Marzenia o drugim Kuwejcie pojawiły się, kiedy wieczorem 9 grudnia 1980 roku z odwiertu na Pomorzu wystrzelił 130-metrowy słup ognia o temperaturze 900 stopni. Był widoczny z odległości kilkunastu kilometrów. Przez miesiąc bezskutecznie walczono z pożarem, a cała Polska żyła doniesieniami o wielkiej ropie. Czytelnicy zasypywali „Życie Warszawy” i „Trybunę” propozycjami, jak wykorzystać bogactwo. No i drobiazg – jak ugasić ogień. Jeden z czytelników proponował z helikoptera nałożyć kopułę lub zasypać piaskiem, inny zaś zalecał obejście płonącego szybu ze świętym obrazem Matki Boskiej. Na miejsce przyjechali I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania i przewodniczący „S” Lech Wałęsa. Z kolei reporterzy z zaangażowaniem opisywali miejsce katastrofy, gdzie okoliczna droga zamieniła się w lepką maź, a w sadach zakwitły jabłonie. Pożar w końcu ugaszono, jednak ropa zniknęła prawie tak szybko, jak się pojawiła. Ostatnia pełna cysterna odjechała z Karlina w 1983 r. To był koniec snu o wielkich bogactwach.
Współczesnym marzeniem jest gaz. Importujemy go w milionach metrów sześciennych z Rosji. Kiedy na początku roku firma doradcza Wood Mackenzie oszacowała, że pod polską ziemią kryje się 1,4 bln m sześc. gazu z łupków, zaczęło się kolejne szaleństwo. Z naftą nam nie wyszło, za to trzydzieści lat później może wyjść z gazem łupkowym, który nazywany jest często „gorączką złota XXI wieku”. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski uznał, że jest szansa na to, by Polska stała się za 10 – 15 lat drugą Norwegią. Na razie resort wydał ponad 60 koncesji na poszukiwanie gazu łupkowego na obszarze od Pomorza po Lubelskie. Dostały je wiodące firmy światowe. To właśnie na przełom 2010 i 2011 roku zaplanowano najwięcej prac poszukiwawczych. Już wkrótce mogą pojawić się więc pierwsze pewne wyniki. Wszelkie dane, które podaje się teraz, to jedynie szacunki na podstawie układu warstw geologicznych.
Właśnie ukazał się kolejny hurraoptymistyczny raport. Tym razem norweska firma Rystad Energy szacuje wielkość złóż na ponad 1 bln m sześc., co oznaczałoby co najmniej 50 lat gazowej samowystarczalności dla Polski. Norwegowie oceniają, że w ciągu 5 lat powstanie u nas ponad 330 odwiertów. Na szczęście, o ile przed 30 laty koszty poszukiwań ponosiło państwo, teraz pieniądze wykładają głównie prywatne firmy zagraniczne i one ryzykują. Bo na razie gaz z łupków wydobywają masowo tylko Amerykanie i Kanadyjczycy. W środę o odkryciu dużych złóż surowca poinformowała Argentyna. Wystarczy go na 16 lat.
Lepiej za wcześnie nie wpadać w euforię. Poszukiwanie surowców energetycznych to ciężki kawałek chleba. Jak przykre może być rozczarowanie, pokazują wiercenia w pobliżu Falklandów, gdzie według szacunków renomowanych firm badawczych miały znajdować się jedne z największych złóż ropy i gazu na świecie. Rewelacja doprowadziła nawet do ponownego zaostrzenia sporu o wyspy między Argentyną a Wielką Brytanią. „Jesteśmy optymistycznie nastawieni do tego odwiertu. Wstępne dane potwierdzają, że jest tam ropa” – mówili przedstawiciele poszukującej firmy Desire Petroleum. Kilka dni temu zamiast ropy wystrzeliła jednak woda. Okazało się więc, że zamiast szybu poszukiwacze mają gigantyczną studnię. A wielkie złoża wody zamiast ropy czynią sporą różnicę. Kurs akcji firmy załamał się, podobnie jak nadzieje na podziemne bogactwo.
Odwiert został zatkany, moim zdaniem niesłusznie. Pamiętam starą amerykańską komedię, której bohaterowie szukający ropy znaleźli wodę mineralną. Zamiast rozpaczać, zaczęli ją butelkować i sprzedawać. I w ten sposób zarobili miliardy.