Polska polityka zamarła po czwartkowych wydarzeniach związanych z zatrzymaniami prokuratury i decyzją SLD o poparciu skrócenia tej kadencji Sejmu. Ale tylko pozornie. Bo myliłby się ten, kto uważa, że nikt nie podejmuje prób zmiany sytuacji, w której wybory są niemal pewne. Jak dowiedział się DZIENNIK, były prezydent Lech Wałęsa osobiście namawia Donalda Tuska, by przyjął ofertę SLD, LPR i Samoobrony.

Reklama

Ta wciąż leży na stole. Najpierw zmiana rządu, potem wybory. "Kaczyńscy są ludźmi chorymi na władzę" - mówi nam Lech Wałęsa. Jego stronnicy, dziś głównie działacze Platformy Obywatelskiej, coraz bardziej są przekonani, że mimo skrócenia kadencji Jarosław Kaczyński nie odda władzy. "Przeciągną ogłoszenie wyborów do momentu, kiedy będą one dla nich wygodne" - zapewnia działacz Platformy z Wybrzeża.

"Poza zamachem stanu, czyli czołgami na ulicach, lub też koniecznością ogłoszenia stanu wyjątkowego nic nie upoważnia prezydenta do odwlekania rozpisania wyborów" - uspokaja konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek. Według niego zapis konstytucji, że Sejm skraca swoją kadencję, a prezydent zarządza wybory, nie pozostawia miejsca na interpretację.

Czy Tusk może zmienić swoją decyzję? Jego słowa wypowiedziane w piątek w Gdańsku nie dają nadziei zwolennikom takiej odmiany. "Nie dajmy się zwariować. Trzeba wyczyścić Polskę z tego typu niekompetentnych polityków, trzeba ich odsunąć od władzy, ale nie budujmy jakichś przerażających obrazów: tu żadna hekatomba się nie dzieje" - stwierdził lider PO. Zamiast mówić o zagrożeniu demokracji, mówił o "nieudolnej partii i nieudolnym premierze ze słabymi ministrami i prezydentem, który okazuje się rekordzistą świata w braku wyczucia co do panów i ludzi".

Reklama

Tusk czyta sondaże takie jak ten dla DZIENNIKA i widzi, że jego partia ma wielką szansę na rządzenie bez żadnych koalicji. Co ciekawe, także premier Jarosław Kaczyński jest przekonany, że sondaże dają zwycięstwo PiS. W rozmowie z Radiem Wrocław obawia się, że wybory mogą się oddalić właśnie z tego powodu. Opozycja miałaby się przestraszyć najnowszych „niepublikowanych” sondaży. "Nie są już dla niej tak łaskawe" - mówi premier.

Pokazuje to sondaż TNS OBOP dla DZIENNIKA. PO ma 33-procentowe poparcie, PiS 26-procentowe. Lewica i Demokraci mają słabiutkie notowania (9 proc.). PSL jest na granicy progu wyborczego (3 proc.). A Liga i Samoobrona z 4-procentowym dziś nie weszłyby do Sejmu. Chyba że Andrzej Lepper zostawiłby Romana Giertycha i wystartował samodzielnie. Dlatego Giertych stara się walczyć, posługując się także hasłami Samoobrony. LPR walczy o odwrócenie fatalnej sytuacji. Wysłała wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, by ten zbadał, czy marszałek Sejmu może przetrzymywać przez pół roku wniosek o swoje odwołanie. Giertych zapowiada rozrastanie się swojego "biało-czerwonego" miasteczka pod kancelarią premiera. Do 7 września na pewno nie złoży broni.



Reklama

Sondaże wykończą Romana Giertycha - analiza Michała Karnowskiego


To ważne badanie. Sporo wyjaśnia i dużo może zmienić. Z sondażu TNS OBOP przeprowadzonego na zlecenie DZIENNIKA już po zatrzymaniach dokonanych przez ABW można wyczytać to, czego politycy nie chcą powiedzieć głośno. Przede wszystkim czuć strach Romana Giertycha. Wiemy już, dlaczego zrobi wszystko, by ten parlament trwał. Nie dość bowiem, że LPR znika w oczach – może liczyć na 3 proc. Samoobrona ma dwa razy tyle i wchodzi samodzielnie do Sejmu. Gorzej, że w przypadku połączenia sił wynikiem nie jest suma poparcia dla obu partii, ale spadek – do 4 punktów i los opozycji pozaparlamentarnej. Wniosek jest oczywisty: Giertych tak ciągnie Leppera w dół, że wątpliwe, by ten podtrzymywał do końca ofertę wspólnego startu.

Dość wyraźnie odsłaniają się też motywacje SLD kręcącego długo w sprawie skrócenia kadencji Sejmu. Poparcie rzędu 8 – 9 proc. (w wersji z LiS lub bez niego) to za mało, by marzyć o czymś więcej niż o roli przystawki PO. Przeliczając na mandaty, to zaledwie 44-osobowy klub w Sejmie! Mniejszy o 11 posłów niż dzisiejszy, na dodatek dzielony z koalicjantami. Nie opłaca się.

W świetle naszego badania bardziej zrozumiała jest decyzja Donalda Tuska, by nie kombinować żadnego nowego rządu w tym Sejmie. Twarde 33 proc., a przede wszystkim 230 – 236 mandatów, szansa na samodzielne rządy – takie okazje trzeba łapać. Zwłaszcza że konkurencyjne Prawo i Sprawiedliwość nie jest wcale zagrożone jakimś nagłym zejściem ze sceny. Na formację Kaczyńskiego chce głosować 26 – 24 proc. Polaków. I wprawdzie PiS dostałoby dużo mniej miejsc w parlamencie niż PO, bo tylko 177 – 160, to jednak wystarczy kilkuprocentowy ruch w górę, by liczba mandatów znacząco wzrosła.

Co ciekawe, akcje ABW oblane propagandowym sosem zatrzymania podejrzanych nie zbijają poparcia dla partii rządzącej. Ale też jej racje w ocenie zatrzymania Janusza Kaczmarka podziela krąg niewiele szerszy od tych, którzy na PiS chcą głosować. To pokazuje, że pozostałych bardzo ciężko będzie tej partii przekonać do siebie.

W sumie obraz jest dość jednoznaczny: PO i PiS dzielą scenę polityczną między siebie. Coraz mniej miejsca dla wodzowskich partyjek. A lewica czuje się dużo silniejsza, niż wynika z badań.

Wciąż 20 proc. Polaków nie wie, na kogo zagłosuje. Jeśli, jak bywało w poprzednich wyborach, proporcjonalnie obdzielą poparciem wszystkie partie, to małe partie mogą jednak wejść do Sejmu, a podział mandatów może ulec korekcie.