"To nie te czasy, gdy rządził Lech Wałęsa, dziś jest inna konstytucja" - oburzają się politycy Platformy. Już dzień po wyborach stało się jasne, że konieczność współrządzenia państwem przez premiera z PO i prezydenta z PiS może zwiastować polityczną burzę.
Coraz więcej polityków PiS głośno mówi, że głowa państwa powinna mieć wpływ na to, kto będzie ministrem obrony, szefem MSZ, koordynatorem służb specjalnych. Niektórzy wymieniają w tej grupie jeszcze szefa MSWiA. "Ich powoływanie powinno być przynajmniej uzgodnione z prezydentem, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych i konstytucyjnie odpowiada za politykę zagraniczną" - uważa Zbigniew Wassermann. Jego zdaniem, „jeżeli ktoś odpowiada za dany obszar, to musi mieć pewne instrumenty wpływu”. "Nie może być tak, żeby pozostawała tylko konfrontacja" - przestrzega obecny koordynator specsłużb.
"Sikorski i Kaczyński szczerze się nie cierpią"
Informację o tym, że prezydent będzie chciał mieć wpływ na obsadę kilku resortów w rządzie Platformy podał jeszcze w wieczór wyborczy "Wprost". Ale według informacji DZIENNIKA problem dotyczy tylko potencjalnej kandydatury Radosława Sikorskiego na szefa MSZ. Zdaniem Wassermanna, gdyby Donald Tusk zaproponował byłego szefa MON jako ministra spraw zagranicznych, "powinna nastąpić wymiana argumentów i Donald Tusk powinien ustąpić". Takie stanowisko prezydenta sugeruje nam jeden z jego współpracowników: "Prezydent bardzo ściśle działa z szefem MSZ, a przecież od dawna Sikorski i prezydent szczerze się nie cierpią".
Sekretarz generalny PO Grzegorz Schetyna podkreśla, że to Platforma będzie tworzyła nowy rząd. "Czasy Małej Konstytucji minęły" - podkreślił, przypominając akt prawny, pod rządami którego prezydent miał prawo mianować swoich kandydatów na fotele szefów MSW, MON i MSZ. Zdaniem Bronisława Komorowskiego konstytucja jest jednoznaczna. "To premier ponosi odpowiedzialność za rząd, prezydent musi powołać ministrów na wniosek premiera" - mówi wiceszef PO.
Prezydent już raz się nie zgodził
Lech Kaczyński już korzystał z prawa do odmowy powołania, mimo że przepis nie wspominał o takiej możliwości. Tak było w sierpniu tego roku, gdy odmówił podpisania nominacji sędziowskich.
"Sędziowie są powoływani przez Prezydenta" - tyle mówi konstytucja. Ale co w sytuacji, gdy na kandydatury zaproponowane przez Krajową Radę Sądownictwa prezydent się nie godzi? Przepis nie mówi, czy sędziowie mogą nie zostać powołani. Lech Kaczyński odmówił. Stworzył precedens, który dzisiaj może być wykorzystany w znacznie poważniejszej sytuacji. Przecież przepis o powoływaniu rządu brzmi bardzo podobnie jak ten o sędziach: "Prezydent Rzeczypospolitej powołuje Prezesa Rady Ministrów wraz z pozostałymi członkami Rady Ministrów".
Ale czy rzeczywiście prezydent mógłby odmówić powołania ministra? Historia zna takie przypadki. W 1999 r. Aleksander Kwaśniewski odmówił odwołania wicepremiera i szefa MSWiA Janusza Tomaszewskiego. Ale powodem był brak uzasadnienia wniosku przez premiera Jerzego Buzka. Po wyjaśnieniu wątpliwości prezydent podpisał dymisję. A dwa lata później nie chciał zgodzić się, by ministrami w rządzie Leszka Millera zostali Barbara Piwnik i Wiesław Kaczmarek. Oboje jednak w końcu zaakceptował.
"Konstytucja to nie obsługa pralki"
W przypadku sędziów konstytucjonaliści twierdzili, że Lech Kaczyński złamał konstytucyjne standardy i dobry obyczaj. Ale nikt nie ocenił, że było to złamanie konstytucji.
"Przestańmy już z tym łamaniem, konstytucję można naruszyć, ale przecież to nie jest instrukcja obsługi pralki" - mówi DZIENNIKOWI prof. Stanisław Gebethner. Przypomina, że istnieje obyczaj konstytucyjny. A ten pozwala prezydentowi zgłaszać wątpliwości. Nie daje jednak prawa do przekroczenia linii, gdzie zaczyna się ostry konflikt z premierem. Po ogłoszeniu propozycji składu rządu PO przez nowego premiera okaże się, czy prezydent przekroczy tę cienką granicę.