W 2018 r. oznaczałoby to 71,6 mln zł. Swoją drogą to trochę tak, jakby na spółkę nałożono drugi podatek dochodowy, bo Dino w 2018 r. zaksięgowała 76,4 mln zł podatku CIT, podatek handlowy zabrałby spółce prawie drugie tyle.
Dino jest tylko przykładem, wybrałem ją, bo jako spółka giełdowa publikuje wszystkie niezbędne do obliczeń dane. Takich spółek jest oczywiście więcej. Co one wszystkie mogą zrobić z nowym podatkiem? Są cztery wyjścia: nic nie zrobić i pogodzić się z mniejszą rentownością biznesu, przerzucić go na klientów (podnieść ceny), przerzucić go na pracowników (obciąć koszty pracy), przerzucić go na dostawców (wydłużyć czas zwlekania z zapłatą za towar). Rozwiązania 2, 3 i 4 można stosować łącznie.
Wariant pierwszy jest mało prawdopodobny. Podatek handlowy w przypadku Dino zmniejsza zysk aż o jedną czwartą, czyli wyraźnie. Spróbujmy więc go przerzucić na klientów poprzez podniesienie cen. Załóżmy, że podnosimy je tak, że w efekcie przychody ze sprzedaży rosną dokładnie o wartość podatku, czyli o blisko 72 mln zł. To oczywiście wzrost o 1,4 proc., bo tyle wynosi stawka podatku. Wtedy też nieco wzrośnie sam podatek, bo liczy się go od większego przychodu. Jednak zdecydowana większość podwyżki cen pójdzie na konto spółki. Czy to jest do zrobienia? Tak, bo 1,4 proc. to nie tak dużo, a co więcej, można to osiągnąć bez podnoszenia cen towarów, wystarczy inaczej zatowarować sklepy, tak aby było w nich więcej towaru droższego, a mniej tego tańszego. Efektem może więc być mniej korzystna z punktu widzenia klientów zawartość sklepowych półek. Podwyżek cen konkretnych towarów być może nie zauważą, ale tak czy inaczej przy kasie zapłacą trochę więcej.
Wariant drugi to obcięcie kosztów o te blisko 72 mln zł podatku. W przypadku Dino koszty świadczeń pracowniczych w 2018 r. sięgnęły 649 mln zł. Zmniejszenie ich o 72 mln to korekta aż o 11 proc. Raczej nie do zrobienia. Można poszukać oszczędności w innych miejscach, na przykład obciąć trochę wydatki na marketing albo po prostu kupować do sklepu tańszy towar, ale taka defensywna strategia byłaby po pierwsze niezwykle trudna do przeprowadzenia, bo część kosztów i tak będzie rosnąć (np. te związane z energią), a spółka, która chce się rozpychać na rynku, siłą rzeczy jest skazana na wzrost kosztów związanych z ekspansją. Lepiej więc chyba zwiększać przychody niż ciąć koszty.
Ale jest jeszcze opcja przerzucenia podatku na dostawców. Akurat wobec nich sieć handlowa jest w sytuacji wygodnej, bo może im dyktować warunki. W razie sporu sieć na miejsce krnąbrnego dostawcy ma kilku kolejnych, za to dostawca pozbawiony dostępu do dużej sieci sprzedaży traci często fundament swojego biznesu. Tę asymetrię we wzajemnych stosunkach najlepiej widać po czasie oczekiwania na zapłatę za swój towar. Dino w raporcie rocznym pisze, że rozlicza się ze swoimi dostawcami w terminach od 14 do 60 dni. Ale z danych zaprezentowanych w raporcie rocznym wynika, że średnia rotacja zobowiązań w dniach, czyli inaczej mówiąc, czas, po którym sieć płaci dostawcy za towar, to średnio 54 dni. Z kolei średnia rotacja zapasów, czyli czas, w którym sieć sprzedaje to wszystko, co kupiła od dostawcy, w 2018 r. wynosił 27,5 dnia. Czyli sieć przyjmuje towar od dostawcy, sprzedaje go w niecałe cztery tygodnie, ale dostawca swoje pieniądze zobaczy dopiero po kolejnych czterech tygodniach. Ten poślizg to duża korzyść dla sieci handlowej, która dzięki temu dysponuje większym kapitałem obrotowym. Mądre zarządzanie czasami rotacji zapasów i zobowiązań to jeden z najważniejszych fundamentów sukcesu każdej sieci detalicznej.
Średnia wysokość zobowiązań wobec dostawców w Dino w 2018 r. wynosiła 765 mln zł. Jeśli zwiększymy tę kwotę o 71,6 mln zł podatku, to wyjdzie nam 837 mln zł, a podstawiając tę kwotę do wzoru na wyliczenie rotacji zobowiązań, otrzymamy 59 dni. Czyli sieć taka jak Dino może przerzucić podatek handlowy w całości na dostawców, wystarczy, że wydłuży okres zwlekania z zapłatą wobec nich z 54 do 59 dni, czyli o pięć dni. To nie musi oznaczać zmian w rozliczeniach z każdym z dostawców. Niektórzy pewnie nie będą w stanie się zgodzić i odejdą. Można też próbować oszczędzać na skracaniu czasu rotacji zapasów. Można więc zrezygnować z tego towaru, który schodzi z półek najdłużej. Tyle że to będzie oznaczać zmniejszenie asortymentu w sklepach. Zostaną rzeczy najpopularniejsze. I tego obawiam się najbardziej.
Jeśli sieci detaliczne postanowią przerzucić podatek na mnie, to pół biedy. Podwyżka ceny o 1,4 proc. nie będzie stanowić katastrofy. Gorzej będzie, jeśli sieci pójdą w stronę obarczania kosztami podatku dostawców. Takie rozwiązanie może oznaczać, że na półkach sklepowych zmniejszy się różnorodność, będzie mniejszy wybór. Jako konsument i tak więc na podatku handlowym stracę. W sklepach niekoniecznie może będzie drożej, ale będzie gorzej.