Dzisiaj w lokalnym domu kultury w Pingayo można podziwiać relikwie herosa. Na ścianie jednego z pomieszczeń wisi jego przepocona koszulka. Obok zdjęcia ze spotkań z przedstawicielami partii oraz wojska. I wielka chusta z podpisami fanów. "W całych Chinach takich jak on było tylko sześciu" - mówi nam spotkany w sali 50-letni Wu. "Tylko sześciu!" - dodaje przejęty.

Reklama

Wu jest jednym z Chińczyków, którzy przy okazji olimpiady uwierzyli w potęgę swojego państwa. Na zakończenie igrzysk ich liczba sięgnęła milionów. Bo w Pekinie udało się niemal wszystko, co zaplanowały komunistyczne władze. Chińczycy pokonali wreszcie Amerykę i zdobyli najwięcej złotych medali, państwa zachodnie nie tylko nie zbojkotowały igrzysk, ale na imprezę otwarcia karnie stawili się najwięksi z wielkich. Udało się też skutecznie wyciszyć niewygodny problem łamania praw człowieka i represji w Tybecie. Dalajlamę, który opowiadał o nowej fali przemocy, Zachód zignorował. A Nicolas Sarkozy, który jeszcze w marcu odgrażał się Chinom bojkotem igrzysk, nie przyjął przebywającego właśnie we Francji przywódcy Tybetańczyków.

W Pekinie zdołano nawet jakimś cudem rozgonić legendarny już smog - temat numer jeden zachodnich gazet przed igrzyskami. Nic dziwnego, że przeciętny Chińczyk jest dzisiaj ze swojego kraju dumny. "Wygraliśmy te igrzyska. To był nasz wielki sukces. Światowy sukces" - mówił wczoraj 50-letni Liu, tłumacz i przewodnik. Jego kolega - Wong - do niedawna zagorzały komunista, który na telewizorze w domu do dziś trzyma metalową figurkę Mao - w rozmowie z nami nawet nie próbował ukrywać swojego poczucia wyższości.

Oczywiście ani Liu, ani Wong nawet nie wspomną o tym, jaki udział w budowaniu wizji potężnych Chin miała propaganda. Tymczasem, oglądając państwową telewizję CCTV, trudno było ukryć, że transmisje z igrzysk to profesjonalnie wyreżyserowany spektakl. Jeśli nie było akurat relacji z konkurencji, w których wygrywali Chińczycy, powtarzano materiały z wręczenia złotych medali dla chińskich sportowców. Po nich emitowano przygotowane wcześniej reportaże o prywatnym życiu zwycięzców, ich treningach, pasjach, dzieciństwie. Jeśli już w relacjach pojawiali się przedstawiciele zagranicy, to tylko po to, by wyrazić swoje uwielbienie dla Chin.

To ostatnie nie było zresztą dalekie od prawdy. Jeszcze na kilka dni przed igrzyskami nie było wcale pewne, czy Zachód nie upomni się przypadkiem o prawa człowieka albo, czy ktoś z najważniejszych polityków świata nie zbojkotuje imprezy. Jednak chwilę po spektakularnej inauguracji stało się jasne, że ze strony przyjezdnych Chiny nie mają się czego obawiać. Do Pekinu przyjechali ci, którzy mieli przyjechać: prezydent USA George Bush, premier Rosji Władimir Putin, prezydent Francji Nicolas Sarkozy. I nikt nie przypominał o wiosennej pacyfikacji Tybetu, ani nie domagał się wypuszczenia więźniów politycznych.

Nie zawiedli również sami mieszkańcy Chin - nawet wyznający islam i domagający się niezależności Ujgurzy. Mimo wcześniejszych zapowiedzi Ujgurom udało się jedynie przeprowadzić kilka mało znaczących zamachów w oddalonej o 3 tysiące kilometrów od Pekinu prowincji Sinjang. Poważnego zagrożenia nie było, a świat nie zwrócił uwagi na - jak to określa oficjalna chińska propaganda - problem ujgurski.

Zwrócił za to uwagę na doskonałą organizację całej imprezy. "Nie mogę uwierzyć, jak wszystko doskonale działa. Metrem można dotrzeć wszędzie. Taksówkarze nie oszukują" - zachwycał się jeden z zagranicznych turystów. "Nie poznaję Pekinu. Gdy byłem tu kilka lat temu, każdy pluł, a wszędzie było pełno śmieci. Teraz jest inaczej" - opowiadał inny.

Reklama

Sceptycy - bo i tacy się uchowali - próbują przekonywać, że olimpijskie Chiny były jedną wielką wioską patiomkinowską. Przypominają o atrapach budynków w stolicy, udawanym śpiewie dziewczynki w czasie inauguracji igrzysk, podkręcanym komputerowo fajerwerkowym show otwierającym imprezę, notorycznym cenzurowaniu internetu. W samych Chinach ich głos jest jednak zupełnie niesłyszalny, a poza Chinami traktowany jako narzekanie sfrustrowanych aktywistów.

Olimpiada miała wprowadzić Chiny do światowej pierwszej ligi. Miliony Chińczyków, które wczoraj po dwudziestej czasu miejscowego oglądały jej zamknięcie, nie miały wątpliwości: cel osiągnięto. I tak, dzięki igrzyskom i biernej postawie świata, obywatele Chin obudzili się w państwie, które - przynajmniej dla nich - jest już nowym, światowym mocarstwem.