Dlaczego? Pierwsza przyczyna jest oczywista – budżet państwa potrzebuje pieniędzy. I naprawdę nie ma już czasu na wybrzydzanie, na ustępowanie, na odkładanie sprawy na święty nigdy. Polska gospodarka świetnie sobie radzi z kryzysem, co nie znaczy, że pozostaje wobec niego obojętna. W obliczu wyboru: czy domknąć kasę państwa, czy np. teoretyzować, że być może za Eneę za ileś tam lat można by uzyskać lepsze pieniądze, sprawa wydaje się oczywista.
Ale dokończenie prywatyzacji koncernu ma też drugi wymiar: oczyszczenia sytuacji. Nie dotyczy to tylko energetycznego giganta, ale wszelkich spółek, których państwo jest właścicielem. Przecież przerabiamy to od lat: ciepłe ręce polityków, które wyciągają się do państwowych spółek, niejasne transakcje, niejasne powiązania... I nie tylko – od czysto biznesowej strony o ile bardziej efektywne byłyby te firmy w prywatnych rękach, o ile więcej miałoby z nich państwo w postaci wpływów z podatków.
Te argumenty towarzyszą nam od dawna, ale nasza rzeczywistość prywatyzacyjna jest taka, że trzeba powtarzać je stale. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy ten cały proces ma ruszyć na bardzo szeroką skalę. W trudnych warunkach rynkowych, przy permanentnym ostrzale z najróżniejszych stron. Na szczęście na nowo pojawiła się dosyć dawno zapomniana cecha konieczna przy prywatyzacji: determinacja. Wydaje się, że minister Grad ją ma.