Bezrobocie spada, zarabiamy więcej i wydajemy więcej, a firmy chwalą się rosnącymi zyskami. W I kwartale tego roku PKB wzrósł o 3 proc. w skali roku, a w minionym kwartale było jeszcze lepiej. Tylko jak to wszystko pogodzić z nieadekwatnymi wpływami podatkowymi i trudną sytuacją budżetu?
Zastanawiało to już w ubiegłym roku. Gospodarka nie weszła przecież w recesję, a nawet urosła o 1,7 proc., jako jedyna w Europie, co szczególnie lubi podkreślać premier Donald Tusk. Tymczasem wpływy stopniały o kilkanaście miliardów. Wtedy próbowano to wyjaśniać mniejszymi zyskami firm i rosnącym bezrobociem. Tyle że, na co zwrócił uwagę były minister finansów Mirosław Gronicki, przychody z podatków w Polsce spadły w stopniu porównywalnym z krajami zachodnimi, które wpadły w głęboką recesję.
W dodatku teraz mamy do czynienia z ewidentnym ożywieniem, a wpływy w sumie ledwo drgnęły w porównaniu do ubiegłorocznego, obniżonego poziomu (wzrost o 1 proc.). Mało tego. Wzrost ten zawdzięczamy tylko dobrym wpływom z VAT, które zwiększyły się w pierwszym półroczu o 7 proc. Gorzej było z resztą. Wpływy z PIT spadły w skali roku o 6 proc, a CIT, czyli od osób prawnych, aż o 28 proc.! Ekonomiści nie są w stanie tego jasno wyjaśnić.
Przyjrzyjmy się więc bliżej. Dlaczego spadają wpływy z PIT, skoro nasze płace i emerytury wciąż rosną, i to całkiem szybko? Tylko częściowo można to wyjaśnić większymi zwrotami z tytułu ulg prorodzinnych. Coraz częściej też oddajemy 1 proc. naszego podatku organizacjom pożytku publicznego. To może gwałtownie poszerzyła się szara strefa? Na przykład fryzjer formalnie zawiesza działalność i nie płaci podatków, a dalej strzyże, tyle że na lewo. Wchodzi mu to w krew i mimo poprawy sytuacji na rynku pozostaje przy tym. Urzędy skarbowe nie dostrzegły jednak takiego zjawiska. Poza tym chodzi tu w skali budżetu o małe pieniądze.
A spadek w CIT? Tu zagadkę najtrudniej wyjaśnić. Płatnikami są w końcu firmy duże, po pierwsze odporne na kryzys, po drugie najmniej skore do ucieczki w szarą strefę.
Zdaniem Jakuba Borowskiego, głównego analityka Invest-Banku, we wpływy do budżetu w tym roku uderzyła ostra zima, pogarszając wyniki budowlanki. Także ubezpieczyciele robią rezerwy, a wyniki OFE pogorszyły się, bo zredukowano im prowizje. Borowski pociesza, że w tym półroczu powinno być zdecydowanie lepiej.
Niektórzy specjaliści od podatków mają dość szokujące wyjaśnienie słabych wpływów do budżetu. To zmiany w przepisach, m.in. zasługa Adama Szejnfelda czy Janusza Palikota, spowodowały, że podatnicy przestali się bać. Zniesiono obowiązek składania większości deklaracji, rygor natychmiastowej wykonalności i część sankcji finansowych. W efekcie podatnicy nie płacą albo zobowiązania dla fiskusa regulują na końcu, np. po kontrahentach. Podatkowe jastrzębie z urzędów skarbowych mówią wręcz o erozji całego systemu podatkowego.
A może to minister finansów i urzędy skarbowe są winni, bo za słabo przeciwdziałają oszustwom? Taką tezę postawiła w końcu NIK w ubiegłorocznym raporcie na temat podatku VAT w obrocie unijnym. Okazało się, że część niewyegzekwowanego podatku przepadła z powodu błędów i zaniedbań pracowników skarbówki.
Zdaniem min. Gronickiego takie podatkowe zagadki jak obecna nie są rzadkością. On sam przyznaje, że nie mógł znaleźć przyczyny świetnych wpływów z VAT w latach 2005 – 2006. Może firmy nie wiedziały wówczas, jak rozliczać VAT, i często nie odliczały go?
Jedno jest pewne. Zawsze najlepiej najpierw spróbować rozwikłać zagadkę mniejszych wpływów podatkowych i znaleźć remedium, a dopiero potem podnosić stawki. Niestety, rząd poszedł na łatwiznę.