Zdzisław Krasnodębski, socjolog

Nie spodziewam się po wyborach żadnej nowej wojny między PiS i PO. Nie bardzo przekonują mnie przepowiednie, jakoby zwycięstwo PO oznaczało rychły kryzys parlamentarny i ponowne wybory. Wiele wskazuje na to, że PO zgodnie z zapowiedziami będzie mogło stworzyć dość stabilną koalicję z PSL. Przychylna tym rządom będzie też zapewne Lewica i Demokraci. To oznacza dość komfortową sytuację, a zatem pozostaje nam czekać na budowę drugiej Irlandii.

Reklama

Oczywiście Jarosław Kaczyński ma w tym układzie wciąż bardzo silny atut: brata - prezydenta. Może on blokować prace rządu, wetować ustawy itp. Nie sądzę jednak, by tego prawa nadużywał. Z pewnością współpraca premiera i prezydenta będzie rodzajem "szorstkiej przyjaźni", ale myślę, że obie strony zachowają rozsądek i nie dojdzie do wojny na wyniszczenie.

Przed Platformą trudne zadanie zmierzenia się z wyborczymi obietnicami, tym bardziej że w moim przekonaniu sterowność polskiego państwa jest dziś znikoma. Wiele zależy od politycznych talentów, ale wciąż nie wszystko. Nie spodziewam się zatem po rządach PO spektakularnych sukcesów, co ułatwi działanie Prawu i Sprawiedliwości jako partii opozycyjnej, która będzie zwracała baczną uwagę na każde naruszenie reguł. Takie jest prawo opozycji, która zresztą i przez ostatnie dwa lata nie charakteryzowała się specjalną łagodnością wobec rządu. Trudno się więc spodziewać uspokojenia emocji w Sejmie.

Reklama

Wydaje mi się natomiast, że słaby wynik wyborczy PiS będzie też rodzajem przestrogi dla Lecha Kaczyńskiego. Ten wynik oznacza, że Polacy nie godzą się na dość bezpardonowe metody rządów PiS. Prezydent Lech Kaczyński musi z tego wyciągnąć wnioski. Przed nim bowiem trzy lata walki o reelekcję. W jego interesie jest unikanie teraz bezproduktywnych konfliktów. Musi być prezydentem, który przekona Polaków do swoich racji, a nie będzie kojarzony z metodą szukania haków na politycznych konkurentów. W przeciwnym razie może go za trzy lata czekać podobne jak wczoraj rozczarowanie.

Tomasz Żukowski, socjolog

Nie można myśleć o powyborczych relacjach między toczącymi, jak dotąd, otwartą wojnę PiS i PO bez świadomości, że w tych wyborach zdecydowanie wygrał anty-PiS. Dziś to Platforma Obywatelska, największa partia anty-PiS-u, weźmie odpowiedzialność za wspólne rządy. PO będzie musiała udowodnić, że potrafi nie tylko zręcznie uprawiać politykę, lecz także sprawnie rządzić. Politycy tego ugrupowania jak do do tej pory takiego egzaminu jeszcze nie zdawali. To, czy będą potrafili poradzić sobie z realnym rządzeniem, przełoży się także na ich stosunki z opozycją. Pamiętajmy o tym, że w relacjach rząd - opozycja to rząd jest najczęściej stroną rozdającą karty.

Reklama

Główną partią opozycyjną stanie się zaś oczywiście PiS. Nie wiemy jeszcze, jaką strategię działania w opozycji wybierze Jarosław Kaczyński, można jednak się spodziewać, że nie będzie łatwym przeciwnikiem dla rządzącej Platformy. Z całą pewnością nie możemy dziś liczyć na żaden parlamentarny PO-PiS - zarówno ze względu na wynik wyborów, jak i na dotychczasową temperaturę sporów między partiami Kaczyńskiego i Tuska. Podział między PiS i PO będzie więc nadal istotny - wraz z nim zaś będą się kształtować coraz wyraźniej różnice między dwoma wielkimi ugrupowaniami wywodzącymi się z opozycji postsolidarnościowej - demokratyczno-liberalną Platformą i konserwatywno-republikańskim PiS.

To, że obie te partie nie będą współpracować w koalicji parlamentarnej, wydaje się w tej chwili dość zrozumiałe. Otwarte natomiast pozostaje pytanie o to, czy liderzy PiS i PO będą potrafili się porozumieć w kwestiach najważniejszych dla ustroju państwa. Oba te ugrupowania razem będą przecież miały w Sejmie większość wystarczającą do zmiany konstytucji. O ile więc nie ma w tej chwili szans na parlamentarny PO-PiS, wcale nie wykluczam PO-PiS-u konstytucyjnego. Polsce by się przydał.

Andrzej Zybertowicz, socjolog

Wojna, którą na poziomie retoryki kampanii wyborczej toczyły między sobą PO i PiS, wcale nie musi przerodzić się w wojnę ugrupowań po wyborach. Oczywiście, taki scenariusz jest możliwy, ale sądzę, że oba ugrupowania będą dążyły do wypracowania pewnego konsensusu. Polaryzacja stanowisk pomiędzy PO i PiS, która musiała mieć miejsce w okresie przedwyborczym, to rzecz oczywista. Jednakże już w końcowej fazie kampanii widzieliśmy pewne sygnały płynące ze strony PO (mam tu na myśli deklarację Donalda Tuska, że CBA jest potrzebne), że Platforma nie będzie cofała zmian instytucjonalnych, które zostały wprowadzone przez PiS, a pozwoliły na wyrwanie Polski z postkomunizmu. Dla propaństwowo zorientowanej części Platformy Obywatelskiej CBA, jako pierwsza służba specjalna pozbawiona ogona postkomunistycznych uwikłań, stanowi niezbędny element blokujący najbardziej rażące przedsięwzięcia korupcyjne. Aby proces prywatyzacyjny mógł odnieść sukces, obecność CBA jest przecież konieczna - odstrasza najbardziej bezczelnych specjalistów od przepompowywania środków publicznych w ręce prywatne. Pytanie tylko, czy kierownictwo Platformy będzie w stanie oprzeć się naciskom partyjnych dołów i im dążeniom do rewanżu.

Pamiętajmy, że poziom retoryki przedwyborczej i poziom realnych działań podejmowanych przez rządzących to dwie odmienne sprawy. Nie mam tu na myśli jedynie przejmowania przez PO patriotycznej retoryki oponentów. Jeśli już w czasie kampanii PO przyznaje, że suszne były pewne działania podjęte przez PiS, wierzę, że te partie będą się w stanie porozumieć w kwestiach kluczowych. Wojna pomiędzy nimi to scenariusz agresywny, a nie warto takich rysować, aby nie tworzyć samospełniających się przepowiedni.

Tomasz Lis, publicysta

Teoretycznie mogę sobie wyobrazić nie tylko koniec wojny, ale nawet koalicję Platformy z Prawem i Sprawiedliwością. Przyznam jednak, że jest to czysta teoria. Jeżeli Donald Tusk za kilka godzin albo za kilka tygodni ogłosiłby powstanie PO - PiS, na którego czele stanąłby Jarosław Kaczyński, większość wyborców PO – a wynika to z większości przedwyborczych sondaży - uznałaby to za zdradę, bo ludzie ci szli do wyborów właśnie po to, by PiS nie rządził ani nawet nie współrządził. Można oczywiście zastanawiać się, czy Jarosław Kaczyński zachowa swoje przywództwo w PiS, jest jednak bardzo mało prawdopodobne, aby je stracił. Sytuacja wskazuje więc, że powstanie rząd koalicyjny PO z PSL lub PO z LiD.

W jednym i drugim wypadku przewiduję konflikt na linii PO - PiS jeszcze ostrzejszy niż ten, którego świadkami byliśmy przez ostatnie dwa lata. Jeśli jednak powstanie koalicja PO - LiD, wywoła to kryzys w sferze werbalnej, ale jeżeli Donald Tusk stworzy koalicję wyłącznie z PSL, będzie to kryzys absolutnie paraliżujący nowy rząd. Żeby skutecznie rządzić, należy w parlamencie mieć 60 proc., bo tylko taki odsetek posłów w Sejmie należy posiadać, by mieć siłę do obalenia nie jednego, ale pięciu prezydenckich wet, których zapewne nie unikniemy.

Jarosław Kaczyński będzie więc próbował zaostrzyć swoją retorykę, by w samym PiS nastąpiło zwarcie szeregów. PO zaś zostanie skazana albo na rząd z LiD, który będzie celem propagandowych ataków PiS, albo na rząd z PSL, który w praktyce nie będzie w stanie rządzić, bo nie będzie w stanie uchwalać ustaw, które nie zostaną zawetowane przez prezydenta. Mieliśmy więc jak dotąd dwa lata wojny na górze, a bardzo prawdopodobna jest perspektywa wojny jeszcze większej, by nie rzec - jądrowej.

Platforma wygrała, mogłaby więc okazać dżentelmeński stosunek do pokonanego. Sejmowa arytmetyka i prawdopodobny polityczny plan Jarosława Kaczyńskiego mogą jednak szybko sprawić, że z naszej polityki błyskawicznie wyparują resztki owego dżentelmeństwa. Tym bardziej że PO jest w szalenie trudnej sytuacji - może pójść w stronę LiD i znaleźć się pod propagandowym ostrzałem. Może też pójść w stronę PiS i zantagonizować dużą część swoich wyborców.
Stworzyć w Polsce rząd niemający poparcia 60 proc. posłów w Sejmie to narazić się na nieskuteczne rządy. Radość Donalda Tuska i jego otoczenia musi być więc solidnie stonowana.

Paweł Śpiewak, socjolog

Platforma Obywatelska odniosła w tych wyborach ogromne zwycięstwo. Rysujący się w tej sytuacji układ sił na scenie politycznej zapowiada więc kontynuację totalnej wojny między dwoma największymi polskimi ugrupowaniami. Tym bardziej że PiS przegrało, jeżeli chodzi o przejęcie rządów, ale nie utracił poparcia - ma je takie samo jak dwa lata temu. Jarosław Kaczyński zachował więc swój elektorat, o który będzie walczył do następnych wyborów. Nieuchronnie więc zapowiada to konflikt. Będzie to ze strony PiS naturalna psychologiczna reakcja - odreagowania frustracji po stracie władzy. To jest zasada, która zawsze funkcjonuje w naszej polskiej scenie politycznej.

Dlatego PiS będzie walczyło z Platformą i przejdzie w ostrą opozycję, bo wie, że nic w niej nie straci. A na pewno może zyskać. PiS ma w tej chwili nadal poważną klientelę i ma o co się bić. Będzie więc przez cały czas wytykać błędy Platformie. Będzie wciąż szydzić z Platformy, będzie szukać zemsty.

Konflikt, który trwał przez ostatnie dwa lata, raczej się już nie zaostrzy, lecz będzie kontynuowany w podobnym jak dotąd stylu. PiS będzie bardzo dynamiczną opozycją i będzie działało na zasadzie tworzenia w Polsce napięć społecznych. Zechce sterować opinią publiczną, tym bardziej że umie to dobrze robić. PiS może bowiem tracić panowanie polityczne, ale zachowa duże panowanie nad napięciami w debacie publicznej. I na pewno nie pójdzie na współpracę. Tym bardziej że nie pojawia się żadna trzecia siła, która by weszła w ten konflikt, więc linia podziału nadal będzie przebiegać między PO i PiS. Ten układ Platforma - PiS to napięcie na długie lata. PiS na pewno będzie zależało na podtrzymywaniu tego konfliktu.

Warto podkreślić, że PiS przegrało w trzech wymiarach. Po pierwsze, populistyczny język, którego używał, język walki z elitami, tak jak było to zamierzone, wzbudził wielkie emocje, ale emocje owocujące sprzeciwem. Po drugie, wysoka frekwencja wyborcza, która jest wynikiem wielkiego napięcia zbudowanego poprzez używanie agresywnego języka, powoduje, że wyborcy oddali swój głos przeciw partii Kaczyńskiego. I wreszcie przegraną PiS widzimy w geografii wyborczej. Przepaść dzieląca prowincję i wielkie miasta potwierdziła się, ale to miasta z ich wysoką frekwencją odsunęły PiS od władzy. PiS powinno na nowo przemyśleć swoją strategię, bo granie na emocjach jest mało skuteczne. Dla PiS to czas na szukanie nowego miejsca na scenie politycznej.

Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog

Po wczorajszej wygranej partii Donalda Tuska konflikt między Platformą i PiS dobiegł końca. Wygrana Platformy zakończyła zarówno wojnę między oboma partiami, jak i pewien sposób uprawiania polityki. Platforma postawi na konstruktywną współpracę i myślę, że dojdzie do współpracy na różnych polach.

Konflikt zaostrzy się jedynie wtedy, jeżeli PiS będzie miało szansę na podtrzymanie weta prezydenckiego. Wówczas władza wykorzystująca prawo weta będzie bardzo duża. Bez takiej możliwości PiS pozostanie tylko retoryka utrzymana w tonie konfrontacyjnym. Po jakimś czasie jednak i ta retoryka wygaśnie. Kiedy PiS przyswoi sobie niedzielną porażkę i ją odpowiednio zinterpretuje - mają tam dobrych fachowców od nastrojów społecznych - to liderzy tej partii zastanowią się, jak odzyskać poparcie, którego teraz nie zyskali.

Jarosław Kaczyński albo więc rozwinie strategię, która będzie oparta na demobilizacji - Platformie się to przecież opłaciło, albo oprze się na poszerzaniu elektoratu - a wówczas jego konfrontacyjna retoryka może okazać się nieefektywna. Przewiduję więc, że po pierwszych - wynikających z frustracji - agresywnych reakcjach nastąpi wyciszenie i zmiana strategii.

Natomiast jeżeli chodzi o Platformę, to jeżeli dojdzie do koalicji z PSL, wówczas będziemy mieli do czynienia z wyciszeniem retoryki konfrontacyjnej i raczej spotkamy się z nawoływaniem do wspólnego działania. Platforma będzie zgodnie z zapowiedziami wyborczymi starała działać produktywnie. Takie działanie zresztą to ich jedyna racja bytu. Dla wielu wyborców stanowią oni ostatnia nadzieję, jeżeli więc oni zawiodą, jeżeli okażą się nieskuteczni i niesprawni, to możemy z jednej strony oczekiwać głębokiej społecznej demobilizacji, a z drugiej strony wzrostu poparcia dla partii radykalnych. Na PO spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność. Dlatego partia Tuska nie będzie zrzucać winy na poprzednią partię rządzącą. Gdyby PO poszło tym tropem i zaczęło poszukiwać winy gdzie indziej, dość szybko mogłoby stracić kredyt zaufania swoich wyborców. Dlatego jedyne pole, na którym może dojść do napięć, to budowanie komisji śledczej, która najprawdopodobniej powstanie w tym Sejmie. Komisji badającej działanie służb specjalnych w minionych dwu latach.