Dzisiejsze wybory w Holandii najpewniej nie dadzą zwycięstwa populistom Geerta Wildersa. Jego eurosceptyczne ugrupowanie pozornie mogłoby się wydawać sojusznikiem dla zapowiadającego twardy kurs na szczytach UE Prawa i Sprawiedliwości. Poza niechęcią do unijnej biurokracji obie partie dzieli jednak przepaść. Zresztą nie tylko Partię na rzecz Wolności i PiS.

Reklama

Poza retoryką próżno szukać wspólnoty interesów między Prawem i Sprawiedliwością a europejskimi populistami. Podobnie jest zresztą w przypadku Fideszu Viktora Orbána. W tym wypadku sprawa jest jeszcze bardziej oczywista: węgierscy eurodeputowani zasiadają w mainstreamowej Europejskiej Partii Ludowej, tej samej frakcji co niemiecka Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna, z której wywodzi się Angela Merkel.

O trudnościach w budowaniu porozumienia z zachodnioeuropejskimi populistami może świadczyć przynależność tych ugrupowań do frakcji w Parlamencie Europejskim. Prawo i Sprawiedliwość jest członkiem grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Jedyną, liczącą się na europejskiej scenie partią należącą do tej frakcji oprócz PiS jest brytyjska Partia Konserwatywna.

Brytyjczyków, jak wiadomo, niedługo w Strasburgu nie będzie, trudno więc budować z nimi długofalowy sojusz, a reszta EKiR to członkowie niewielkich, krajowych ugrupowań, którym w wyborach do PE udało się zdobyć po jednym mandacie.

Partie, które zwykło się na zachodzie Europy określać mianem populistycznych, należą do innych frakcji w europarlamencie. W skład Europy Narodów i Wolności wchodzą holenderska Partia na rzecz Wolności, francuski Front Narodowy oraz niemiecka Alternatywa dla Niemiec. Włoski Ruch Pięciu Gwiazd wcześniej należał do tej samej frakcji, co brytyjska Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii; od stycznia tego roku eurodeputowani tego ugrupowania nie należą do żadnej frakcji w PE.

Płaszczyzna porozumienia z europejskimi populistami może być trudna chociażby z tego względu, że nie podzielają oni społecznego konserwatyzmu Prawa i Sprawiedliwości.

Reklama

Do tego większość zachodnioeuropejskich populistów ma fundamentalnie inną wizję Unii Europejskiej niż Polska, a mianowicie Wspólnoty funkcjonującej, ale już bez ich macierzystego kraju.

Geert Wilders sugerował dotychczas, że Holandia powinna zorganizować referendum podobne do tego, jakie odbyło się w ub.r. na Wyspach, zresztą jego retoryka odzyskiwania kontroli nad własnym krajem bardzo przypomina retorykę członków brytyjskiego obozu „Leave”. Z kolei Marine Le Pen, a zwłaszcza Beppe Grillo akcentują szkody, jakie gospodarkom ich krajów wyrządziło euro. Chcieliby więc porzucenia przez ich kraje wspólnej waluty, a zatem opuszczenia unii monetarnej, co zdaniem wielu ekspertów równe jest wyjściu z Unii Europejskiej. Zarówno liderka Frontu Narodowego, jak i założyciel Ruchu Pięciu Gwiazd chcieliby organizacji referendów w tej sprawie.

W podobnym tonie wypowiadają się politycy Alternatywy dla Niemiec. Wyjście któregokolwiek z tych krajów oznaczałoby koniec Unii takiej, jaką znamy; w polskim interesie jest
zaś utrzymanie Wspólnoty w obecnym kształcie (nie wspominając już o rozszerzeniu, którego Polska, jako beneficjent, jest orędownikiem, w przeciwieństwie do europopulistów) przez
wzgląd na korzyści związane z dostępem do wolnego rynku oraz funduszami strukturalnymi. Ponieważ prawdopodobieństwo wyjścia z Unii któregokolwiek z tych krajów jest niewielkie, rodzi to szansę na bardziej przyziemną współpracę nad reformą Wspólnoty.

W końcu Europa Narodów i Wolności deklaruje chęć zastopowania dalszej integracji oraz wzmocnienia roli państw narodowych. To jednak również tylko pozory. Marine Le Pen zasugerowała np. w wywiadzie w lutym wprowadzenie specjalnego podatku, którym byłyby obłożone miejsca pracy zajęte we Francji przez cudzoziemców. Co stanowiłoby cios
w swobodę przepływu osób, a także towarów i usług, bo bije w możliwość świadczenia przez obcokrajowców pracy na terenie innego państwa członkowskiego – vide: problemy z pracą delegowaną i spór o polskich kierowców tirów na zachodzie Europy. W tym sensie PiS opowiada się za umocnieniem jednolitego rynku, a populiści pokroju Le Pen za
powrotem do ochrony rodzimych rynków.

Biorąc pod uwagę sprzeczne cele, niewielkie szanse na współpracę PiS ma również z innymi partiami buntu (które można byłoby nazwać populistycznymi), które pojawiły się na scenie politycznej południa Europy w reakcji na kryzys zadłużeniowy, pakiety ratunkowe i politykę oszczędności. Sprawująca obecnie władzę w Grecji Syriza powstała jako partia skrajnie lewicowa; w Strasburgu należy do frakcji Zjednoczonej Lewicy Europejskiej – Nordyckiej Zielonej Lewicy. Chociaż ugrupowanie postrzegane jest jako eurosceptyczne, to zaprzeczył temu kiedyś lider partii i premier Grecji Aleksis Tsipras.

Podobnie rzecz wygląda w przypadku debiutantów w hiszpańskim parlamencie – ugrupowań, które weszły do Kortezów po raz pierwszy po wyborach w 2015 r., czyli Podemos i Ciudadanos. Żadne z tych ugrupowań nie jest eurosceptyczne. Ta pierwsza partia należy do tej samej frakcji w europarlamencie co Syriza, a Ciudadanos należy do Sojuszu Europejskich Liberałów i Demokratów, frakcji o najbardziej federalistycznym i prointegracyjnym nastawieniu spośród ugrupowań w PE.

Shutterstock