Kiedy pan wraca?
Do Polski? Prawie każdego tygodnia wracam. Cztery dni jestem w Parlamencie Europejskim, a trzy dni w Polsce. Unia to nie jest coś z zewnątrz. Końcówkę roku spędzam z rodziną, ale nie da się uciec od politycznej rzeczywistości i stwierdzenie polityków PiS o próbie puczu oczywiście mi nie umknęło.
Pana partia się radykalizuje.
Być może wykazują za daleko idącą nerwowość, ale jest to reakcja na kompletny brak dialogu. Chcieliby z pewnością coś szybko osiągnąć, odwrócić bieg zdarzeń...
Odsunąć PiS od władzy.
To, co robi opozycja, to są działania demokratyczne. To próba – także poprzez protest w Sejmie – nawiązania dialogu, zaś nazywanie tego puczem jest wielkim nadużyciem. Przecież pucz wiąże się z użyciem siły, a opozycja nie dysponuje siłą. Po raz pierwszy od ćwierćwiecza jedna partia rządzi samodzielnie. A opozycja próbuje znaleźć odpowiedni sposób działania. Stąd taka akcja. Oprócz tego potrzebne są długofalowa strategia i cierpliwość...
Pan w 2001 r. przestał być premierem.
I przegrałem wybory do Sejmu. Pierwszy sukces przyszedł dopiero w trzy lata po tym, jak straciłem władzę. Wygrałem wybory do PE.
Z najlepszym wynikiem w kraju.
Ludzie potrzebują czasu, żeby ocenić. Wtedy, po tych trzech latach, zaczęli rozumieć, że zmiany, które wprowadziliśmy, były dla nich dobre. Myślę, że czas na opozycję przyjdzie za rok, najdalej za dwa. Pamiętam jak w 2000 r. Jarosław Kaczyński przyszedł do mnie. Bardzo mu się nie podobała decentralizacja państwa i finansów publicznych, rola społeczeństwa obywatelskiego, na Unię Europejską kręcił głową i mówił, że trzeba się nad tym zastanowić. Znamy się od wielu lat. Wydaje mi się, że rozumiem sposób jego działania. Różnimy się w poglądach: dla mnie silne państwo to silne regiony i gminy – też finansowo, silne instytucje i procedury demokratyczne, to aktywni obywatele. A dla niego to silne państwo to państwo maksymalnie scentralizowane.
Boi się go pan?
Nie, skądże, ale różnimy się w rozumieniu racji stanu. Dla mnie groźne jest np. stwierdzenie, że dla osiągnięcia swojej wizji gotów byłby poświęcić część wzrostu gospodarczego. To jest równanie w dół, bardzo niepokojące. Ja uważam, że szybki rozwój jest kluczowy, aby najbardziej potrzebujący mogli poprawić swoją sytuację, równać w górę. A ci najbogatsi też muszą oczywiście myśleć wspólnotowo.
Właśnie o wspólnocie chciałam z panem rozmawiać.
Dziś nadzieją wielu Polaków jest plan Morawieckiego. I w tym planie podstawą jest współpraca, współdziałanie grup zawodowych, samorządów, instytucji, firm państwowych i prywatnych. Niestety, nie ma tam słowa o zaufaniu. A bez zaufania nie ma szans na rozwój. Brak zaufania do tych, którzy nie głosowali na PiS, może być największym zagrożeniem dla planu Morawieckiego. Jeszcze wierzę, że to się może zmienić. Kiedyś, 30 lat temu, wierzyliśmy – i ufaliśmy sobie – że możemy stworzyć lepszą Polskę, a przecież wielu ludziom wydawało się, że PRL jest nie do ruszenia. My tę lepszą Polskę dziś mamy i tego nawet nie negują dzisiejsi rządzący, choć w kampanii wyborczej mówili o ruinie. Zwycięstwo Solidarności było zwycięstwem bezbronnych ludzi, którzy sobie wzajemnie ufali. Górnicy byli w stanie strajkować za nauczycieli czy za pielęgniarki, ludzie sobie nawzajem pomagali.
Wie pan, że młodzież w liceum nie uczy się o Solidarności.
I to jest błąd. Zaniedbaliśmy tego. Nie wierzyliśmy, że to się może nie przebić, że młodzi ludzie mogą nie wiedzieć o Solidarności. Dekadę temu, już z Parlamentu Europejskiego, apelowałem, że powinniśmy używać słowa "patriotyzm" i rozmawiać o jego współczesnym znaczeniu.
Teraz jesteśmy kapitalistycznym społeczeństwem.
I to jest zagrożenie, jeśli wąsko to rozumiemy. A przecież kapitalizm nie wyklucza zaufania. Proszę też pamiętać, że finansowanie z UE powoli się kończy, potrzebna będzie współpraca między bankami, w tym z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym, przedsiębiorstwami prywatnymi, uczelniami, potrzebne będzie tworzenie partnerstw publiczno-prywatnych.