A jednak już następnego dnia po emisji "króliczych" spotów stanąłem wobec konieczności rozmowy na ten temat. Podczas wizyty poruszyli go pacjenci.
Para trzydziestolatków, dbających o siebie, uprawiających sport, bez nałogów. Mimo ponad dwuletnich starań, nie mogą doczekać się dziecka. Mają poważny i - co najważniejsze – niezawiniony problem. Są pełni obaw i lęku. Muszą podjąć trudne decyzje. Są zażenowani reklamą, którą zobaczyli w telewizji. Jej forma wprawiła ich w zdumienie. Jednak przede wszystkim - po ludzku - boli ich sposób, w jaki mówi się o sprawach w życiu najważniejszych.
Nie wiem, jak reagować w podobnych sytuacjach. Czy uważam, że promocja aktywności fizycznej, odpowiedniej diety, unikania nadmiernego stresu i używek jest potrzebna? Tak. Czy należy ludzi motywować do tego, by świadomie myśleli o swojej płodności? Oczywiście. Czy potrzebne jest stymulowanie większej dzietności? Jasne. Wszystkie te cele można jednak osiągnąć rozmaitymi środkami. Można planować działania w sposób dojrzały, z poszanowaniem uczuć i światopoglądu różnych ludzi. Bardzo bym chciał, by społeczne projekty powstawały właśnie na takich fundamentach…
Pracuję w klinice, która od lat zajmuje się zdrowiem kobiet, płodnością i leczeniem par, które przez długi czas starają się o dziecko. Jako lekarz wiem, że to tematy intymne, delikatne, wrażliwe. Wyczucie jest kluczowe, by móc o nich rozmawiać, a potem pomagać. Bez względu na to, czy celem jest budowanie większej świadomości działań profilaktycznych czy rozwiązanie problemów medycznych.
O królikach reklamujących płodność z pewnością będzie głośno. Ten efekt osiągnięto. Czy jednak to było sednem kampanii? Z perspektywy merytorycznej złożone zagadnienie płodności sprowadzono do fałszywego uproszczenia. Niestety ani ruch, ani jedzenie warzyw, ani brak stresu, ani rezygnacja z alkoholu nie dają gwarancji, że para bez problemu zajdzie w ciążę. Zaburzenia rozrodczości mają zazwyczaj wieloczynnikowej podłoże – hormonalne, genetyczne, immunologiczne, anatomiczne... i często wymagają specjalistycznego leczenia.
Moi pacjenci spuentowali kampanię stwierdzeniem, że chyba chodziło o to, żeby krewni i znajomi pewnego królika mogli skonsumować sałatę. Ja wierzę, że kampanię zaplanowano z dobrą intencją. Mało trafiona wydaje się jednak forma. Pomijając niezbyt korzystne konotacje głównego przekazu, może on wywoływać przykre emocje u wielu osób, które nadal czekają, aż ich marzenia o dziecku się spełnią. Pozostaję z nadzieją, że kolejne odsłony promocji prozdrowotnych nawyków będą bardziej wyważone i przemyślane.