GRZEGORZ OSIECKI: Mamy już pierwsze informacje o zawracaniu z granicy tirów z polską żywnością na mocy decyzji premiera Dmitrija Miedwiediewa. Co zmienia rosyjska decyzja o sankcjach już nie tylko wobec Polski, ale innych krajów UE czy USA?

Reklama

MAREK SAWICKI: W tej chwili trudno przewidzieć. Nie wiadomo, jaki status uzyska obwód kaliningradzki: czy będzie traktowany jak cała Rosja i czy będą wyjątki. Nie wiemy, czy Rosja nie będzie się starała wymóc sankcji także na Białorusi i Kazachstanie, czyli członkach Unii Celnej. Rozmawiałem z ambasadorem Białorusi i ta sytuacja w ciągu kilku dni się wyjaśni. Ale to, co dla nas ważne jeśli chodzi rynek mleczarski, drobiu, wołowiny czy wieprzowiny, to że jesteśmy już mocno obecni na rynkach trzecich poza Rosją i tam będziemy mogli lokować nadwyżki tych towarów.

Jest pan sobie w stanie wyobrazić, ile sankcje będą nas kosztowały?

To nie trudne. Rocznie produkujemy żywność za ok. 65 mld euro, a do Rosji sprzedawaliśmy za 1,3 mld euro, czyli ok. 2 proc. produkcji. Dla poszczególnych producentów, zwłaszcza z sektora owocowo-warzywnego, jak jabłek czy papryki, kapusty to duża strata i problem. Gdyby go nie było, nie powstałby w resorcie rolnictwa specjalny zespół ekspertów, nie byłoby zespołu międzyresortowego. Nie byłoby także spotkań naszych ekspertów w urzędnikami UE. A po stronie unijnej jest duża otwartość i zrozumienie problemu. Dane o stratach, jakie przekazywała nasza strona, są uznawane za wiarygodne. Dlatego oczekujemy, że urzędnicy Komisji na moje spotkanie z komisarzem Dacianem Cioloşem we wtorek przygotują już jakieś rozwiązania.

Kiedy rolnicy mogą dostać pieniądze?

Nie sądzę, by z Brukseli przyszły szybciej niż we wrześniu. Natomiast jeśli będą pozytywne sygnały, że taka pomoc zostanie udzielona, to być może zaliczkowo uruchomimy środki krajowe, by producentom papryki, kapusty, kalafiora czy ogórków dać rekompensatę.

Nasza sytuacja jest o tyle gorsza, że po decyzji Putina i Miedwiediewa także inni zaczną szukać rekompensat dla eksportu zatrzymanego do Rosji na innych rynkach.

Reklama

Faktycznie jest o tyle gorzej, że bez tych powszechnych sankcji do 20 proc. dotychczasowego eksportu do Rosji sprzedawalibyśmy na jednolity rynek unijny. Większymi producentami na rynek rosyjski są Niemcy, Holendrzy, Włosi, Francuzi. Mamy jednak przewagi: to wyższa jakość i przewaga cenowa. Więc jeśli nawet trudno będzie konkurować na rynku unijnym, to łatwiej będzie konkurować na rynkach zewnętrznych. W wielu częściach świata polska żywność jest rozpoznawalna.

Które kierunki są najbardziej obiecujące?

W piątek rozmawiałem z ministrem rolnictwa Wietnamu, dokąd eksportujemy wieprzowinę i produkty mleczarskie. Obiecał, że do końca sierpnia zakończy proces uzgadniania świadectwa fitosanitarnego na polskie owoce i warzywa. Są zainteresowani polskim jabłkiem. Warto powiedzieć, że o ile w zeszłym roku sprzedaliśmy do Wietnamu towary za 55 mln euro, to w pierwszym kwartale tego roku – już za 27 mln euro. Jesteśmy obecni na rynku chińskim. To dotyczy także Indii, Iranu, Algierii, Maroka, Tunezji czy Turcji. Ale potrzebna jest intensyfikacja naszej obecności na takich rynkach, rosyjskie embargo wymusi to na naszych eksporterach.

Ten proces będzie jakoś wspierany?

W tym kontekście ważne jest uruchomienie dwóch instrumentów. Wsparcia eksportu, co funkcjonuje od lat i do czego potrzebna jest tylko decyzja komisarza rolnictwa i komisarza finansów. Drugi mechanizm to decyzja, jakie towary należałoby wycofać z rynku i za nie zapłacić. Urzędnicy Komisji przychylnie przyjmują nasz pomysł biodegradacji w gospodarstwie producenta.

Czyli odpłatnego zniszczenia zbiorów?

Tak, stosowaliśmy to przy uprawach ogórków z powodu zagrożenia Escherichia coli. Zamiast wozić paprykę, której nie sprzedamy do Rosji, na wysypiska śmieci i mieć z nią problem, można ją wywieźć na pole i zwyczajnie zaorać. Nie ma sensu lokować jej na rynku i powodować gwałtowną obniżkę cen poniżej 1 zł. Szkoda psucia rynku i szkoda trudu ludzi przy zbiorze. Zamiast tego może użyźnić pole lub trafić do biogazowni.

Nie będzie to potraktowane jako środek za radykalny. Z jednej strony namawiamy do jedzenia jabłek, a z drugiej strony będziemy je zakopywać?

Wszystkiego nie jesteśmy w stanie zjeść. Żeby zrekompensować zatrzymanie eksportu do Rosji, każdy Polak powinien jeść dodatkowo jedno jabłko dziennie. Zapał jest, rezonans społeczny tej akcji jest dosyć duży, w niektórych miejscach nie nadąża dostawa. Sadownicy muszą się sprężyć. Ale nie wszystko zjemy. Dlatego te nadwyżki lepiej biodegradować na miejscu w gospodarstwie niż wydawać jeszcze pieniądze na transport. Uświadamiamy Komisji jeszcze jedną okoliczność: jeśli nasza żywność – dobrej jakości i o niskiej cenie – trafi na unijny rynek, to może go zdestabilizować na dwa, trzy lata. Takie działanie to żadna nowość. W starej UE, by chronić rynek, takie decyzje są podejmowane bez skrupułów. To instrument, który nie budzi odrazy ani we Włoszech, ani we Francji, ani w Holandii. Ich rolnicy, gdy widzą, że na rynku spadają ceny, biodegradują 10–30 proc. zbiorów.

Jesteśmy w stanie zapewnić na tyle sprawny przebieg procesu, by Unia się nie bała, że rolnicy dostaną pieniądze za biodegradację, a towar i tak trafi do sprzedaży, psując rynek?

Zapewniam, że jesteśmy. Kontrole przy okazji biodegradacji ogórków wskazały, że nie było żadnych nieprawidłowości. Tę ścieżkę mamy przećwiczoną. I jeśli będzie zgoda Komisji, możemy zacząć ten proces natychmiast.

Jaka może być wartość tych zniszczonych nadwyżek?

Dla nas priorytetem jest ulokowanie produktów na innych rynkach. Ale oczywiście są produkty, których się nie przetrzyma. Ich producenci nie skorzystają na wzroście eksportu za kilka miesięcy. To kalafior czy papryka. Dziennie 300 ton papryki jechało do Rosji. To nie jest problem tylko dla rolnika, ale także dla nas. Z tego najwyżej 10 proc. da się wprowadzić na rynek, ale nie więcej.

Na ile eksport na inne kierunki może zrekompensować zastopowanie eksportu do Rosji, który w zeszłym roku był wart 1,3 mld euro?

W mojej ocenie jesteśmy w stanie ulokować na innych rynkach co najmniej połowę tego, co sprzedawaliśmy do Rosji. Warto przypomnieć, że cały eksport żywości to ok. 20 mld euro.

Co jeszcze szykujecie, by zamortyzować wstrząs rosyjskiego embarga?

Jest determinacja do uchwalenia ustawy o funduszu gwarancji od ryzyka rynkowego. Jest determinacja w zakresie ułatwienia sprzedaży bezpośredniej w gospodarstwie, to pomoże małym i średnim gospodarstwom. Szykujemy także nowelizację ustawy o grupach producenckich.

Rozumiem, że brak silnych grup to największa słabość rynku. Powoduje, że rządzą nim pośrednicy.

To nie słabość rynku, lecz polskich rolników, którzy mimo wsparcia dla tego procesu tworzą je w bardzo wolnym tempie. Obecnie mamy ok. 1400 grup producentów, ale to nadal nie więcej niż 2,5 proc. rolników. W Danii zrzeszonych jest 98,5 proc rolników, a we Francji 75 proc. rolników produkujących zboża to jedna wielka kooperatywa. U nas cały czas dużą rolę odgrywają złe konotacje historyczne. W PRL rolnicy bali się zrzeszania i spółdzielni jako wstępu do kołchozów. Ta rezerwa jest przełamywana bardzo powoli.

Nie za późno zaczął się pan przygotowywać do rosyjskich sankcji?

Ja zacząłem przygotowania w 2008 r. W dniu, kiedy podpisywałem porozumienie na Kremlu o zniesieniu dwuletniego embarga na polską żywność. Natychmiast zaczęliśmy tworzyć fundusz promocji produktów rolnych i braliśmy udział w targach w wielu krajach: Japonii, Arabii Saudyjskiej, Chinach, Wietnamie, co prasa złośliwie nazywała agroturystyką. To, że nasza żywność dostała ostatnio dopuszczenie na rynki Japonii, Wietnamu czy Algierii, to wynik tej pracy. Dlatego nie boję się tego embarga, tak jak bałbym się go sześć lat temu. Przed pierwszym embargiem w 2004 r. wartość naszego eksportu do Rosji wynosiła niespełna 400 mln euro. Dziś to trzy razy więcej, ale w tym czasie wartość naszego eksportu żywności ogółem wzrosła pięciokrotnie, czyli rośnie głównie na kierunkach pozaunijnych. Przez lata udało się tam wyrąbać ścieżki.

Ile może potrwać przeorientowanie produkcji?

Rozszerzenie sprzedaży na rynkach, na których jesteśmy obecni, może być kwestią jednego, dwóch miesięcy. To zależy także od zdolności i determinacji przedsiębiorców, którzy mieli do tej pory łatwy zbyt w Kaliningradzie czy Moskwie, do odnalezienia się na dla nich nowych rynkach.

Rosjanie twierdzą, że uda im się zrekompensować import z UE czy USA importem z innych kierunków albo produkcją własną. To realne?

Rosja w 2006 r. dofinansowała rolnictwo na poziomie 10 mld dol. W tej chwili jest to już 1,5 mld dol., czyli nie ma pieniędzy na doinwestowanie tego sektora. Na pewno traktują embargo także jako instrument ochrony własnego rynku. Nie da się szybko przekierować importu, czyli przewoźników czy firm z bliskiej Europy na rynki na innych kontynentach. Pytanie, czy w Rosji nie będzie buntu społeczeństwa, bo Rosjanie na pewno odczują skutki embarga. Nie wiemy, na ile obejdą skutki embarga, kupując towary z Europy za pośrednictwem Serbii czy Turcji.

Czy embargo może przyczynić się do rozwoju sadownictwa czy warzywnictwa w Rosji?

Potencjał rolny Rosji jest nieogarniony. Natomiast jego wykorzystanie przy postradzieckim społeczeństwie przez najbliższe 30 lat nie zagraża rolnictwu europejskiemu. Problemem Rosji jest fakt, że ma ziemię, a nie ma rolników. My z kolei mamy rolników, lecz mamy mało ziemi.

Co z wnioskiem do WTO?

Przygotowujemy go także samodzielnie, jako Polska, uzgadniamy złożenie go z MSZ i ministerstwem gospodarki. Chcemy poskarżyć Rosję o naruszenie zasad w zakresie niepowiadomienia o embargu. A także o niepowiadomieniu o rzekomych naruszeniach jakościowych produktów eksportowanych na tereny Rosji. Zasadą jest zwrot produktu. Na 100 tys. partii towarów wysłanych w zeszłym roku do Rosji zwrot dotyczył 17 przesyłek mięsa i jednej produktów roślinnych. W pozostałych przypadkach, gdzie rzekomo były nieprawidłowości, towary zostały przez nich sprzedane i zjedzone.

Rozumiem, że nie liczymy za bardzo na WTO. Wniosek ma charakter bardziej prestiżowy?

Tak, raczej charakter prestiżowy i polityczny. Bo skoro Rosja nie liczy się z opinią światową w sprawach ukraińskich, to tego typu wnioski do WTO potraktuje jak żubr ukłucie komara. Myślę, że złamanie przez Rosję reguł gry w WTO już nastąpiło i Rosja powinna być wykluczona z tej organizacji.