Czym zaskarbił pan sobie zaufanie prezesa Kaczyńskiego?
Prezes ufa swoim posłom, ale niech pani jego pyta. Może docenia moją pracowitość. Czasami mówi o mnie publicznie pół żartem, pół serio. Odsyłam do jego książki, w której o Kwaśniewskim mówi jako o alkoholiku, a o Czarneckim jako obżartuchu. Mówię do prezesa: dzięki temu, że tak mnie prezes w swojej książce opisał, nazwał obżartuchem, właśnie tak przejdę na karty historii. "A co, nie jesteś obżartuchem?" - roześmiał się i dyskusja była zakończona.

Reklama

On mówi do pana po imieniu, a pan do niego "per pan"?
Nie będę się na ten temat wypowiadał. Dużo tych pytań jeszcze?

Bardzo dużo. Bardzo też pan zachowawczy, uważa pan na słowa, jakby się pan bał szefa.
A z kim rozmawiam? Muszę być plecami do ściany.

Okrągłe zdania pan wygłasza. Każdy polityk mówi, że działa dla dobra Polski.
Z tym, że ja to mówię szczerze.

Ostatnio znęca się pan nad Radosławem Sikorskim.
Nie ukrywam, że w stosunku do Radka Sikorskiego czuję coś w rodzaju osobistego zawodu. Surowiej się ocenia tych ludzi, z którymi się kiedyś było blisko. Radek Sikorski, dzielny wiceminister obrony w rządzie Jana Olszewskiego, ba, potem laureat nagrody "Gazety Polskiej". Spotykaliśmy się w czasach AWS, kiedy to ja nie przyjąłem propozycji Mariana Krzaklewskiego, by zostać wiceministrem spraw zagranicznych, być zastępcą Bronisława Geremka. Chyba pierwszy raz o tym mówię publicznie. Radek skarżył mi się, że go Geremek prześladuje w MSZ, potem został senatorem PiS i ministrem obrony w naszym rządzie, a następnie dał dyla. A Krzaklewskiemu odmówiłem, bo uważałem, że powinienem powalczyć o funkcję ministra konstytucyjnego. I tak się stało, zostałem najmłodszym w historii III RP ministrem polskiego rządu. Pamiętam skądinąd, jak się Wiesiu Walendziak dowiedział, że jest ode mnie starszy bodaj o niecałe dwa miesiące, to nie miał szczęśliwej miny.