Stoimy naprawdę na brzytwie – powiedział w piątek bardzo obrazowo Łukasz Szumowski. Minister zdrowia użył tej metafory przede wszystkim w odniesieniu do znękanej epidemią służby zdrowia, ale tak naprawdę odnosi się ona do nas wszystkich. Jeśli nie uda się zejść z brzytwy, na jakiej postawił Polskę koronawirus, każdy ucierpi. Szczęściarze stracę pracę, majątek, szansę na spokojne, bezpieczne życie. Pechowcy doświadczą śmierci swych bliskich lub sami umrą. Amok elity politycznej, która całą swą uwagę skoncentrowała na wyborach prezydenckich, do katastrofy mocno nas przybliżył.

Reklama

Gdyby na chwilę się od tego oderwać i wyobrazić sobie scenariusz pozytywistyczny, to mógłby on wyglądać następująco. Następuje cud i odzyskawszy rozum oraz instynkt samozachowawczy liderzy kluczowych partii zauważają, iż wraz z upadkiem III RP wszyscy pójdą na dno. Uświadomienie sobie tego wyostrza zmysł obserwacji.

Używając go łatwo zauważyć, że od miesiąca żyjemy czekaniem na cud. Objawia się to złudzeniami, iż rychło pojawi się szczepionka produkowana na masową skalę. Ewentualnie skuteczne lekarstwo ratujące życie i zdrowie chorym na COVD-19. Inną odmianą tego samego czekania jest trzymanie się przekonania, że epidemia wkrótce sama wygaśnie. Wystarczy tylko grzecznie siedzieć w domach i kiedyś po Wielkanocy nadejdzie cud. Przy czym najlepiej, żeby wirus zniknął na zawsze, bo inaczej może mocno przeszkadzać w odbudowie kraju. Da się tak łudzić przez kolejne tygodnie kwarantanny. Licząc przy tym, że odcięci od możliwość zarobkowania ludzie będą mieli za co kupić jedzenie, a odcięte od dochodów państwo utrzyma przy życiu kroplówka w postaci dodruku pieniądza. No i jeszcze nie mogą pęknąć łańcuchy dostaw. Tak żeby produkcja żywności się nie załamała, podobnie jak jej dowóz do sklepów. Mały drobiazg sprowadzający się do tego, iż gdyby ludziom zaczęło brakować żywności, żadna siła już ich nie utrzyma na kwarantannie.

Wówczas wszystkie szumne plany, jakie snuto w Sejmie na temat obrony gospodarki przed kryzysem i projekty przeróżnych tarcz okażą się zbyteczną stratą papieru, na którym je drukowano. Bez wcześniejszego opanowania epidemii, tarcza antykryzysowa i jakieś tam wybory prezydenckie są wirtualnymi bytami. Znikną one, gdy po porostu utoniemy, nim dopłyniemy do brzegu.

Reklama

Żeby być pewniejszym jego osiągnięcia należałoby przestać liczyć na cud i w pierwszej kolejności dostrzec, jakie są realne narzędzia walki z epidemią poza siedzeniem w domach. Wyliczyć je umie już niemal każdy: maseczki, rękawiczki, płyn do dezynfekcji, gogle, respiratory i testy. Mnóstwo testów. Epidemia jest jak wojna. Czyli przewagę zyskuje w niej ten, kto produkuje masowo jak najlepszą broń. Polska jej nie posiadała, więc blokada kraju i ogólnonarodowa kwarantanna okazały się konieczne. Nie udało się jednak zapewnić dostatecznych środków ochrony nawet szpitalom. Stały się więc głównymi ogniskami epidemii. Nawet najmniejsza próba powrotu do normalności bez powszechnego dostępu do środków ochrony może więc błyskawicznie przynieść drugą, większą falę zachorowań.

Tymczasem Polska jest całkowicie uzależniona od zagranicznych dostaw. W połowie tygodnia prezydent francuskiego regionu Grand Est, Jean Rottner skarżył się w radiu RTL, jak wysłannicy z USA odkupują od chińskich producentów zamówione już przez Francuzów środki ochrony. Amerykanie pojawiają się z gotówką i płacą trzy lub cztery razy więcej za zamówienia, które zrobiliśmy, więc naprawdę musimy walczyć – żalił się. Ponoć jeden z transportów odkupiono, gdy już czekał na płycie lotniska, by lecieć do Francji. Rządząca Polską ekipa jeszcze przedwczoraj przekonywała, że wybory 10 maja są możliwe. Nadal przekonuje, że dostawy z zagranicy są niezagrożone.

Jeśli nie rozum, to choć instynkt przetrwania nakazywałby w pierwszej kolejności zrobić wszystko, żeby uruchomić w Polsce masową produkcję wszelkich, koniecznych narzędzi do walki z epidemią. Nie chałupnicza partyzantka, gdzie maseczki pokątnie szyją więźniowie, emerytki i zakonnice. Już sto lat temu Henry Ford jasno udowodnił wszystkim chałupnikom, że nie mają żadnych szans w konkurencji z choćby jedną, dobrze zorganizowaną linią produkcyjną. Porzucenie czekania na cud oznaczałoby, że rząd przy wsparciu całej klasy politycznej w najbliższych tygodniach koncentruje się na odgórnym organizowaniu produkcji masowej. Podpowiedzi, jakich używać instrumentów ekonomicznych i administracyjnych, znaleźć można mnóstwo w opracowaniach na temat organizowania gospodarki wojennej podczas II wojny światowej. Jest ich całe spektrum - od zamówień rządowych u prywatnych wytwórców poczynając, a kończąc na przymusowej nacjonalizacji firm produkcyjnych i przestawianiu ich linii montażowych na wytwarzanie „wyrobów ważnych dla bezpieczeństwa kraju”. W przyszłym tygodniu, w przerwie między jedną zmianą ordynacji wyborczej a kolejną, parlament mógłby znaleźć godzinkę, żeby przyjąć ustawę wzorowaną na amerykańskim Defence Production Act. Daje on w USA prawo prezydentowi (w Polsce mógłby to być rząd) wydawania prywatnym firmom nakazu produkcji konkretnych rzeczy, niezbędnych dla obrony państwa.

Czasu jest mało, bo tworzenie linii produkcyjnych zajmuje kilka tygodni. Jednak, gdy już ruszają w cyklu pracy na trzy zmiany, to wytworzenie milionów rękawiczek, maseczek, czy nawet tysięcy respiratorów jest sprawą banalną. Jedyny problem stanowi zagwarantowanie ciągłej dostawy surowców. To rozwiązanie ma też wiele innych zalet. Daje pracę rzeszom ludzi, a prywatnym firmom szansę przetrwania obecnego krachu.

Dopiero samowystarczalność w produkcji środków ochronnych minimalizuje ryzyko, które nadejdzie, gdy zakończenie ogólnopolskiej kwarantanny stanie się dla Polaków kwestią być albo nie być. Nawet najlepsi epidemiolodzy nadal nie potrafią odpowiedzieć, kiedy koronawirus zostawi nas w spokoju. Natomiast ekonomiści są zgodni, iż każdy kolejny miesiąc wygaszania polskiej gospodarki zamienia prawdopodobieństwo jej zgonu w coraz większy pewnik. Gdy zaś on nastąpi nie będzie pracy, dochodów, bezpieczeństwa, nadziei. Skutki tego mogą zabić wielokrotnie więcej ludzi niż koronawirus.

Mając już pewnik co do ciągłości dostaw środków ochrony oraz testów, można planować stopniową reaktywację normalnego życia. Poczynając od tworzenia procedur, jak powinno wyglądać przestrzeganie higieny w miejscach publicznych oraz pracy. Jako, że same instrukcje nigdy nie wystarczą musi istnieć narzędzie ich egzekwowania. Czyli konkretni ludzie pilnujący, czy przestrzegane jest bezpieczeństwo biologiczne. Dopiero wówczas możliwe staje się zwyczajnie życie w fatalnych czasach, a czekanie na szczepionkę przestaje być czekaniem na cud, zamieniając w oczekiwanie, kiedy wróci normalność. Tak, jak to się dzieje teraz w Korei Południowej.

Tu kończy się scenariusz pozytywistyczny. Ten obecny w Polsce nazbyt przypomina hiszpański. Za Pirenejami tamtejsza klasa polityczna była tak zajęta sama sobą i ściganiem się o władzę, że otrzeźwiała dopiero, gdy na skuteczną walkę z epidemią było za późno. Dziś nie żyje już 10 tys. Hiszpanów, gospodarka jest w ruinie i nadal to tylko początek nieszczęść. Reguły wojny politycznej, jakie PiS i PO doskonaliły przez ostatnie kilkanaście lat, przy wsparciu oddanych obu partiom plemion, prowadzą nas dokładnie w tym samym kierunku. Niemożność kompromisu w kwestii wyborów prezydenckich jest następnym kroczkiem w stronę samolikwidacji III RP. Jeśli przyjdą kolejne, to póki można - cieszmy się tą epidemią, bo jest tak bezpiecznie i spokojnie.