Sekretarz od Listy Przebojów stwierdził, że normą było jej redagowanie. Oczywiste dla niego było eliminowanie artystów nieznanych, a pozostawianie znanych. Bo przecież - argument - kto by chciał słuchać tych nieznanych? Oto dowiadujemy się, że zatrudnieni w publicznym radiu, z pretensjami do abonamentu i publicznych pieniędzy, decydują, kto jest znany, a kto nie.
To implikuje tyle pytań, że nie wiem od którego zacząć. Może od tego: czemu ma służyć Lista Przebojów bez regulaminu ustalającego zasady? Z anteny słyszałem wielokrotnie „najnowsze notowania”, „aktualne notowania”. Co to oznacza? Oznacza, że obliczano, podsumowywano i ogłaszano jakieś dane, jakieś informacje. A to okazało się fikcją.
Na świecie, ale przecież od pewnego czasu i u nas, rankingi, listy, raporty, notowania to barometry na potrzeby ekonomii, polityki, nauki. To źródło informacji, pozwalające na podejmowanie prawidłowych decyzji. Kiedyś w Stanach Zjednoczonych pewien znany didżej prowadzący listę przebojów po śledztwie FBI wylądował w więzieniu. Bo kantował.
Nazwiska kolesia nie pamiętam, ale odnotowałem ten fakt nie sądząc, że będę go przywoływał. Przed laty była to kiedyś bardzo głośna sprawa. Fachowcy od muzyki odmieniali jego nazwisko przez przypadki. Amerykanie potraktowali to z paragrafu o nieuczciwej konkurencji, bardzo wrażliwej dla życia gospodarczego kraju, tak ją ceniącego oraz uznając to za normalne oszustwo.
Za komuny, gdy uruchamiano „listę” w „Trójce”, ona tak się miała do cywilizowanych standardów muzycznych jak ówczesna ekonomia kapitalizmu do ekonomii socjalizmu, które wkuwałem na studiach. Wspominam, że łatwa i zrozumiała była ta pierwsza. Tej drugiej pojąć nie mogłem.
Lista „Trójki” była wentylem. Miała tyle zgrzytać, aby była „jak prawdziwa”. W tamtym czasie wszystko było na kartki i ta niby muzyczna wolność też była reglamentowana. Piosenki musiały być zatwierdzone przez cenzurę. A wyglądało to tak. Każda z nich to był krążek z nawiniętą na niego taśmą, która mieściła się w kwadratowym pudełku z opisem zawartości. Na pudełku zawierającym utwór do emisji musiała być czerwona pieczęć Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk z miejscem na osobisty podpis cenzora i datą obowiązywania zgody na emisję. Gdyby ktokolwiek zagrał w radiu cokolwiek bez tej pieczątki zrobiłby to tylko raz. Po prostu już by tam nie pracował. Mało tego. Nie mógłby już pracować w żadnej krajowej rozgłośni. Najbliższe, gdzie mógłby się zatrudnić to Radio Wolna Europa.
Taka była "normalność" tamtych czasów. Pieczątki były konieczne i oczywiste tak jak to, że prowadzący mówił do mikrofonu, a nie do klamki w drzwiach studia. Cenzorami byli urzędnicy, którzy pracowali obok redaktorów na dość tłustych etatach. I to pracowali aktywnie. W eterze nie istniało nic bez ich zgody. Koncerty też musiały być ocenzurowane. Odbywało się to w ten sposób, że organizowało się tzw. próbę cenzorską. Cenzor nie tylko czytał, ale słuchał i patrzył. Na treść, ale też i na interpretację czy gestykulację. Dla zobrazowania jak to działało opiszę własny przypadek. Na festiwalu w Opolu po próbie kabaretonu „Osty dyżur” , to ten ze słynnym monologiem Bogdana Smolenia „E .. tam cicho być”, dowiedziałem się, że muszę zrezygnować z ostatniej zwrotki zawierającej pointę. Piosenka miała już właściwą pieczątkę, ale po próbie ją zweryfikowano. Miałem do wyboru. Albo utwór skrócić, albo koncert będzie skrócony, bo beze mnie. Piosenkę ostatecznie skróciłem, ale ona później i tak dostała „zakaz”. Młody czytelnik pomyśli, że zwariowałem, ale na moim przypadku doktoryzował się pewien historyk, więc to fakt udokumentowany.
Dziś to zamierzchła historia, niby gospodarka wolnorynkowa, standardy światowe i europejskie, a tu jak w stanie wojennym, cenzurowana przez autora i jego sekretarza lista przebojów. Niby mamy, jak w prawdziwym państwie, organy do kontrolowania konkurencyjności, nadzorowania wolności biznesowej, a tu najbardziej znany barometr do oceny ważnej dziedziny gospodarczej aktywności w rękach prywatnej osoby w publicznym radiu. Barometr, który wyznacza trendy, decyduje o popycie, ma decydujący wpływ na ekonomiczne "być albo nie być" organizatorów koncertów, firm fonograficznych i wydawniczych, pracę tysięcy studiów nagraniowych oraz na normalne życie polskich twórców i artystów. A jak nazwać ten ogrom polskiej twórczości, ogrom produkcji, wydawanych płyt, które nawet nie są słuchane? Dla trójkowych cenzorów są to nieznane nazwiska. Znam wielu znanych artystów, którzy chcąc zaoszczędzić sobie upokorzeń, nawet nie podejmują prób przedarcia się przed oblicze muzycznych decydentów publicznego radia. A przecież wiadomo, że bez promocji skazani są na niebyt. Czy kogoś to w Polsce obchodzi? Kogoś, kto powinien znać się trochę na kulturze? Ale jak można traktować poważnie piosenki? Czy one są tylko do wypełnienia czasu antenowego pomiędzy wypowiedziami polityków?
Każdy z nich deklaruje, dostępując zaszczytu zaproszenia, że wychowany na „Trójce” i że kocha „Trójkę”. Nasi politycy chwaląc się publicznie, jaką muzykę lubią, wymieniają sądzę, że dla szpanu, samych zachodnich artystów. Chciałoby się podpowiedzieć: bo przecież już mamy lotnisko w Berlinie. Nasi politycy starając się byś światowcami wypowiadają się o światowych artystach jak światowi politycy. Ale oni stamtąd są mości panowie. Oni wiedzą, że branża rozrywkowa jest nie tylko, żeby ich bawić, ale to również przemysł i pieniądze. W Korei Południowej już to świetnie zrozumiano. W USA branża rozrywkowa to biznes drugi pod względem wartości po zbrojeniowym. A u nas? Mam wrażenie, że dopiero teraz, w dobie pandemii, ktoś odpowiedzialny podliczy raportowane straty w tej dziedzinie aktywności gospodarczej i na tej podstawie raczy docenić jej rozmiar i wpływ na budżet.
A na koniec jeszcze coś do sprawy tej jednej piosenki, o którą cała afera. Zabrzmi to prowokacyjnie, jeśli powiem, że mogę się wypowiadać, gdyż jej nie słyszałem. Nie o nią bowiem chodzi, ale o zasady. Gdyby szanowny redaktor umieścił ją w swojej audycji pod tytułem i hasłem „Moje ulubione piosenki” nikt nie miałby prawa mu tego zabronić. Piosenka mogłaby być kontrowersyjna, jednoznaczna politycznie czy światopoglądowo, prowokacyjna obyczajowo, ale jeśli autor uznał ją za wartą zagrania na antenie, ma do tego prawo. W swojej audycji musi bronić swojej niezależności i swojego punktu widzenia. Gdyby ktoś się go czepiał, sam wyszedłbym z transparentem w jego obronie. Oczywiście byłby odpowiedzialny za to co robi, godząc się na konsekwencje z tego wynikające. To cecha, ale i wartość pracy każdego rzetelnego dziennikarza. Niejedna redakcja straciła dziennikarzy, gdy dokonywano zamachu na ich niezależność. A tu? Żenada. Chowanie się za plecami jakiegoś „głosu ludu”, jakichś anonimowych fanów „Listy przebojów”... A polskich piosenek szkoda.
Bogusław Nowicki - autor tekstów piosenek, kompozytor i wykonawca własnych utworów, bard, literat, satyryk, felietonista, autor audycji w Polskim Radiu, promującej współczesną piosenkę satyryczno-literacką, którą nazwał "Piosenki z tekstem" - termin przyjęty później jako określenie gatunku.