Nieco ponad sto lat temu mieliśmy – my, Polacy – sporo szczęścia z naszą niepodległością. Wojenny i polityczny splot okoliczności zadziałał na naszą korzyść, choć wcale tak być nie musiało. Czy teraz też możemy liczyć na równie udatne konstelacje gwiazd i przychylność strategicznych megatrendów, czy raczej przyszedł czas, by coraz mocniej „pomagać szczęściu” za pomocą mądrej polityki? Bo jeśli historia czegoś faktycznie uczy, to tego, że nic i nikomu nie jest dane raz na zawsze.
Mogło być inaczej
Zawodowi historycy za tym nie przepadają, ale czasami warto poćwiczyć wyobraźnię... Gdyby tak np. w roku 1914 Niemcy zamiast ostrożnego i kunktatorskiego planu feldmarszałka von Moltke zrealizowali pierwotny zamysł jego poprzednika w roli szefa sztabu generalnego von Schlieffena? Gdyby odważyli się powstrzymywać Rosję tylko minimalnymi siłami, do czasu zakończenia jej powolnej mobilizacji, a uderzyli całą potęgą na zachodzie, w dodatku aż siedem ósmych sił rzucając w oskrzydlającym manewrze przez neutralną Belgię? Ryzyko było ogromne, ale w razie powodzenia klęska Francuzów byłaby błyskawiczna i spektakularna, Wielka Brytania pewnie szybko wyszłaby z już ewidentnie przegranej wojny, Stany Zjednoczone zaś nigdy by do niej nie przystąpiły. Osamotniona Rosja nie zapobiegłaby wówczas realizacji wilhelmińskich marzeń o niemieckiej Mitteleuropie sięgającej bardzo daleko na wschód.
Równie dobrze można sobie wyobrazić scenariusz przeciwny, na który zresztą bardzo długo stawiali liczni polscy politycy związani z obozem endeckim. Gdyby Rosja lepiej odrobiła lekcję z przegranej wojny z Japonią, to cesarskie Niemcy mogłyby przegrać jednocześnie na obu frontach, ich habsburski sojusznik zaś – rozpaść się jeszcze wcześniej. Notabene działania wojenne pewnie potrwałyby wtedy krócej i mniej zrujnowały Stary Kontynent. Gdyby nie błędy i opieszałość dowództwa dysponujący w pierwszych miesiącach walk dużą przewagą liczebną Rosjanie wcale nie musieli wziąć batów pod Tannenbergiem, mogli się przedrzeć przez łuk Karpat i wlać masy wojska na Nizinę Panońską. Wysoce prawdopodobne, że pod taką presją Węgry wyszłyby z wojny (politycy w Budapeszcie wcześniej wcale się do niej nie palili), w ich ślad mogłyby podążyć liczne słowiańskie narody imperium Habsburgów, od lat kuszone przez Petersburg wizjami antyniemieckiego braterstwa, zaś osamotnieni Niemcy stopniowo oddawaliby pod naciskiem rosyjskiego walca kolejne prowincje na wschodzie…