Kiedyś przechadzałem się po Tbilisi. Na Zakaukaziu piękne słoneczne dni trafiają się nawet w listopadzie. Zapachy nieznanych mi przypraw mieszały się z dźwiękami krzątaniny dobiegającej z podwórek starych kamienic. W milczeniu mijałem mające po kilkaset lat chrześcijańskie świątynie i poutykane w zaułkach knajpki. Miasto było ciche, trochę bajkowe.

Reklama

"A więc Gruzja naprawdę leży w Europie?" - zapytałem swoją towarzyszkę. "Wiesz, ludziom z Zachodu trudno w to uwierzyć. Dla nich twój kraj jest plamką na mapie. I w dodatku uważają, że ta plamka leży gdzieś tam w dalekiej Azji".

Pytanie było przewrotne, bo dziewczyna to absolwentka wydziału geografii tbiliskiego uniwersytetu. Odpowiedziało mi gniewne fuknięcie i kilka sarkastycznych uwag: o geografii, która to nauka przeżywa jak widać upadek w "mojej" Europie, o gruzińskim alfabecie i tradycyjnie o chrześcijaństwie bo:

"...Gruzja ochrzciła się w 317 r. Obawiam się, że twoja Europa w tamtym czasie zajmowała się mieszkaniem w jaskiniach i chodzeniem po drzewach".

Rozmowa była niby żartem, ale było w niej wiele prawdy. Gruzja uważa się za część naszego świata. Nie dopuszcza myśli, że jest inaczej, bo Gruzja albo jest Europą, albo jest czymś nieokreślonym, zawieszonym w pustce. Ale my nie potrafimy w to uwierzyć. Nie zawracamy sobie Gruzją głowy, traktując ją podświadomie jako dalekie, egzotyczne terytorium, które chce za wszelką cenę załapać się na kawałek naszego dobrobytu i naszego bezpieczeństwa.

O tym, że Gruzja jest częścią naszego świata, przekonałem się zupełnym przypadkiem. Jadłem kolację z gruzińskimi przyjaciółmi w jednej z tysiąca tbiliskich restauracyjek. Kolacja przemieniła się szybko we włóczęgę od knajpy do knajpy. Kosztowanie coraz to nowych gatunków wina i rozmowy o wszystkim. Wśród biesiadników była Anuszka, potomkini jednego z najbardziej znanych gruzińskich rodów. Śmiała się przez cały wieczór, że gdy zabraknie nam pieniędzy na pijaństwo, możemy na nią liczyć.

"Jak to Anuszko? Inteligencja w Tbilisi zaczęła dobrze zarabiać?" "Nie. Ale zgłosił się do mnie jakiś człowiek z Moskwy. Zaproponował, żebyśmy sprzedali mu swoje nazwisko! Proponował duże pieniądze!"

Reklama

"I co?"

"Raczej nie sprzedam, bo musiałabym się nazywać od jutra Iwanowa albo jakoś tak. No chyba że zabraknie nam pieniędzy" - mówiła Anuszka, umierając ze śmiechu. Na dworze zaczęło szarzeć. Anuszka nagle zaproponowała, byśmy wszyscy przenieśli się do jej domu na ostatni kieliszek domowego wina. Rozweselone towarzystwo wtoczyło się na piętro starej kamienicy, starając się nie obudzić sąsiadów.

Biblioteka, w której podjęła nas Anuszka, przytłaczała. Na półkach ciągnących od podłogi po sufit stały tysiące książek. Po gruzińsku, rosyjsku, niemiecku, francusku, angielsku... W rogach pokoju angielskie klubowe fotele, za wielkimi przeszklonymi drzwiami czarny fortepian. Pewnie taką bibliotekę można spotkać w Londynie, Wiedniu albo Florencji. Okazuje się, że nie ma z tym problemu także w Tbilisi.

Nagle otworzyły się boczne drzwi. Pojawiła się piękna starsza pani o wyostrzonych gruzińskich rysach. To matka Anuszki, która, mimo nienormalnej pory, ubrana była tak elegancko, jakby za chwilę miała jechać do opery. W dłoni trzymała długą lufkę z niezapalonym papierosem. "Tak się cieszę! Czy ktoś z Państwa mówi po niemiecku? Tak dawno nie używałam tego języka" - powitała nas z uśmiechem.

Teraz kiedy w Gruzji trwa wojna, myślę o Anuszce, jej matce i ich pięknej bibliotece. Czy na Tbilisi zaczną spadać bomby? Co możemy zrobić, żeby do tego nie dopuścić? Bo coś zrobić musimy. Nie wolno nam zapomnieć o Gruzji, choć odległa jest częścią naszego świata i liczy na naszą pomoc. Obojętność Zachodu oznaczać będzie, że Gruzja znów zadynda na postronku Rosji. Dziś nie jest ważne, kto w tej wojnie ma rację. Dziś jest ważne, żeby ją jak najszybciej powstrzymać. Potem przyjdzie czas na to, żeby zapytać o winnych. I odpowiedź nie będzie pewnie jednoznaczna.

Gruziński prezydent Micheil Saakaszwili zwrócił się w czasie sobotniego wywiadu dla BBC z dramatycznym apelem do świata. Błagał, byśmy nie byli obojętni wobec wojny i rosyjskiej agresji: - Ratujcie mój kraj, ratujcie moją demokrację - mówił. Ta niezręczność słowna "moja demokracja" była czymś w rodzaju freudowskiej pomyłki. Saakaszwili zdobył władzę, stojąc na czele masowego ruchu obywatelskiego, protestując przeciwko wyborczym fałszerstwom. Sam okazał się kulawym demokratą: pacyfikował uliczne demonstracje, oskarżał politycznych przeciwników o zdradę. Saakaszwili zawsze miał jednak precyzyjną wizję przyszłości swojego kraju. Kilka lat temu rozmawiałem z nim właśnie o przyszłości Gruzji. Saakaszwili, który jeszcze nie był prezydentem, dzielił się ze mną swoimi marzeniami.

Z pasją mówił o Gruzji nowoczesnej, bogatej i bezpiecznej, która jest członkiem Unii Europejskiej i NATO. Z równie wielkim zacięciem mówił o Gruzji, która nareszcie odzyska kontrolę nad zbuntowanymi prowincjami: Adżarią, Osetią Południową i Abchazją. "Najpierw Batumi, potem Cchinwali, w końcu uda się nam wrócić i do Suchumi" - marzył przyszły prezydent Gruzji.

Z Adżarią udało się w kilka miesięcy. Z Osetią i Abchazją sprawy układały się nie po myśli Saakaszwilego. Dlaczego? Z wielu powodów. Jednym z nich jest ten, że w Adżarii nie było "rosyjskich wojsk pokojowych". W Osetii i Abchazji są. Nazwa "rosyjskie wojska pokojowe" jest myląca. Bo Moskwa jest w tym regionie nie po to, żeby zaprowadzać pokój, ale żeby chronić separatystów.

Szczerze mówiąc, nie potrafiłem zrozumieć tego gruzińskiego zacięcia w sprawie Osetii Południowej i Abchazji. Gruzja straciła te prowincje jeszcze w latach 90. w wyniku krwawej, nieprzemyślanej wojny. Chłodna logika podpowiadała, że szanse Tbilisi na ponowne przejęcie kontroli nad zbuntowanymi prowincjami są znikome. Wojna zostawiła zbyt głębokie rany: lista ofiar, lista krzywd, tysiące uchodźców, pozostawione domy, które mają już innych gospodarzy. Do tego żelazny, braterski uścisk Moskwy.

"Ale tu nie działa logika" - mówili mi gruzińscy znajomi. "Dla nas Cchinwali i Suchumi w tak oczywisty sposób należą do Gruzji, jak do Polski należą Kraków albo Częstochowa. To mieszkanka romantycznych wspomnień z wakacji spędzanych w Abchazji i wojennych krzywd. To wspomnienia smutnej, niesprawiedliwej historii. Dlatego nie ma możliwości, żebyśmy zapomnieli o Osetii czy Abchazji. Żaden polityk nie odważy się tego zaproponować, bo byłby to koniec jego kariery".

Saakaszwili nie miał zamiaru tego proponować. Mało tego wierzył, że właśnie jemu się uda wrócić do Suchumi i Cchinwali. "Z Osetią naprawdę nie będzie wielkiego problemu, z Abchazją rzeczywiście. Ta będzie wymagała więcej zachodu, ale damy sobie radę" - zapewniał uśmiechem.

Ale mijały lata. Rozmowy z separatystami toczyły się niemrawo. Co jakiś czas wybuchały drobne incydenty. Moskwa obdzieliła swoimi paszportami prawie wszystkich Osetynów i Abchazów. Armie separatystów rosły w siłę. Obie prowincje wolno, ale konsekwentnie żeglowały w stronę Rosji. Nagle w zeszły czwartek nastąpił przełom. Rozpoczęła sie otwarta wojna. Co się stało?

Widzieliśmy zdjęcia ostrzeliwanego przez gruzińską artylerię Cchinwali. Wiemy o poważnych ofiarach wśród ludności cywilnej i ogromnych zniszczeniach w samym mieście. Obawiam się, że gdy dowiemy się, co naprawdę stało się w stolicy Osetii, będziemy przerażeni. Pamiętamy też nocne gruzińskie oświadczenie o przywracaniu ładu konstytucyjnego na terytorium całej Osetii Południowej. Czy Gruzini dali się sprowokować?

Nie wiem, ale odpowiedź była natychmiastowa. Nastąpił żelazny kontratak. Do wojny niezwłocznie włączyła się armia rosyjska. W Cchinwali wylądowali spadochroniarze ze specnazu. Rosyjskie bomby spadły na gruzińskie okno na świat - port w Poti. Pociski spadły na wojskowe bazy i obiekty cywilne. Są wiadomości, że ze zniszczonych domów w Gori trupy wywożono ciężarówkami.

Saakaszwili dał rozkaz wycofania wojsk. Ale czy to powstrzyma rosyjską ofensywę? Boję się, że nie. Była zbyt dobrze przemyślana, jakby przygotowywano ją od dawna. Na domiar złego dla Gruzji natychmiast otworzył się drugi front. Abchazja rozpoczęła działania wojenne przeciwko Gruzji na północnym zachodzie. - Prawie w ogóle nie mamy tam wojska - przyznawał w wywiadzie telewizyjnym Saakaszwili.

Premier Władimir Putin oświadczył zaś chłodno: "Nie widzę możliwości, by Osetia Południowa powróciła do Gruzji".

Nie chcę przesądzać, kto rozpętał ten konflikt. Ale widzę, że nie chodzi w nim o przejęcie kontroli nad Cchinwali. Dziś stawką jest niezależna Gruzja. Nie zostawiajmy jej w samotności.