Wywiad z byłym premierem Leszkiem Millerem
Kamila Wronowska: Najpierw pan odmówił Grzegorzowi Napieralskiemu startu w eurowyborach, a potem to samo zrobił Józef Oleksy. Dlaczego byli premierzy nie chcą pomóc SLD w wyścigu do Brukseli?
Leszek Miller: Nie wiem, jak jest z Oleksym. Różnica między nami była taka, że Oleksy wystawiał się od dłuższego czasu na licytację. Zachwalał swoje ogromne kompetencje i mówił, że jest do wzięcia. Ze mną było inaczej. Już poprzednio, kiedy Aleksander Kwaśniewski skłaniał mnie do startu do Parlamentu Europejskiego, powiedziałem, że bardziej interesuje mnie polski Sejm. Poza tym jestem szefem partii Polska Lewica i w moich decyzjach muszę kierować się także tym względem.
Europarlament to złe miejsce dla byłych premierów?
To zależy od temperamentu. Odnoszę wrażenie, że wiele osób, które ubiega się o mandat, nie wie, co je tam czeka. Jeśli nie ma się naprawdę wielkiego nazwiska lub nie w pełni eksponowanej funkcji to jest się nikim. Dla tych, dla których najważniejsze są pieniądze nie ma to znaczenia. Ale brak poczucia wpływu może być szalenie frustrujący. Polski Sejm na tym tle wyróżnia się bardzo korzystnie. Można podejmować indywidualne inicjatywy i można sobie pohasać. W inny sposób zamierzam pomóc Sojuszowi i Polskiej Lewicy.
>>> Millerowi bliżej na Wiejską, niż do Brukseli
Jak?
Pod koniec kwietnia ukaże się moja książka o finale negocjacji europejskich z poruszającą przedmową Guntera Verheugena. To będzie praca pokazująca, jak wielki wkład we wprowadzenie Polski do Unii wniósł mój rząd i SLD. Nawiasem mówiąc, cieszę się już na miny niektórych dzisiejszych euroentuzjastów, którzy przeczytają, co wtedy mówili. Książka na pewno pomoże prowadzić kampanię SLD, jak i wszystkim siłom prawdziwie proeuropejskim. Będą w niej gotowe argumenty i fakty, którymi kandydaci na eurodeputowanych będą mogli się posłużyć.
Książka będzie jedynym pana udziałem w kampanii?
Na pewno będę brał też udział w spotkaniach wyborczych z kandydatami. Bo niektórzy mnie już o to prosili.
Porozumienie zawarte ostatnio z Napieralskim jest furtką dla pana, by wystartować w wyborach krajowych z listy SLD. Sprytne.
Nie wiem, czy to będzie lista SLD, czy jakaś inna. Przez dwa lata wiele się wydarzy. Jeśli warunki na to pozwolą, chciałbym ubiegać się o mandat z jednej lewicowej listy. Mam nadzieję, że to będzie model z 2001 roku, gdzie silne SLD nie stroniło od sojuszy z mniejszymi partiami. Napoleon, zagrzewając swoją armię do boju, wołał - "Oto słońce spod Austerlitz", za dwa lata powinno móc się zawołać - "Oto słońce z 2001 roku".
Jeszcze kilka miesięcy temu nie było mowy, by SLD zaproponował panu start w jakichkolwiek wyborach. Dlaczego dziś Miller wraca do łask?
Nie czuję jakieś szczególnej łaski. Co najwyżej wspólny interes. Napieralski zdecydował się iść do wyborów pod własnym sztandarem, a nie w charakterze LiD bis. Nie tylko postąpił słusznie, ale otworzył nowe możliwości.
Pan go namawiał, żeby SLD miał osobną listę, a nie startował z szerokiej lewicowej listy z Cimoszewiczem?
Napieralski dobrze wiedział, co ja myślę, bo moje stanowisko było publicznie znane. Zawsze uważałem, że system polityczny powinien opierać się na partiach, a nie na klubach dyskusyjnych i związkach polityczno-towarzyskich.
Ale spotykał się pan z Napieralskim i rozmawiał o tym?
Nawet jeśli się spotykałem, to nie będę o tym mówił. Nie chcę, aby pani Piekarska, pan Kalisz czy pan Krasoń mieli później do Napieralskiego pretensje.
Rozumiem, że nie kibicował pan, żeby taka lista powstała. Bo wtedy nie byłoby mowy o porozumieniu z panem.
Nie kibicowałem. Ale z innego powodu. Jestem przeciw pospolitym ruszeniom, bo w europarlamencie nie ma frakcji pospolitego ruszenia. To niepoważne, że przed wyborami zbiera się ekipa "od Sasa do Lasa", a po wyborach wszyscy rozbiegają się po różnych frakcjach parlamentarnych.
A może było inaczej: Napieralskiemu nie wyszło z Cimoszewiczem, to spróbował się podeprzeć Millerem?
Nie sądzę. On świadomie zdecydował się na wzmocnienie tożsamości SLD. Mnie to się podoba.
Dlaczego Napieralski szuka tych dużych nazwisk? Nie jest samodzielny?
Każda partia szuka dużych nazwisk. Napieralski od dawna mówił publicznie, że dziwne jest to, że byli lewicowi premierzy są poza SLD. Nie znam w Europie partii, która byłaby tak naiwna i głupia i zrobiła to, co kiedyś SLD. Napieralski zaczyna niwelować błędy, które zostały popełnione.
Jest na tyle silny w Sojuszu, by decydować o pana powrocie?
Ja nie wracam, tylko kooperuję. Na pewno będzie krytykowany, zwłaszcza przez tych, którzy jeszcze niedawno krzyczeli najgłośniej, że "LiD to jest hit". Ci na mój widok czują się najbardziej nieswojo.
Aleksander Kwaśniewski też się chyba nie cieszy z pana powrotu?
Nie mam kontaktu z Aleksandrem Kwaśniewskim. I jak sądzę, ani on, ani ja nie cierpimy z tego powodu.
W ruchach Napieralskiego nie ma pewnej schizofrenii? Najpierw chciał budować szerokie porozumienie z Cimoszewiczem, a teraz zamyka się w SLD.
Właśnie nie zamyka się, tylko otwiera na środowiska, których do tej pory Sojusz nie chciał dostrzec.
W którą stronę chciałby pan, żeby poszedł Sojusz.
Powinien się jednoczyć z lewicowymi partiami.
Ale przecież nie ma za bardzo z kim, bo to są najczęściej nic nieznaczące partyjki.
To nie jest ważne, ile one znaczą. W 2001 roku. Sojusz był o wiele silniejszy, a zawierał alianse z maluchami. Chodzi o sygnał dla potencjalnego elektoratu, który potrzebuje obrazu integrującej się lewicy jak kania dżdżu. Ostatni wzrost notowań SLD z tego właśnie wynika. Możliwe, że za jakiś czas te małe partyjki dojdą do wniosku, że trzeba na zasadzie federacyjnej połączyć się z SLD albo ogłosić opcję zerową i w całości przejść do Sojuszu.
Ma pan w szufladzie legitymację SLD?
Oczywiście.
I w każdej chwili może pan ją wyjąć?
Mogę wyjąć, ale jeśli dobrze odczytuję pani intencje, to dostałbym nową legitymację. Dobrze pan odczytuje, więc proszę powiedzieć, jak pan sobie wyobraża współpracę ze swoimi przeciwnikami? W Sojuszu jest przecież sporo osób, które najchętniej żywcem by pana zakopały. To ich zmartwienie. Dawno temu Borys Pasternak napisał wiersz z piękną strofą odnoszącą się do mrocznych czasów: „i już na wieki przesądzono, gdzie jakie podobizny wiszą”. Po 2004 r. SLD postanowił napisać swoją historię od nowa i na zawsze przesądzić, jakie i gdzie mają wisieć symbole i portrety. O rezultatach powszechnie wiadomo.
Po konferencji z Napieralskim, kiedy ogłosiliście porozumienie, nikt z pana wrogów nie zadzwonił do pana z gratulacjami?
Nie. Nigdy bym się tego nie spodziewał. Znam za dobrze moich dawnych kolegów. Doznałbym chyba ataku serca, gdyby któryś z nich zadzwonił.
To może popełnili błąd. Jednym telefonem mogli pana na zawsze wyeliminować.
Może nie wiedzieli, że mam takie słabe serce. Przy następnej okazji na pewno zadzwonią.
Widzi pan miejsce dla Józefa Oleksego w SLD?
Jest dla wszystkich, którzy mają udział w zbudowaniu potęgi SLD i owocnym udziale w polskiej transformacji. Mam z Oleksym swoje osobiste porachunki z uwagi na to, co o mało nie zrobił mojej rodzinie. Ale trudno. Sprawy prywatne to jedno, a polityka to drugie.
Nie czuje pan już tych emocji, które były, kiedy odchodził pan z partii? Nie czuje pan złości?
Z biegiem czasu emocje opadają.
A może jest to zwykła rachuba, co się bardziej opłaca i zwykły cynizm z pana strony?
Cynizm jest w polityce potrzebny. W zwykłym życiu tak samo.
Jest pan cynikiem?
Jestem człowiekiem, a więc i w pewnym stopniu cynikiem.
Szykuje pan plan zemsty?
Zemsta w polityce nie jest skuteczną metodą. Przekonałem się o tym, choćby startując w ostatnich wyborach z listy Samoobrony. Jak chodziłem po łódzkich ulicach, to co rusz ktoś mówił: „Panie Leszku, zawsze na pana głosowaliśmy, ale tym razem jest pan na niewłaściwej liście”. Olejniczak był na tej właściwej, a ja nie. O wiele bardziej skuteczne w polityce jest czekanie.
A teraz na co pan czeka?
Na wybory do europarlamentu.
Pana chytry plan jest taki: liczy pan, że wrogowie wyjadą do Brukseli? Olejniczak, Szymanek-Deresz... Kto jeszcze?
Nie sądzę, żeby wszyscy wyjechali. Sojusz musiałby mieć notowania PO.
Nie korciło pana, żeby wystartować w Łodzi i odegrać się na Olejniczaku?
Żeby to miało sens, musielibyśmy być na tej samej liście, w tym samym okręgu.
Olejniczak ma szanse na mandat?
To zależy od wyniku całej listy. Z charakteru ordynacji wyborczej wynika, że Warszawa daje mu większe szanse niż Łódź.
Nie żałuje pan, że założył partię?
Teraz wiem, jakie to jest trudne w warunkach petryfikacji systemu partyjnego, do czego w swoim czasie przyłożyłem rękę. Poza tym ja jestem tak identyfikowany z SLD, że może to przeszkadzać Polskiej Lewicy. Niedawno publikowano badania, z których wynika, że dla sporej części Polaków nadal jestem przewodniczącym SLD.
Dziś by pan się już nie porywał na zakładanie partii?
Z tymi doświadczeniami, które mam, już nie.