Zarazy, nawet te najbardziej straszliwe, zawsze w końcu odchodzą. Czasami pochłaniają olbrzymią liczbę ofiar,ale rzadko kiedy więcej niż upadające z powodu swych słabości państwo. Gdy ono się wali, giną nie tylko ludzie, lecz także bezpieczna przyszłość, tych którzy przeżyją oraz kolejnych pokoleń.

Reklama

Pandemia, razem z nadciągającym za nią kryzysem gospodarczym, przynoszą stosy kłopotów i zagrożeń. Przez najbliższe lata będą się z nimi zmagać wszystkie kraje, troszcząc głównie o własną przyszłość. W międzyczasie przy wtórze wielkich wstrząsów politycznych narodzi się nowy globalny porządek. Takie są prawidła kryzysów o tej skali. Polska nic na to nie poradzi. Jedyne co może - to postarać być gotowa na czasy, które w niczym nie będą przypominały miłego "historycznego zacisza", jakim mogliśmy się cieszyć przez trzy dekady. Tak bardzo nie doceniając jego uroków.

A propos dobrych momentów do poważnych przemyśleń o przyszłości, to gdy w 1542 r. nawiedziła Polskę dżuma (jedynie w Poznaniu doliczono się wówczas 5 tys. ofiar) pracownik kancelarii prymasa, Andrzej Frycz Modrzewski, podobnie jak większość urzędników i dostojników, wyjechał poza Kraków. Na prowincji, z dala od skupisk ludzkich, przeczekiwali morowe powietrze. Dysponując nadmiarem czasu Modrzewski zaczął kreślić rozdziały swego wielkiego dzieła, któremu nadał tytuł: "De Republica emendanda". Snując zgodnie z tytułem wizję: naprawy (niektórzy tłumacze łaciny upierają się przy słowie "poprawy") państwa.

Działania, jakie proponował miały przybliżać cel zdefiniowany w jednym zdaniu. Mówiło ono, iż Rzeczpospolita powinna istnieć po to: "aby wszyscy obywatele szczęśliwie, to jest uczciwie a dobrze żyć mogli, aby się w dostojności i w pożytkach pomnażali, aby wszyscy cichy a spokojny żywot wiedli, aby każdy swego bronić i używać mógł, aby od krzywd i zabijania każdy był bezpieczny". Przekładając na język współczesny - państwo miało starać się dać obywatelom: bezpieczeństwo, wolność, sprawiedliwość i możność szczęśliwego życia. Gdy się to udaje wówczas jest to najlepszy dowód, że mamy do czynienia z prawdziwą Rzeczpospolitą, bo słowo to po łacinie oznacza po prostu "wspólne dobro". Czy III RP przystaje do tych wymagań, każdy może odpowiedzieć sobie sam na podstawie codziennych doświadczeń.

Reklama

Jednak na usprawiedliwienie należy zauważyć, iż w przypadku Polski od roku 1989 r. nie było ani razu potrzeby, by próbować na serio do wspomnianego ideału się zbliżyć. Wręcz niepojętymi wyrokami Opatrzności prawdziwe kryzysy szerokim łukiem omijały III RP. Recesji, gnębiącej Zachód na początku XXI w. nad Wisłą prawie nie odczuto. Akurat wówczas Polska wchodziła do Unii Europejskiej, co nakręciło koniunkturę gospodarczą.

Cóż z tego, że w 2008 r. waliły się systemy bankowe najbogatszych krajów, padały kolejne firmy, a miliony ludzi traciło pracę i kupione na kredyt nieruchomości. Gdy inni wypruwali sobie żyły, żeby stanąć na nogi w Polsce osłabił się złoty, co wsparło eksport, a przemysł podwieszony pod niemiecką gospodarkę skorzystał pośrednio z wielkich dotacji, jakie wpompował w nią rząd w Berlinie. Gdy budżet się nie domykał, wystarczyło jedynie trochę zadłużyć się i znacjonalizować część OFE. Beż gruntownych reform III RP przetrwała światowy krach nie zaznawszy nawet recesji. Potem wielka fala emigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu w 2015 r. szerokim łukiem ominęła polskie ziemie, preferując niemiecki socjał. Nawet islamscy terroryści uznali, iż łatwiej i sensowniej siać zamęt gdzie indziej. Jednym słowem Zachód regularnie obrywał mocno po łbie, czemu można było się przyglądać z perspektywy bezpiecznego miejsca, które jakimś cudem omijają kolejne nieszczęścia.

Niestety czasy tej polskiej La Belle Époque zdają się dobiegać końca. Miały one jedną, drobną wadę. Dopóki trwały, to rządy wraz z przytłaczającą większością elit politycznych i intelektualnych, mogły bezpiecznie ignorować nie tylko potencjalne zagrożenia, ale nawet instynkt samozachowawczy. W dyskursie publicznym do niedawna dominowała idea, że przecież państwa narodowe rozpływają powoli w integrującej się Unii Europejskiej. To ona miała być opiekunką i lekarstwem na każdy problem.

Stała zaś jedynie uzasadnieniem dla paraliżu intelektualnego oraz braku troski o przyszłość własnego kraju. Obejmując pięć lat temu władzę Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało, iż się to radykalnie zmieni. Faktycznie, w sferze retoryki zmieniło radykalnie. Jednak czy: policja, wojsko, sądownictwo, administracja państwowa, system edukacji oraz służba zdrowia mają lepiej i pracują lepiej niż w 2015 r.? Niech każdy sobie odpowie na podstawie własnych doświadczeń. Przy czym nie należy od razu wpadać w panikę. Na to akurat jest jeszcze czas, bo "kartonowatość" polskiego państwa prawdopodobnie ocaliła (być może po raz ostatni) Polakom skórę.

Jak się okazało zarówno premier Morawiecki, jak i minister zdrowia Szumowski nie mieli żadnych złudzeń, co do stanu systemu opieki medycznej. Gdyby nagle do szpitali trafiły tysiące duszących się z powodu koronawirusa ludzi, wówczas mielibyśmy apokalipsę, która przebiłaby to, co dzieje się we Włoszech. Świadomość, że szpitale nie dadzą rady zmusiła rząd do obrania strategii, jak na dziś sprawiającej wrażenie optymalnej. Główny ciężar wojny z epidemią przerzucono na pospolite ruszenie, odciążając zawodowców.

Owo symboliczne "pospolite ruszenie" to społeczeństwo siedzące w domach oraz pozamykane firmy. Dzięki temu poświęceniu lekarze i inne służby mają szansę złapać oddech i nie umrzeć ze zmęczenia. Nota bene, po raz kolejny okazuje się, że w momentach prawdziwej próby zwykli Polacy znakomicie się sprawdzają. Zdani głównie na siebie nie wpadają w panikę, zachowują porządek, sami oddolnie organizują. Szybko też chcą przyjść z pomocą swemu państwu - hojni i skorzy do poświeceń (o czym najlepiej świadczą kolejne datki dla szpitali). Wygląda to tak, że w spokojnych czasach nasze państwo tłumi wszystko, co ludzie mają w sobie najlepszego, a pozwala być wspaniałym obywatelem dopiero, kiedy musi skupić się na kłopotach

W tym właśnie miejscu można szukać kluczy do przyszłości. Epidemia, niczym uderzenie obuchem, uświadamia teraz ludziom, bez względu na polityczne sympatie, jak ważna jest dla nich "dobra Rzeczpospolita". Jeśli działa fatalnie, wówczas jej obywatele zostają zupełnie sami wobec katastrofy. Coś, o czym zapominano przez trzy dekady, staje się nagle rzeczą niepodważalną. Zatem wszystko, co uczyni państwo silniejszym i sprawniejszym, zyska aprobatę wyborców.

Jednocześnie kryzys bezwzględnie odsłania słabości i braki organizacyjne. Ukrywanie ich i zaprzeczanie im, to zaprzepaszczanie przyszłości. W ciągu najbliższych tygodni samoistnie wykształcą się zachowania i procedury niezbędne w nadchodzących czasach. Jeden prosty przykład. Rada Ministrów, by podjąć szybko decyzję, nie musi jak sto lat temu urządzać nasiadówki w jednym pomieszczeniu. Nowoczesne środki komunikacji umożliwiają zrobienie tego z różnych miejsc, bezpiecznie rozpraszając ośrodek władzy i tak czyniąc odporniejszym wobec zewnętrznych zagrożeń. Żeby to dostrzec musiał zarazić się jeden minister, lecz dzięki temu okazało się, że można. Takich zmian w działaniu państwa za sprawą obecnego kryzysu będzie więcej. Koniecznie trzeba zadbać, by stały się nauką na przyszłość. Marzący o spokojnym życiu obywatele będą chcieli lepszej Rzeczpospolitej. Jest szansa, żeby im ją dać, jeśli w odwrotności do wszystkich poprzednich kryzysów, tego wreszcie nie zmarnujemy.