Podczas kryzysów ludzie w naturalny sposób zwracają się w kierunku instytucji publicznych w poszukiwaniu poczucia stabilności i bezpieczeństwa. Przecież właśnie dlatego łączymy się w większe wspólnoty, aby pomagały nam przetrwać nieprzewidziane i groźne sytuacje. W czasach pokoju i dobrej koniunktury gospodarczej większość osób daje sobie radę sama, a swoje indywidualne strategie życiowe wiąże z mniejszymi wspólnotami – rodziną, przyjaciółmi, ewentualnie społecznością lokalną.
Przeprowadzenie głębszych zmian – jak te, które postuluje Polski Ład – wymaga przynajmniej milczącej zgody obywateli, by nie uprawiali prywatnej dywersji, a najlepiej dobrowolnie włączyli się w proces przebudowy. A w Polsce jest co przebudowywać: niesprawiedliwy system podatkowy, niedofinansowane i niewydolne usługi publiczne oraz poszatkowany rynek pracy, gdzie na jednym biegunie są nieźle zabezpieczeni etatowcy, a na drugim pozbawiony praw socjalnych prekariat.
Rządzący idealnie wstrzelili się z prezentacją Polskiego Ładu. Przygasająca pandemia jest dobrym momentem na snucie planów reformy. Ale realizacja tego programu będzie trudna nie tylko z powodów politycznych. Również dlatego, że państwo wychodzi z kryzysu z jeszcze mniejszym kredytem zaufania u obywateli, niż miało na początku. Wzrosło za to znaczenie indywidualnych zasobów, które w czasie pandemii stały się kluczowe do przetrwania. Gwałtowny sprzeciw wobec zmian podatkowych dużej części klasy średniej nie jest przypadkowy. Ludzie nie wierzą, że domena publiczna może zapewnić im usługi na satysfakcjonującym poziomie, więc nie chcą na nią łożyć.
Reklama

Jak trwoga, to nie do państwa

Reklama
Państwo dowiodło przede wszystkim, że nie jest w stanie skutecznie chronić społeczeństwa przed przedwczesną śmiercią.