Warto było czekać. Być może już niewiele zapowiadało, że opozycja pokaże swoją siłę, głębokie zaangażowanie merytoryczne i to, że jest gotowa stworzyć autentyczną przeciwwagę wobec ekonomicznych pomysłów gabinetu Donalda Tuska.
Wskazywało niewiele, a jednak. Mamy. I to od razu z dwóch stron: SLD i PiS. Obydwie partie wystąpiły z projektami ustaw będących niewątpliwą odpowiedzią na nieudolne poczynania PO.
Na początek SLD. Posłanka Anita Błochowiak firmuje projekt rozwiązań dotyczących zwrotu części wydatków na zakup ubranek i obuwia dla dzieci. Jest to związane z ofermowatą postawą Platformy, która dopuściła do tego, by Bruksela podwyższyła nam VAT na ubranka. Pomysł jest niesłychanie prosty, wzorowany na zwrocie VAT na materiały budowlane. Po prostu trzeba zbierać faktury ze sklepów, wypełnić odpowiedni wniosek i zanieść do wójta czy burmistrza. A potem rodzice dostaną zwrot części pieniędzy. Limit to 540 zł za ubranka i 150 zł za buciki.
I tutaj niestety w pomyśle SLD zaczynają się pewne luki. Pomijam już kwestię tych 540 zł (dlaczego nie 520 czy 630?), ale zwrot za ubranka ma dotyczyć dzieci do 1. roku życia. Wynika z tego, że rząd Tuska krzywdę zrobił tylko rodzicom niemowlaków. A ci ze starszymi pociechami? Dalej: „Ustawa kierowana jest do wszystkich rodzin ze względu na konstytucyjną zasadę równości (art. 32), ale zakładamy, że tylko najbardziej potrzebujący skorzystają z możliwości zwrotu” – czytamy na stronie SLD. Cóż za naiwność! Czyżby SLD nie wiedział, że bogaci są pazerni i 540 zł koło nosa nie przepuszczą? I jak im to zabrać?
Reklama
Warto też zwrócić uwagę na wypowiedzi polityków SLD, że ich pomysł jest dużo lepszy niż absurdalne becikowe. Być może. Tylko że jakoś nie słychać ze strony SLD żądania likwidacji becikowego. Co więcej, chyba lewica zapomniała, że w Polsce funkcjonuje coś takiego jak pomoc społeczna. Idzie na nią 15 mld zł rocznie i nie funkcjonuje ona dobrze. Całość wydatków socjalnych w Polsce to 15 proc. PKB, czyli ok. 225 mld zł rocznie. Nie ma tu rezerw? Być może reforma tego systemu zapewniłaby realne wsparcie najbardziej potrzebującym, także tym, których podwyżka VAT na ubranka niewątpliwie dotknie. Tylko że to oznaczałoby zabranie pieniędzy, nazwijmy to, mniej uprawnionym. A tego SLD boi się jak ognia. Woli dodać wszystkim, licząc na to, że bogaci nie schylą się po głupie 500 zł.



Ale to i tak nic wobec pomysłów PiS. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego chce wprowadzić zasiłek drożyźniany (frazeologia rodem z PRL-owskich podręczników historii), który ma „umożliwić godne życie najbiedniejszym obywatelom, po ostatnich drastycznych podwyżkach podatków nałożonych przez Donalda Tuska”. Wszystko jasne, aczkolwiek niepowstrzymana chciwość Tuska w świetle tego projektu stoi trochę pod znakiem zapytania. 58 zł i 33 gr miesięcznie – na tyle opiewałaby najwyższa stawka zasiłku drożyźnianego. Trochę mało. Z jednej strony łupiestwo Tuska jakieś nieduże, z drugiej – przecież pieniądze na ten zasiłek miałyby pochodzić z podatku bankowego. I co? Banki, oaza bogactwa, miałyby się zrzucić tylko po niecałe 60 zł na miesiąc? PiS naprawdę traci zęby.
Takimi oto projektami żyje opozycja. Owszem, niemrawo zabiera również głos w takich sprawach jak zmiany w systemie emerytalnym, stan i naprawa finansów publicznych i tak dalej. Jest prawie niesłyszalna, do bólu populistyczna, nie stwarza żadnej szansy na rzeczywistą dyskusję z posunięciami rządu. Dlatego na naszych oczach dochodzi do niewyobrażalnej jeszcze parę lat temu sytuacji, kiedy rolę opozycji przejmują Leszek Balcerowicz i inni ekonomiści, którym wcześniej z Platformą było raczej po drodze. To oni wygenerowali prawdziwą debatę dotyczącą stanu i przyszłości państwa. A wymysły opozycji nie mają nawet promila wagi gatunkowej tej debaty. Tyle że wybory wygrywają politycy, a niekoniecznie ekonomiści. Do jesieni będziemy mieli zatem – o ile wszystkich całkowicie nie pochłonie kwestia katastrofy smoleńskiej – wysyp pomysłów tej jakości jak efekty myślowego wysiłku SLD i PiS.