Na wieść o zbliżających się do Gori rosyjskich czołgach karetki wczoraj wywoziły rannych ze szpitali, a cywile rzucili się do ucieczki. Wycofali się też gruzińscy żołnierze. Miasto jest opustoszałe. Ale Rosjanie twierdzili, że nie zajęli Gori.
Gruzińskie wojska przegrupowały się i cofnęły pod stolicę kraju. Przygotowywały się do obrony miasta. 60 kilometrów, jakie dzielą Gori i Tbilisi, rosyjskie czołgi mogły pokonają w dwie godziny. Do samej stolicy Gruzji nie napotkałyby praktycznie żadnego oporu. Wojska, które od wczoraj okopywały się wokół Gori, przygotowując na atak Rosjan, wycofały się w kierunku Tbilisi, gdy na przedmieścia wjechały rosyjskie czołgi.
Przygotowania do obrony stolicy Gruzji potwierdzały gruzińskie władze. "Dokonująca inwazji armia Federacji Rosyjskiej wkroczyła na terytorium gruzińskie poza strefami konfliktu w Abchazji i Osetii Południowej. Armia gruzińska wycofuje się, by bronić gruzińskiej stolicy" - podał rząd Gruzji w komunikacie.
Leżące 35 kilometrów od granicy z Osetią Południową Gori od początku wojny było regularnie bombardowane przez rosyjskie lotnictwo. Dziś po raz kolejny spadły na nie rosyjskie bomby. Wciąż nie wiadomo, ile osób zginęło w nalotach, ale korespondenci donoszą o wielu ofiarach.
O tym, jak niebezpiecznie było w Gori, przekonał się w poniedziałek sam prezydent Gruzji. Micheil Saakaszwili pokazywał ruiny unijnym dyplomatom - szefowi dyplomacji Francji Bernardowi Kouchnerowi oraz ministrowi spraw zagranicznych Finlandii, Alexandrowi Stabbowi. Gdy niespodziewanie nad ich głowami przemknął rosyjski śmigłowiec bojowy, politycy rzucili się do ucieczki. Ochroniarze wepchnęli prezydenta Gruzji do opancerzonego auta. Na szczęście skończyło się tylko na strachu.
Dla mieszkańców Gori naloty skończyły się znacznie gorzej. Po rosyjskim ostrzale wiele domów legło w gruzach. Są ranni i zabici.
"Dziewczyna, która wróciła z przedmieścia, mówiła, że na ulicach leżą rozerwane ludzkie szczątki. Mieszkańcy Gori kryli się w piwnicach. Widziałem zrujnowane domy, a w jednym z nich zabite dziecko" - pisał Andrzej Meller, reporter "Tygodnika Powszechnego". "Kiedy przejeżdżaliśmy obok palących się bloków na przedmieściu Gori, kobiety zaczęły histeryzować i płakać. Obok bloków stały niedokończone jeszcze nowe domy, które też stały się ofiarą rosyjskich bomb" - relacjonował korespondent.
Gori jest oddalone o zaledwie 60 kilometrów od Tbilisi. Leży na południe od granicy Osetii Południowej, separatystycznego regionu, do którego prawa rości sobie Gruzja. To właśnie tam zaczęła się wojna.