Po ubiegłorocznym apelu premiera Donalda Tuska do parlamentarzystów PO o zbycie akcji i udziałów w spółkach tylko część z nich to uczyniła. Ci, którzy tego nie zrobili, tłumaczą, że kupili akcje, jeszcze zanim uzyskali mandat, nie widzą groźby konfliktu interesów oraz że nie chcą narażać się na straty finansowe. Apel premiera miał związek z tzw. sprawą Misiaka.
Jeden z parlamentarzystów PO, chcący zachować anonimowość, powiedział, że władze klubu PO nie egzekwują nakazu Tuska, zachowując się "tak, jakby nie było tematu". "Sprawa zbycia akcji ucichła i teraz nie ma żadnych nacisków w tej kwestii" - zaznaczył kolejny rozmówca. A jeszcze inny dodał, że właśnie dokupił akcji, a na giełdzie kieruje się wyłącznie kryterium "własnej kieszeni".
Wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak przyznał, że jeśli chodzi o zbywanie akcji i udziałów, szefostwo klubu PO nie prowadziło "ekstrakontroli". Podkreślił jednak, że władze klubu stoją na stanowisku, aby styk polityki z biznesem był ograniczony do minimum. "A jeśli już występuje, musi być pod pełną kontrolą. Taki cel przyświeca nam jako władzom klubu" - zaznaczył. On sam - mówił - miał kiedyś akcje spółek Skarbu Państwa, ale pozbył się ich - jeszcze przed apelem Tuska - w imię standardów.
Temat zbywania udziałów i akcji to pokłosie sprawy senatora Tomasza Misiaka, który w ubiegłym roku odszedł z Platformy (gdyby nie odszedł, zostałby wyrzucony), po tym jak media napisały, że firma, w której radzie nadzorczej zasiadał Misiak uzyskała kontrakt w ramach tzw. specustawy stoczniowej, nad którą wcześniej pracował senator.
Tusk mówił po nagłośnieniu przez media sprawy Misiaka, że oczekuje od parlamentarzystów PO, aby zbyli lub przekazali akcje i udziały w spółkach prawa handlowego.
Rzecznik klubu PO Andrzej Halicki poinformował, że po apelu premiera wielu parlamentarzystów Platformy pozbyło się akcji i nie bierze udziału w działalności gospodarczej. Przyznał jednocześnie, że nie wszyscy odpowiedzieli pozytywnie na apel premiera. "Są takie osoby, które utrzymały udziały, akcje, utrzymały swoją aktywność zawodową" - zaznaczył.
Wśród tych osób jest m.in. poseł Andrzej Kania, który ma akcje PKN Orlen, Banku Handlowego, Banku BKO BP i PGNIG. Według posła, klub PO w ogóle nie powinien zajmować się tym, kto ma ile akcji. "To jest wolny rynek, tak działają gospodarki rynkowe. Ciężko zabraniać posłom, żeby mieli jakiekolwiek akcje. Rozumiem, że gdyby byli w radach nadzorczych, dodatkowo posiadali akcje, plus jeszcze jakieś lobbowanie na rzecz danej spółki - mogłoby to budzić kontrowersje. Jeśli przyszedłem do Sejmu z pakietem akcji, to nikt nie powinien sugerować, żeby je sprzedać" - zaznaczył.
Szef senackiego klubu PO Marek Rocki w ostatnim oświadczeniu majątkowym wykazał akcje PKN Orlen. Senator powiedział, że do tej pory nie sprzedał akcji, z kilku powodów. "Akcje są nie tylko moje, ale i żony, poza tym to po prostu forma oszczędzania. Jestem akcjonariuszem <bardzo mniejszościowym>. Ponadto gdybym teraz sprzedał akcje, to najprawdopodobniej ze stratą, ze względu na kryzys i wahania giełdowe" - tłumaczył. Rocki podkreślił też, że Otwarte Fundusze Emerytalne inwestują w akcje, więc - jak zauważył - właściwie wszyscy Polacy mają udziały w rynku finansowym.
Poseł PO Andrzej Orzechowski wykazał w oświadczeniu majątkowym, że ma m.in. akcje PKN Orlen i Lotosu, których nie sprzedał. "Liczba akcji, które posiadam, jest śladowa w stosunku do kapitalizacji tych spółek na giełdzie, nie biorę też udziału w podejmowaniu decyzji w tych spółkach. Nie widzę związku między byciem politykiem i posiadaniem kilkudziesięciu akcji. Jestem inwestorem-hobbystą. Kupiłem te akcje dawno, zanim zostałem posłem, po dosyć wysokich kursach. W 2009 r. sprzedałbym je ze stratą. Poczekam do czasu, kiedy będę mógł wziąć za nie cenę, którą zapłaciłem. Być może zrobię to w 2010 roku, to zależy od sytuacji na giełdzie" - powiedział.
Inny z posłów Platformy Piotr Tomański wykazał w ostatnim oświadczeniu majątkowym udziały w Video Tomek Sp. z o.o. "To firma handlowa, nie żadna spółka Skarbu Państwa, założyłem ją w 1991 r., teraz w niej nie pracuję, mam po prostu 10 proc. udziałów" - opowiada. Pytany, czy zamierza je zbyć, Tomański powiedział: "Musiałby się najpierw znaleźć na nie kupiec. Nie uważam, żeby istniał czy mógł zaistnieć jakiś konflikt interesów w związku z tym, że jestem posłem. A przecież człowiek w życiu pracuje, z czym do Sejmu przychodzi" - tłumaczy.
Część posłów Platformy decyduje się jednak rozdzielić politykę od biznesu.
Jeden z najbogatszych posłów PO Janusz Palikot poinformował, że w ostatnich dniach grudnia sprzedał księgarnię na Wiejskiej. "Popularnie zwanego Czytelnika nabyłem wiele lat temu, zanim jeszcze trafiłem do polityki. Sprzedałem go bez zysku za sumę 2,2 mln zł. Nabywcą jest firma posiadająca ok. 100 księgarni w całym kraju, a więc - co najważniejsze - Wiejska nie zniknie. Będzie się nawet rozwijać, gdyż inwestor ma poważne plany wobec tego obiektu" - napisał Palikot na blogu.
"Zostało mi jeszcze jedynie wydawnictwo słowo/obraz terytoria (...). Sprzedane zostały: Ambra, Polmos Lubelski i teraz księgarnia. Na wydawnictwo na razie kupców nie ma. Wolny od ciężaru spraw biznesowych pogrążam się w polityce" - czytamy na blogu Palikota.
Inny poseł PO Robert Tyszkiewicz miał połowę udziałów w Publikatorze SA, które zbył w czerwcu. Jak mówi, zadecydowały dwie rzeczy: oczekiwanie ze strony premiera, a po drugie - kontrowersje wokół korzystania ze środków unijnych przez spółki, w których udziały mają posłowie. "Nie chciałem hamować swoją obecnością w spółce jej normalnego rozwoju" - podkreślił.
Przyznał, że poniósł straty finansowe - bo z braku innej możliwości umorzył swoje udziały na rzecz spółki. "To był tak duży pakiet akcji, że nie chciałem stawiać kolegów w trudnej sytuacji, bo zainteresowanie tym pakietem zgłaszały firmy konkurencyjne" - zaznaczył Tyszkiewicz. Jego zdaniem, trzeba reagować na opinię publiczną, która oczekiwała takich działań ze strony polityków PO. "To, co jest dzisiaj w Polsce kontrowersyjne, może za dziesięć lat takim nie będzie. Ale my uprawiamy politykę dzisiaj, a nie za dziesięć lat" - powiedział Tyszkiewicz.
Posłanka Małgorzata Kidawa Błońska powiedziała PAP, że swoje udziały w Gambit Production przekazała synowi. "Miałam ten komfort, że to była firma rodzinna. W przypadku innych posłów, każdy musi samodzielnie podjąć decyzję, parlamentarzyści muszą robić wszystko, aby ich działalność była zgodna z prawem, żeby była czytelna i transparentna" - podkreśliła.
Poseł Andrzej Czerwiński poinformował PAP, że swoje akcje PKN Orlen zbył wkrótce po apelu Tuska. "To nie były żadne wielkie kwoty, o ile pamiętam jakieś 300 złotych. W każdym razie teraz nie mam już żadnych udziałów ani akcji" - podkreślił.
Choć Donald Tusk apelował do parlamentarzystów z PO, by pozbyć się udziałów w prywatnych firmach, apel pozostał bez echa. Politycy nie wyciągnęli lekcji z afery z senatorem Tomaszem Misiakiem. Nawet nie kryją, że lubią inwestować. Co ciekawe, z ich deklaracji wynika, że szczególnie lubią akcje Orlenu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama