Rząd pana wspiera w działaniach?
Nie. Jak była ta afera Polskiej Fundacji Narodowej, z tymi 20 mln zł na rejs promujący Polskę na 100-lecie Niepodległości, jak Mateusza Kusznierewicza w to wplątano, ktoś w Sejmie powiedział, że jest Aleksander Doba, który bez żadnej państwowej pomocy rozsławia Polskę na świecie. Żadnej reakcji ze strony władzy nie było. Kiedyś Bronisław Komorowski wręczył mi Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski. Potem przeciwnicy PO wytykali mi, że przyjąłem od niego odznaczenie. Przecież to był prezydent. Jak mogłem odmówić? Zresztą, nawet się nad odmową nie zastanawiałem. Wtedy prezydent oprowadził mnie i żonę po Belwederze.
A potem zapytał, czy go pan poprze w wyborach.
Nie on, tylko jego minister. Zgodziłem się. I najwyraźniej tym sobie zaszkodziłem u innej politycznej opcji, która teraz jest u władzy. Opowiem coś pani. Byłem długoletnim pracownikiem Zakładów Chemicznych „Police”. Przed trzecią wyprawą wsparły mnie moje zakłady, mam duże logo na kajaku swojej firmy. Jednak kiedy płynąłem, to zmieniła się władza w Polsce. Przepłynąłem ocean. Byłem doceniany na całym świecie, a gdy wróciłem do Polski, to z Zakładów Chemicznych Police nawet nikt się ze mną nie spotkał. Nikt. Jakbym nie istniał. Przecież teraz już nic od nich nie chcę. Jestem emerytowanym inżynierem. Kajakarzem.
A od Polski?
Też nic. Na całym świecie się chwaliłem, że jestem Polakiem, że Polska to wspaniały kraj, w gazetach, telewizjach, na okładce „New York Times Magazine”, na gali National Geographic w Waszyngtonie, kiedy odbierałem prestiżową nagrodę Traveler of the Year. Wtedy powiedziałem: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Bez uzgadniania z nikim. Poza scenariuszem. Potem na bankiecie wszyscy mi gratulowali. Wszędzie, gdzie się pojawiłem, budziłem zainteresowanie. Mój kajak też. Kajak, który ma barwy polskie. To wszystko razem mogło być wykorzystane ku chwale Ojczyzny. Teraz chcę pojechać samochodem na Magadan nad Morzem Ochockim.