Moja znajoma kilkanaście dni temu się rozchorowała. Suchy kaszel, boląca głowa, palące gardło. Wszystko wskazywało na anginę, ale w obecnych czasach u każdego pojawia się myśl: "a może to koronawirus?". Znajoma więc postanowiła wykonać test, by nikomu nie zaszkodzić. Okazało się jednak, że za sprawdzenie, czy ma koronawirusa, musiałaby zapłacić. Aby bowiem wykonano jej bezpłatny test, musiałyby występować łącznie cztery objawy: gorączka, duszność, kaszel oraz utrata węchu lub smaku. Nie ma wszystkich czterech - nie ma testu. Czy to słuszne podejście do walki z epidemią - niech oceniają mądrzejsi ode mnie.

Reklama

Szkopuł w tym, że nie wszyscy są traktowani tak samo. Dziś rano na Twitterze prof. Przemysław Czarnek napisał, że potwierdzono u niego koronawirusa. Na badania polityk Prawa i Sprawiedliwości poszedł "w związku z bólem głowy".

To ja się pytam: jak to jest, że zwykły obywatel z rozpalonym gardłem i suchym kaszlem nie może doprosić się testu, a polityk obozu rządzącego ma w trybie pilnym wykonywany test z powodu bolącej głowy?

Pandemia nie wybiera - atakuje możnych tego świata i najsłabszych. Zadaniem państwa jest ochrona zarówno rządzących, jak i rządzonych. Niestety po raz kolejny okazało się, że polityczne frazesy o równości są - no właśnie - tylko frazesami. Jeśli ktoś chce być szybko badany i leczony, powinien zapisać się do partii.