Magdalena Rigamonti: Odwołacie Jacka Kurskiego?

Juliusz Braun: Kto?

Pan. I pana koledzy z Rady Mediów Narodowych.

Mam tylko jeden głos w RMN.

Reklama

Kto zastąpi Kurskiego? Daniel Obajtek, obecny prezes Orlenu?

Reklama

Słyszałem plotki. Kurski jest tak cenny dla całej koncepcji propagandowej PiS, że nie wyobrażam sobie, by zdjęli go ze stanowiska prezesa telewizji publicznej. Cenny, bo wykona każde polecenie. Nie, wróć, on zrobi nawet więcej, niż się od niego oczekuje. Wymyśli, wykreuje.

To dlaczego prezydent Andrzej Duda miał żądać jego odwołania?

Parę razy Kurski fatalnie potraktował prezydenta.

Reklama

Jacek Kurski już go szantażuje.

Tak, zwolnieniami grupowymi. Mówi, że jeśli nie dostanie 2 mld zł na TVP, to będzie zwalniał ludzi. Ma problem, bo przez cztery lata przeputał parę miliardów, a teraz straszy niewypłacalnością firmy i zwolnieniami grupowymi. Jest jedna rzecz, którą katuję się bardziej niż oglądaniem TVP – to czytanie portalu wPolityce.pl. Jeden z braci Karnowskich napisał tam – słusznie zresztą – że gdyby nie telewizja publiczna, to dawno nie byłoby rządu PiS. A sam Kurski w wywiadzie wyjaśniał, że jeśli chce się oceniać pluralizm w mediach, to nie można brać pod uwagę wyłącznie mediów publicznych, tylko cały rynek medialny – który, jak dodał, TVP musi równoważyć. Czyli de facto przyznał, że robi pisowską telewizję.

RMN może powoływać i odwoływać władze mediów narodowych.

Ale trzy głosy w radzie mają ludzie prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście, gdyby chcieli odwołać Kurskiego, to zawsze mogą liczyć na mnie. Jednak, jak pokazuje praktyka, nie jest to takie proste. Raz już przecież ogłosili, że zdejmują go ze stanowiska. To był sierpień 2016 r. Szybko się jednak okazało się, że mieli co innego na myśli. Teraz już nikt z nich się tak nie zbiesi, by bez zgody Kaczyńskiego odwoływać Kurskiego. Rada Mediów Narodowych to instytucja fasadowa, choć nie wiedziałem, że aż tak bardzo.

Ostatnio RMN odwołała prezesa Polskiego Radia.

Uważa pani, że to była niezależna decyzja Krzysztofa Czabańskiego, Elżbiety Kruk i Joanny Lichockiej?

Pan jest na tych posiedzeniach.

Na tym wyjątkowo nie byłem, ale czytałem protokół. Było tak: Czabański proponuje, żeby odwołać prezesa Polskiego Radia, Grzegorz Podżorny, jeden z pięciu członków rady, mówi, że warto byłoby go zaprosić i wysłuchać. Okazuje się, że nie ma takiej potrzeby. Prezesa odwołano, prezesa powołano. Chwila i zrobione. Kiedyś były zachowywane przynajmniej jakieś procedury, teraz już nie ma nawet pozorów.

To po co pan jest w Radzie Mediów Narodowych?

Też sobie zadaję to pytanie. Kiedy radę tworzono, było wiadomo, że będzie to ciało polityczne. Klub PO, który mnie rekomendował, rozważał bojkot. Jednak uznano, że lepiej mieć kogoś w środku, co daje możliwość zabierania głosu, pozwala na dostęp do informacji. Choć powiem szczerze, że dostęp do tego, co się dzieje w RMN, jest dla mnie, powiedziałbym, średni.

Czabański, Kruk i Lichocka szepczą przy panu?

Na ogół zbierają się w trójkę w pokoju. I jak już się zaczyna posiedzenie RMN, to ważne sprawy mają uzgodnione.

Pan tam naprawdę jest po nic.

Wiele osób mi tłumaczy, że jednak trzeba tam być, że coś to daje. Choć czasem się śmieję, że to, iż jestem członkiem RMN, pozwala mi przynajmniej parkować na sejmowym parkingu.

Spotyka się pan tam ze swoim bratankiem, posłem Grzegorzem Braunem z Konfederacji?

Nie, ponieważ ja w zasadzie w Sejmie nie bywam. Poza tym od dawna jest między nami mocny dystans. Teraz relacje są zerowe. Nie widziałem go od co najmniej dwóch, a może i trzech lat. Przyjąłem też zasadę, że nie wypowiadam się na jego temat. Trudno, o sprawach rodziny rozmawiał nie będę. Możemy mówić o mediach publicznych, o Radzie Mediów Narodowych.

Nie liczą się z panem w RMN.

Muszą mnie od czasu do czasu wysłuchać. I na tym się kończy. Większość głosowań, poza porządkowymi, wygląda tak: trzy za lub przeciw, jeden – mój – odwrotnie i na ogół jeden wstrzymujący Podżornego.

Z Krzysztofem Czabańskim zna się pan od lat.

Myślę, że RMN została wymyślona po to, by mógł on pełnić eksponowaną funkcję. Jesteśmy nawet po imieniu. Nasze kontakty są poprawne, choć niepozbawione złośliwości. Joanny Lichockiej nie znałem wcześniej.

A to nie pan ją zwolnił z TVP?

Nie. Gdy trafiłem na Woronicza, już tam nie pracowała. Nie tak dawno przeglądałem jakieś papiery, z których wynikało, że bywała gościem w programach telewizji publicznej, kiedy ja byłem prezesem.

Wnioskował pan, żeby ją odwołać za gest, jaki pokazała w Sejmie?

Joanna Lichocka jest nieodwoływalna. Ustawa tego nie przewiduje – członek RMN może sam zrezygnować.

CAŁY WYWIAD CZYTAJ W INTERNETOWYM WYDANIU MAGAZYNU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>