Przypomnijmy w dwóch zdaniach: najnowszy pseudoposelski projekt ustawy o zmianie ustawy - Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia (druk sejmowy nr 866) przewiduje zmianę sposobu zaskarżania mandatów. Dziś zasada jest taka, że gdy obywatel przyjmuje mandat, to sprawa się kończy. Może jednak również odmówić przyjęcia, a wówczas zasadność wymierzenia kary ocenia sąd. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości (khe, khe, projekt w ogóle nie wygląda na stworzony w ministerstwie, nic a nic) proponują, by obywatel nie mógł odmówić przyjęcia mandatu. Będzie mógł za to zaskarżyć do sądu rejonowego nałożony na niego mandat w ciągu siedmiu dni.
"Przeważająca większość spraw o wykroczenia wnoszonych do sądu w związku z odmową przyjęcia mandatu przez sprawcę kończy się wydaniem prawomocnego wyroku skazującego. Poza tym odmowa przyjęcia mandatu przez sprawcę niejednokrotnie ma charakter impulsywny i nieprzemyślany, a w konsekwencji powoduje konieczność podjęcia szeregu czynności związanych z wytoczeniem oskarżenia w sprawie o wykroczenie" - wskazano w uzasadnieniu.
Projektodawca uważa więc, że zmiana przepisów przełoży się na mniejszą liczbę spraw wykroczeniowych w sądach. I taki cel spotkał się z zasłużonym potępieniem. Można odnieść wrażenie, że chodzi o wywołanie kolejnego efektu mrożącego wśród protestujących przeciwko władzy osób.
Tyle że gdy spojrzymy na to, jak wygląda praktyka nakładania, przyjmowania i odmawiania przyjęcia mandatów, to okaże się, że projektowana zmiana - paradoksalnie, bo wbrew intencji projektodawców - będzie korzystna dla obywateli. A liczba spraw w sądach wzrośnie, a nie się zmniejszy. Gdy bowiem zostawimy na chwilę na boku protesty przeciwko władzy, których uczestnicy są przygotowani na spotkanie z policją, a niektórzy wręcz mają ściągi, co powiedzieć, gdy funkcjonariusz będzie chciał nałożyć mandat, to okaże się, że większe prawdopodobieństwo jest, iż ktoś przyjmie mandat, którego przyjąć tak naprawdę nie chciał, niżeli impulsywnie odmówi.
Wielokrotnie - zarówno jako dziennikarz przez czytelników, jak i jako prawnik przez znajomych - byłem pytany o to, czy da się coś zrobić w sytuacji, w której ktoś przyjął mandat, a się z nim nie zgadza. Pytałem wówczas, dlaczego ktoś przyjął. I niemal zawsze padała odpowiedź, że podczas spotkania oko w oko z policjantami brakowało odwagi, błyskotliwości, a umysł zdawał się nieco przyćmiony. Mówiąc wprost: ludzie, którzy nie chcieli przyjąć mandatu, przyjmowali go z powodu towarzyszącego sytuacji stresu. Po wejściu w życie nowych przepisów każdy z nich będzie miał możliwość zaskarżyć nałożoną na nich sankcję do sądu.
Oczywiście nowe przepisy stworzą kłopoty, których projektodawcy nawet się nie spodziewają. Ciężar dowodu o słuszności nałożenia mandatu bowiem - wbrew opiniom niektórych pseudoekspertów - wcale nie zostanie przerzucony na ukaranych. Nadal to ten organ, który postanowił ukarać obywatela, będzie musiał wykazać słuszność podjętej przez funkcjonariuszy decyzji. To zaś będzie znacznie bardziej kłopotliwe niż dziś, bowiem policjanci w każdej jednej sprawie, przy wypisywaniu każdego jednego druku, muszą się liczyć z ryzykiem zaskarżenia ich decyzji. Obstawiam, że często w sprawach trafiających do sądu materiał dowodowy zgromadzony przez policję będzie żenująco skromny.
Oczywiście duże znaczenie będzie miało to, jak sądy podejdą do swojego zadania. Jeżeli będą przyklepywać niemal każde działanie władzy, jak to się dzieje choćby przy wnioskach o tymczasowe aresztowanie czy założenie podsłuchu, to projektowana zmiana będzie niekorzystna dla obywateli. Jeśli jednak - na co nieustannie liczę, bo uważam, że jeśli utracimy wiarę w niezależny wymiar sprawiedliwości, to możemy przestać wierzyć we wszystko i pogodzić się z naszym smutnym losem - sędziowie podejdą poważnie do spraw i będą traktowali słowa i argumenty obywateli na równi z argumentacją policji, to - wbrew intencjom rządzących - uda wprowadzić się w życie rozwiązanie korzystne dla przeciętnego człowieka.