Mateusz Obremski: Jesteśmy po Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, a przed ważnym przemówieniem prezydenta Bidena w Warszawie. Jak ocenia pan zaangażowanie Zachodu we wsparcie Ukrainy po roku od rozpoczęcia wojny?
Kurt Volker: Byłem w Monachium i można tam było wyczuć sporą dawkę transatlantyckiej jedności w ocenie tego, co się dzieje na świecie i jak do tego podejść. To po pierwsze. Ale jest też druga sprawa. Jeśli spojrzy się na sprawę ukraińską, to jestem lekko zaniepokojony panującym przekonaniem, że wykonaliśmy dobrą robotę, ratując Ukrainę w poprzednim roku, i deklaracjami, że powinniśmy w sumie dalej robić to, co robimy. Bo w moim odczuciu robimy za mało. W poprzednim roku popełniliśmy mnóstwo błędów. Byliśmy za wolni, za długo się wahaliśmy. Nie dostarczyliśmy odpowiedniego uzbrojenia w odpowiednim czasie. Jeśli nie przyspieszymy, to Ukraińcy będą cierpieć, a czas i masa będą działały na korzyść Władimira Putina. Musimy zwiększyć naszą pomoc już teraz.
Gdzie konkretnie byliśmy jako Zachód zbyt powściągliwi? HIMARS-y, systemy obrony przeciwlotniczej?
Reklama
Dosłownie wszędzie. Przypominam, że na początku deklarowaliśmy, że nie wyślemy Ukrainie ręcznych pocisków Stinger. A potem wysłaliśmy. Potem mówiliśmy, że nie będzie bojowych wozów piechoty, nie będzie systemów obrony przeciwrakietowej, nie będzie HIMARS-ów, nie będzie czołgów. Wszystko to w końcu trafiało do Ukrainy, ale wiele miesięcy za późno. Błędnie informowaliśmy, że Ukraińcy potrzebują długich miesięcy treningów do obsługi sprzętu, by zintegrować nowy sprzęt ze swoimi systemami. A to po prostu nieprawda. Ukraińcy udowodnili, że mogą to robić szybko, szybciej niż nam się wydawało.
Jakie są w pana ocenie tego powody? Skąd takie miękkie podejście?
Główny powód to utrzymujący się na Zachodzie strach przed rosyjską eskalacją. Jesteśmy odstraszani przez Rosję, obawiamy się, że Rosja może bezpośrednio zaatakować państwa NATO lub że dojdzie do użycia przez nią broni nuklearnej. Moim zdaniem oba te scenariusze są bardzo mało prawdopodobne. Rosja ma problemy na samej Ukrainie i nie chce rozszerzać konfliktu. Przy tym, niestety, nie jesteśmy wystarczająco zaniepokojeni realnym scenariuszem - że imperialistyczna Rosja będzie toczyła wojny w Europie, będzie atakowała, aż do momentu, gdy ją powstrzymamy. Na tym powinniśmy się skupić, a jedyna opcja, by zatrzymać Rosję, to dać Ukrainie wygrać. Zajmijmy się tym, a nie rozważaniami o nadchodzącej trzeciej wojnie światowej.
Może to się zmieni, prezydent Biden przyjechał do Polski. Czego możemy oczekiwać po tej wizycie? Możemy liczyć na odważniejsze niż rok temu deklaracje wojskowe?
Byłoby świetnie, gdyby prezydent powtórzył w Polsce to, co powiedział rok temu - że Władimir Putin nie może rządzić Rosją, i żeby tym razem nie wycofywał się z tych słów. A jeśli chodzi o aspekt wojskowy, to są wciąż dwie sprawy, które są wstrzymywane - jedna to pociski dalekiego zasięgu, druga to myśliwce. Chciałbym, by Biden w trakcie pobytu w Polsce ogłosił coś z tego obszaru. To psychologicznie zmieniłoby stan gry. Z pewnością prezydent będzie też wiele mówił o poświęceniu Polaków i roli Polski jako logistycznego centrum wsparcia dla Ukrainy.
Wizyta Bidena zbiega się ze spodziewaną mocniejszą rosyjską ofensywą. Jak pan ją widzi? Gdzie Rosjanie mogą zaatakować najmocniej?
Moim zdaniem już widzimy rosyjską ofensywę. Nastąpiła intensyfikacja działań w Bachmucie, w obwodach donieckim i ługańskim a także na Zaporożu. Na razie rosyjskie masy poborowych nie dają rady przebić się przez linie Ukraińców. W najbliższej przyszłości będzie więcej takich prób, którym będą towarzyszyć naloty rakietowe, z którymi ukraińska obrona przeciwrakietowa radzi sobie nieźle. I to by było moim zdaniem na tyle ze strony Rosji. Więc po prostu musimy dostarczyć Ukraińcom sprzęt, który jest im potrzebny do kontrofensywy. ©℗