"Janis, dlaczego nie możemy im powiedzieć, że jeśli nie akceptują naszych zastrzeżeń do programu pomocowego, to wyjdziemy ze strefy euro?".
Takie pytanie zadał Aleksis Tsipras swojemu późniejszemu ministrowi finansów Janisowi Warufakisowi podczas pierwszego spotkania obydwu, do jakiego doszło w 2011 r. Grecja była wówczas po pierwszym bailoucie i stało się jasne, że lada moment będzie potrzebować następnego.
Tsipras już wtedy stał na czele skrajnie lewicowej Syrizy, najmniejszego ugrupowania w greckim parlamencie (4,6 proc. poparcia w wyborach w 2009 r. i 13 mandatów w 300-osobowej izbie, o jeden mniej niż w poprzednim plebiscycie). Ale za to z perspektywami: sondaże dawały partii dwucyfrowe poparcie. To oznaczało konieczność podciągnięcia się w zakresie ekonomii i polityki gospodarczej – zwłaszcza w kontekście sytuacji kryzysowych, a w takiej znajdowały się Ateny.
Warufakisa podsunął Tsiprasowi jeden z jego najbliższych doradców – Nikos Pappas – który zetknął się z publikacjami ekonomisty jeszcze podczas studiów. "Janis, ludzie tacy jak Paul Krugman mówią, że Grecja miałaby się lepiej, gdyby nie była w strefie euro" – powiedział młody polityk.
W Syrizie, będącej konglomeratem różnych ugrupowań lewicowych, toczyła się wówczas dyskusja, czy wyjście ze strefy euro (nie: z Unii Europejskiej) powinno znaleźć się w programie partii. Wówczas, na początku 2011 r. Tsipras jeszcze skłania się ku temu, aby porzucić wspólną walutę. Rok później do podwójnych wyborów Syriza stanie z hasłami "Dość poświęceń dla euro" i "Euro nie jest fetyszem".
Ludzie dłużej nie wytrzymają
Wrzesień 2014 r. Aleksis Tspiras, wówczas 40-letni lider skrajnie lewicowej Syrizy, na wiecu wyborczym w Salonikach zarzuca sprawującemu w tym czasie władzę premierowi Antonisowi Samarasowi, że ten w negocjacjach z greckimi kredytodawcami potrafi przyjąć tylko jedną taktykę: ugiąć się wobec każdego żądania, jakie spłynie z Berlina.
Lada moment w kraju odbędą się wybory i Tsipras już wie, że jego partia zwycięży, a on sam wprowadzi się do rezydencji Maksimos – miejsca pracy, a zarazem zamieszkania greckich szefów rządu. Młody polityk widzi to, co widzą też jego wyborcy: po czterech latach oszczędności państwo nie tylko nie podnosi się z upadku, ale jeszcze bardziej się pogrąża. Na czym szczególnie cierpią najsłabsi. Obiecuje więc pakiet osłon socjalnych, tj. podniesienie kwoty wolnej od podatku do 12 tys. euro, jednorazową zapomogę dla emerytów otrzymujących mniej niż 700 euro miesięcznie czy przywrócenie płacy minimalnej w wysokości 751 euro.
Przede wszystkim jednak obiecuje twardszą postawę wobec trojki – trzech instytucji, które zrzucały się dotąd na pomoc finansową dla Grecji, czyli Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Domaga się więc redukcji zadłużenia Grecji, przypominając, że na taki gest było stać wierzycieli Niemiec w 1953 r. oraz że utorował on drogę do cudu gospodarczego Republiki Federalnej. Żąda także wprowadzenia klauzuli, zgodnie z którą Ateny będą spłacać swoje zobowiązania tylko w czasach solidnego wzrostu gospodarczego – aby nie obciążać i tak już ledwo zipiącej gospodarki.
– Nie chcemy wyborów dlatego, że tak bardzo chcemy rządzić, ale dlatego, że kraj nie może już dłużej czekać, a ludzie nie są w stanie więcej wytrzymać – grzmi z mównicy Tsipras.
Mdłości Warufakisa
Warufakis wedle własnych słów na skutek tego przemówienia dostał "mdłości": Tsipras obiecał ludziom gruszki na wierzbie, za które świecący pustkami grecki skarb nie miałby czym zapłacić. Ekonomista polityczną retorykę odbiera osobiście, bo w drugiej połowie 2014 r. jest już jednym z najbardziej zaufanych doradców przyszłego premiera; być może obejmie także tekę w przyszłym gabinecie. Nie zamierza więc kryć swojego oburzenia.
– Och, nie przejmuj się. Ostateczny kształt polityki gospodarczej należy do ciebie. Przemówienie w Salonikach miało na celu zmobilizowanie naszego aparatu i naszych wyborców – tłumaczy ekonomiście Pappas. – Jest coś takiego jak program partii i program rządu. Zajmij się tym drugim; pierwszy zostaw nam – stwierdził doradca.
Warufakis opisał tę scenę w swojej książce "Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami". Stanowi ona jeden z tropów niezbędnych do zrozumienia, jak zagorzały przeciwnik austerity (polityki oszczędności) zgodził się na dalsze ograniczanie wydatków w zamian za trzeci bailout: między oficjalną retoryką Syrizy a tym, co w rzeczywistości zamierzali zrobić jej politycy, był rozdźwięk, często spowodowany zwykłą, polityczną kalkulacją.
"Po wyborach w 2012 r., które Syriza przegrała o włos [w majowym plebiscycie ugrupowanie Tsiprasa zdobyło o 2,1 pkt proc. mniej głosów od zwycięskiej Nowej Demokracji, a w czerwcowych – o 2,8 pkt proc., znów plasując się na drugiej pozycji – przyp. JK], przywództwo partii chciało pokazać, że opcja wyjścia ze strefy euro została odrzucona. Cel był prosty: nie straszyć umiarkowanych wyborców centrum, których poparcie było niezbędne do wygrania kolejnego plebiscytu" – pisał na początku 2016 r. w czasopiśmie "Nowa Lewica" Stathis Kuwelakis, lewicowy wykładowca londyńskiego King's College.
"Dyskurs był podwójny: w programie są stwierdzenia dotyczące socjalizmu, żadnych poświęceń dla euro, woli pójścia dalej bez względu na koszty itd., ale nie padały już one podczas oficjalnych wystąpień, a już na pewno nie z ust Tsiprasa czy osób z jego najbliższego otoczenia" – wspomina Kuwelakis.
Ostatecznie Tsipras i Warufakis zgodzili się co do jednego: kolejny bailout będzie gorszy dla Grecji niż wyjście ze strefy euro. Na przełomie 2014 i 2015 r. przyszyły premier zgodził się więc na plan przyszłego ministra finansów i głównego negocjatora z trojką. Zgodnie z nim Ateny miały negocjować tak, by stworzyć u wierzycieli wrażenie, że dążą do grexitu i w ten sposób zmusić ich do ustępstw i przychylenia się do części greckich postulatów, w tym darowania części długów. Warufakis stawiał tylko jeden warunek: Tspiras musi być nieugięty, a w ostateczności musi być też gotów wyprowadzić Grecję ze strefy euro.
Tak jednak nie było. Tsipras do ostatniej chwili był bowiem przekonany, że ułoży się z wierzycielami. Przyjął więc taktykę, zgodnie z którą starał się nie antagonizować trojki (spłacając m.in. przez pierwsze pół roku rządów bieżące zobowiązania z nikłych środków publicznych – wbrew radom Warufakisa). Miał jednak nóż na gardle, bo już wtedy greckie banki były na finansowej kroplówce Europejskiego Banku Centralnego, która była niezbędna do tego, aby funkcjonował obieg gotówkowy, a ludzie mogli wyciągać oszczędności (co robili w zastraszającym tempie, jeszcze pogarszając pozycje banków).
Czytaj i płacz
Tymczasem Warufakis z każdego kolejnego spotkania z zagranicznymi oficjelami wracał bez dobrych wieści: zgodnie ze swoimi własnymi słowami on proponował rozwiązania, oni recytowali formułki prawne, nie było mowy o dialogu.
"Był pod nieludzką presją. Na początku lipca przedstawiłem mu Plan X – plan awaryjny na wypadek wyjścia ze strefy euro. Kiedy mu go przyniosłem, spytał tylko: czy to jest wykonalne? »Czytaj i płacz«, odpowiedziałem. Bowiem wprowadzenie nowej drachmy było tak bolesne, że aż paraliżujące dla gospodarki. Plan X dokładnie opisywał ten proces, krok po kroku. Tsipras podczas lektury zapadał się coraz bardziej w fotel" – wspomina ekonomista. Ukryte założenie wciąż jednak było takie, że widząc determinację Greków, trojka coś by zaoferowała.
"Jakie jest prawdopodobieństwo, że złożą nam jakąś propozycję?" – zapytał Tsipras. "100 proc. – o ile są racjonalni. Ponieważ nie możemy jednak czynić takiego założenia, raczej 50–50" – odparł Warufakis.
Ta rozmowa prawdopodobnie przypieczętowała decyzję Tsiprasa o zgodzie na trzeci bailout (w tej samej rozmowie przebąkiwał również coś o zamachu stanu, jeśli sytuacja miałaby się pogorszyć). Jego decyzji nie zmieniło także referendum 5 lipca, które przecież sam zwołał, a w którym Grecy mieli się wypowiedzieć, czy zgadzają się na dalsze oszczędności.
Wstępne sondaże po wczorajszych wyborach parlamentarnych dawały zwycięstwo rywalom Syrizy z liberalno-konserwatywnej Nowej Demokracji pod przywództwem Kyriakosa Micotakisa. Ugrupowanie Tsiprasa wciąż może jednak liczyć na poparcie ok. 28 proc. Greków. To sporo jak na populistę, który z powodu reform zamienił się w mieszczańskiego nudziarza.