Od ponad stu lata mocarstwa, które próbują narzucać na Starym Kontynencie nowy ład ciągle zapominają, iż nie należy przy tej okazji nadmiernie drażnić Amerykanów. Zamiast unikać tego błędu, robią dokładnie coś odwrotnego. Niejako oferując na srebrnej tacy Waszyngtonowi możność przystąpienia do wojny na najdogodniejszych dla Stanów Zjednoczonych warunkach.

Reklama

Kreml pragnął stworzenia nowego ładu

Zacznijmy do tego, że Kreml pragnął stworzenia w Europie nowego ładu, co w dużej mierze nie było brane na poważnie przez Zachód (ale też i Polskę) aż do samej inwazji na Ukrainę. Działo się tak nawet w momencie, gdy 10 grudnia 2021 r. rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ogłosiło dokument, w którym określiło od czego zależy: “przyszły dialog Federacji Rosyjskiej z USA i innymi państwami zachodnimi”.

Stanowił on de facto ultimatum, zawierające dwa kluczowe żądania. Pierwsze odnosiło się do prawnych gwarancji nierozszerzenia NATO na wschód. Drugie dotyczyło likwidacji wojskowej obecności Sojuszu na jego wschodniej flance. Spełnienie obu otwierało przez Moskwą możliwości stopniowej aneksji Ukrainy oraz Białorusi. Zaś z Europy Środkowej czyniło strefę buforową miedzy wstającym z grobu Związkiem Radziecki a światem zachodnim. Trudno tego nie nazywać nowym ładem.

Swego marzenia, aby go wykreować Władimir Putin przecież nie ukrywał. Mówił o nim otwarcie właściwie od kwietnia 2005 r., gdy w orędziu do narodu oznajmił, iż: Po pierwsze i najważniejsze warto uświadomić sobie, że rozpad ZSRR był największą geopolityczną katastrofą stulecia. Podkreślając następnie, jak wielką tragedią okazał się dla Rosjan, których: dziesiątki milionów znalazło się poza peryferiami kraju. Potem po wielokroć wracał do idei przekreślenia skutków upadku Związku Radzieckiego. Stale powtarzając rodakom, to co usłyszeli już we wspominanym orędziu, mianowicie - nasze miejsce we współczesnym świecie zależeć będzie wyłącznie od naszej siły i sukcesów.

Zachód nie rozumie Rosji, Rosja nie rozumie Zachodu

Reklama

Tymczasem aż do 24 lutego przywódcy zachodniego świata woleli wierzyć, że ultimatum, będące jednocześnie deklaracją celów politycznych, jest jedynie blefem. Ma zastraszyć drugą stronę, zmuszając do daleko idących ustępstw. Okazało się, że Zachód nie rozumie Rosji, nawet gdy ta otwarcie mówi co zamierza zagarnąć jeśli nie po dobroci, to siłą.

Jednakże Rosja także nie rozumie Zachodu. Stany Zjednoczone od czasu resetu zainicjowanego przez prezydenta Obamę, regularnie kładły na stole dobrą ofertę. Dając upadłemu imperium możność stania się jednym z ich kluczowych “junior partnerów”. To wówczas Barack Obama rozpoczął politykę miękkiego okrążania Chin przez sieć sojuszy. Zwiększał obecność wojskową USA w Australii. Jedenastu państwom rejonu Pacyfiku zaoferował strategiczną współpracę w ramach układu Trans-Pacific Partnership (TPP). Redukował zaangażowanie militarne na Bliskim Wschodzie, zamykał wojnę z terroryzmem. Wszystko, żeby skupić potencjał Ameryki na przyszłych zmaganiach z Państwem Środka. Zaś partnerstwo z Rosją pięknie domykałoby budowany wokół Chin kordon sanitarny. Obama w imię osiągnięcia tego celu oferował Moskwie zmniejszenie obecności NATO w Europie Środkowej oraz swobodę budowania wpływów na obszarze dawnego ZSRR. Poza tym Kreml dostawał możność kooperacji gospodarczej i modernizowania we współpracy z Zachodem swej gospodarki.

Ofertę jak wiadomo Putin ostatecznie odrzucił, po tym jak Ukraińcy obalili w lutym 2014 r., protegowanego przez Moskwę prezydenta Janukowycza. Jednak już wcześniej robił wszystko, by wziąć co można, niczego nie dając.

Potem, gdy prezydent Trump przeszedł od miękkiego okrążania Chin do bezpośredniej konfrontacji, swoim sekretarzem stanu uczynił byłego prezesa koncernu paliwowego ExxonMobil Rexa Tillerson. Człowieka, który od połowy lat 90. regularnie bywał w Moskwie, przyjaźnił się z szefami największych spółek energetycznych Rosji, a jego relacje z Putinem, określano mianem “zażyłych”. Oferta leżała więc dalej na stole. I znów Kreml ją zignorował. Trump odpowiedział polityką nękania sankcjami, starając się m.in. zablokować ukończenie gazociągu Nord Stream 2.

Oferta wróciła w połowie 2021 r., przy okazji ogłoszenia przez administrację prezydenta Bidena nowego otwarcie w relacjach Waszyngtonu z Berlinem. Wówczas w geście dobrej woli Biały Dom zaniechała nękania budowy gazociągu Nord Stream 2. To jedynie przekonało Władimira Putina co do słabości Zachodu i zamiast podjąć negocjacje, odsłonił wszystkie karty, ogłaszając swe ultimatum. Gdy nie zostało spełnione, Rosja najechała na Ukrainę. Tak Kreml zademonstrował w całej okazałości, jak bardzo ludzie tam rezydujący nie rozumieją Amerykanów. Przy czym ani aneksja Krymu w 2014 r., ani rozpoczęcie pierwszej w Europie od czasów Adolfa Hitlera zaborczej inwazji na inny kraj, nie są najbardziej jaskrawymi przykładami owego braku zrozumienia.

Putinowska Rosja uderzyła w najżywotniejsze interesy USA

Odrzucając oferty współpracy i destabilizując nie tylko Europę, ale też cały świat putinowska Rosja nie tylko uderzyła w najżywotniejsze interesy Stanów Zjednoczonych. Ona powielała jeszcze jeden, kardynalny błąd. Przez długie lata coraz mocniej motywowała Amerykanów do zdecydowania się na konfrontację.

Podobną beztroską co Putin wykazywał się niewiele ponad sto lat wcześniej cesarz Wilhelm II, którego podwładni bardzo “pomogli” prezydentowi Woodrow Wilsonowi przekonać rodaków, że USA powinny odejść od doktryny Monroego i zaangażować się w wojnę na Starym Kontynencie. To nie było łatwe, bo zwykli Amerykanie bardzo pragnęli trzymać się jak najdalej od konfliktu. Zaś wielu, zwłaszcza pochodzenia niemieckiego, sympatyzowało z II Rzeszą. Tymczasem niemieckie okręty podwodne zaczęły zatapiać na Atlantyku cywilne statki włącznie z pasażerskimi. Aż w maju 1915 r. U-20 storpedował liniowiec “Lusitania”, posyłając na dno 1198 pasażerów w tym ponad 120 obywateli USA. Po czym na pretensje amerykańskiego ambasadora w Berlinie Jamesa W. Gerarda, niemiecki minister spraw zagranicznych Arthur Zimmermann odparł, iż w Stanach Zjednoczonych mieszka pół miliona niemieckich emigrantów, mających za sobą służbę w armii i ojczyzna może „z łatwością wezwać ich do walki”. Co Gerard opisał następnie w wydanej w 1917 r. książce „My Four Years in Germany”. Zimmermann ostatecznie wybił Amerykanom z głowy neutralność swą depeszą do niemieckiego ambasadora w Meksyku. Instruując go, jak wzniecić wojnę tegoż kraju z USA. Zaś czarę goryczy przelały grasujące na Atlantyku U-booty, zagrażające amerykańskim interesom handlowym. Po trzech latach wysiłków Berlina w końcu Kongres wypowiedział wojnę II Rzeszy.

Podczas kolejnego światowego konfliktu Adolf Hitler, nie wyciągając żadnych wniosków z największego błędu Wilhelma II, nie bawił się w niuanse. Po prostu zaraz po japońskim ataku na Pearl Harbor 11 grudnia 1941 r. wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym.

Marzącym o nowym ładzie Niemcom dwukrotnie udawała się sztuka nie tylko dania Amerykanom łatwej możności realizacji ich kluczowych interesów strategicznych, lecz też wzbudzenia zza oceanem powszechnej wściekłości, determinacji i gotowości do poświęceń w imię zwycięstwa.

Dokonać po raz trzeci tej sztuki już od kilku lat próbował Putin. Nie poprzestawał bowiem na odrzucaniu ofert współpracy i wzniecaniu wojen, ale też niczym Zimmermann testował - jak głęboko można rozdrażnić Amerykanów, nim ci się z całej siły mu odwiną.

Operetkowa ofensywa rosyjskich tajnych służb

Dziś ofensywa rosyjskich tajnych służb przeciw USA po 2014 r. prezentuje się wręcz operetkowo. Tak bowiem z perspektywy kilku lat wyglądają ataki hackerskie na serwery z których korzystała Partia Demokratyczna, wykradanie jej tajemnic, kreowanie legendy, że to Kreml stoi za zwycięstwem Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Chyba nic nie sprawiało Władimirowi Putinowi więcej dziecięcej radości od możność stwarzania wrażenia, że to on manipuluje sceną polityczną najpotężniejszego państwa świata. Zresztą być może nawet sam w to uwierzył.

W każdym razie szykując się do aneksji Ukrainy oraz Białorusi robił co mógł, żeby z wyprzedzeniem rozwścieczyć Amerykanów. Szczęście dla niego (acz nie jest ono zbyt wielkie) z powodu spolaryzowania sceny politycznej w USA udało mu się zapracować na śmiertelną wrogość przede wszystkim Demokratów. Jednak to właśnie kandydat tej partii wygrał ostatnie wybory prezydenckie. Co więcej, wiekowy Joe Biden doświadczenia - jak radzić sobie z agresorem, posiadającym broną jądrową - zbierał podczas zimnej wojny.

Putin jak Kaiser i Hitler

W momencie jego wizyty w Warszawie mamy więc do czynienia z amerykańską administrację prezydencką dzierżącą w swym ręku idealną jedność: celu strategicznego, narzędzi działania, moralnych imponderabiliów oraz determinacji. Zupełnie jak podczas obu wojen światowych.

Skoro Rosja wolała współpracę z Chinami zamiast pomóc w ich okrążeniu, jej maksymalne osłabienie staje się dla USA celem strategicznym. Najazd na Ukrainę daje Waszyngtonowi możność jego osiągnięcia na drodze “proxy war” (wojny zastępczej). Jest ona toczona w obronie napadniętego, demokratycznego kraju, zaś najeźdźca wykazuje się okrucieństwem i ma na sumieniu szereg zbrodni wojennych. No i udało mu się przez lata boleśnie wbijać szpile Ameryce, tak żeby rządzący nią w końcu osiągnęli stan maksymalnego rozdrażnienia. Samu zaś nic na tym nie zyskał.

Trzeba Putinowi oddać, że bardzo skutecznie udaje mu się wejść w rolę pełnoprawnego spadkobiercy Kaisera i Hitlera, na zgubę swojego kraju.