Wprawdzie nie ma już ani UW, ani AWS, ale ważni ludzie z tych ugrupowań są w PO i PiS. Trwają na posterunkach pryncypialni piewcy „reformy” (Leszek Balcerowicz, Jerzy Hausner). Są (i mają dużo pieniędzy) OFE. Ale – przyznajmy – powstały też obiektywne fakty dokonane. W tych warunkach zmiana, nawet ograniczona, jest bardzo trudna.
Są liczne i bardzo poważne powody uzasadniające odrzucenie „zreformowanego systemu”. Nie ma tu miejsca na ich bliższą analizę. Ale dwie najbardziej fundamentalne sprawy trzeba wskazać. Wysokość świadczeń w tym systemie jest uzależniona od koniunktur na spekulacyjnych rynkach finansowych. Ubezpieczony nie ma praktycznie żadnej możliwości, by się przed tym zabezpieczyć. Z jego perspektywy wysokość świadczenia ma w znacznej mierze losowy charakter. Druga sprawa: system zawiera (w obu filarach) wbudowany mechanizm redystrybucji na rzecz... osób zamożniejszych. Wysokość świadczeń jest wprost proporcjonalna do zgromadzonego kapitału, tym wyższego, im wyższe ubezpieczony ma płace. Rzecz w tym, że osoby o wyższych dochodach, generalnie biorąc, żyją dłużej, a więc relatywnie dłużej pobierają świadczenie i wyjmują z systemu w stosunku do zgromadzonego kapitału proporcjonalnie więcej niż osoby o relatywnie niskich dochodach. Ten system nie tylko nierówności nie ogranicza, ale je potęguje. Można mieć wątpliwość, czy może być traktowany jako system ubezpieczeń społecznych.
Rząd (choć de facto, z przyczyn fiskalnych, zmierza do likwidacji II filaru) pryncypialnych argumentów jednak nie podnosi. Projekt, który przedstawia, jest pokrętny i rzeczywiście budzi wątpliwości konstytucyjne. Oczywiście między bajki można włożyć twierdzenie zwolenników utrzymania OFE, że tam są nasze pieniądze. Gdyby były, to można by je wziąć. Rzecz w tym, że można zacząć je brać dopiero po osiągnięciu wieku emerytalnego i w „porcjach” o nieznanej wysokości, przez okres uzależniony od czasu życia. Jest bardzo ograniczony związek między tym, ile zgromadzimy ze składek, a ile otrzymamy w świadczeniach. Nie wydaje się, by pieniądze w OFE były bardziej nasze niż pieniądze w ZUS, choć inne czynniki o tym przesądzają.
Ale z faktu, że w OFE nie ma naszych pieniędzy, nie wynika, że nie ma konstytucyjnych problemów z przejęciem przez państwo aktywów ulokowanych przez OFE w obligacjach. Jest też chyba konstytucyjny problem z przyjęciem zasady (wysoce wątpliwej ze względów ekonomicznych), że PTE muszą inwestować w akcje nie mniej niż 75 proc. swoich przychodów składkowych. Nie mam wątpliwości, że – wcześniej lub później – będzie tymi kwestiami zajmować się Trybunał Konstytucyjny. Niekoniecznie z dobrym skutkiem.
Reklama
Jednak bardzo poważne problemy rysują się na horyzoncie już teraz. Trzeba się liczyć – uwzględniając okoliczności polityczne – że zmiany w systemie ubezpieczeń nie zostaną skutecznie uchwalone. Jak wtedy skonstruować budżet bez naruszenia norm ostrożnościowych? Teoretycznie (i to chyba jest celem liberalnych fundamentalistów) można obciąć różne wydatki. Ale, pomijając nawet uwarunkowania społeczne i polityczne, w obecnych realiach makroekonomicznych silne zacieśnienie fiskalne prawie na pewno przekreśli nadzieję na ożywienie lub zgoła przyniesie recesję.
Stoimy przed naprawdę dramatycznym wyborem. Nie można lekceważyć ani konstytucyjnych wątpliwości, ani potencjalnych dramatycznych następstw odrzucenia zmian w systemie emerytalnym. Zarówno rząd, jak i jego pryncypialni liberalni krytycy muszą uświadomić sobie, że grozi nam katastrofa. Jak można jej uniknąć? Kiedyś opowiadałem się po prostu za ustanowieniem zasady dobrowolności udziału w II filarze, zakładając, że bardzo wielu ludzi się wycofa i wydatki budżetu na dotacje do PTE się zmniejszą na wystarczającą skalę. Ale to chyba obecnie nie wystarczy. Potrzebna jest decyzja o zaprzestaniu przekazywania składek do OFE, ale zarazem nie należy sięgać po zgromadzone tam aktywa i uregulować, w miarę możliwości w porozumieniu z PTE, warunki dalszego ich funkcjonowania – wygaszenia ich aktywności. Niestety taką zmianę będzie trudno przeprowadzić. Zakłada ona przyznanie przez wielu czynnych przecież polityków (np. dwu byłych premierów: Włodzimierza Cimoszewicza i Jerzego Buzka), że w sprawie reformy emerytalnej popełnili poważny błąd. Jakoś wątpię, czy się na to zdecydują, ale wtedy ciąży na nich obowiązek wskazania, w jaki sposób uchwalić budżet państwa na rok przyszły.