Wszystko wydawało się już na najlepszej drodze. Na szczycie UE w Lizbonie w zeszłym tygodniu prezydent uzgodnił, że Polska, obok Wielkiej Brytanii, będzie jedynym krajem Wspólnoty, w którym zapisy Karty nie będą stosowane. I właśnie w takiej wersji zamierzał traktat ostatecznie podpisać na kolejnym spotkaniu przywódców Unii w Portugalskiej stolicy 13 grudnia.
Sprawy skomplikowały jednak wybory. Zwycięska Platforma Obywatelska chce, aby zapisy Karty w Polsce jednak obowiązywały. To ma być sztandarowy pomysł Donalda Tuska na odbudowę dobrych relacji z Unią.
Co jednak na to prezydent? Czy podpisze traktakt w tak radykalnie zmienionej wersji?
Wczoraj w biurze spraw zagranicznych Pałacu Prezydenckiego powiedziano nam, że plany głowy państwa na 13 grudnia wciąż nie zostały ustalone.
"Istotą porozmienia, które wynegocjował prezydent, nie jest Karta, ale nowy system głosowania w Radzie UE. Mam nadzieję, że sprawa Karty nie zmieni jego stosunku do traktatu" - przekonuje DZIENNIK Paweł Świeboda, dyrektor instytutu Demos Europa. Wiele wskazuje jednak na to, że będzie inaczej. Anna Fotyga, dotychczasowa minister spraw zagranicznych i jedna z najbliższych współpracowniczek prezydenta, zapowiedziała, że „zrobi wszystko”, aby Polska do Karty nie przystępowała. Jej zdaniem mogłoby to otworzyć drogę do przyznania Niemcom rekompensat za mienie utracone na terenie Polski po II Wojnie Światowej, a także narzucenia naszemu krajowi niechcianych zmian obyczajowych, w tym legalizacji tak zwanych małżeństw homoseksualnych.
Gdyby prezydent podtrzymał takie rozumowanie i odmówił podpisania Traktatu w nowym kształcie, najprawdopodobniej wyręczy go w tym Donald Tusk. Prawnego problemu z tym nie ma: za kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego to premier, nie prezydent reprezentował Polskę na szczytach Unii. Zaś Tusk nie może odłożyć decyzji w sprawie Karty, bo jeśli Polska nie zdecyduje się na przystąpienie do niej do 13 grudnia, potem będzie to wymagało wynegocjowania przez 27 przywódców nowego traktatu.
Politycy PO nie mają wątpliwości, że Polska Kartę przyjąć powinna. "Naszym zdaniem nie ma żadnego powodu, dla którego obywatele polscy mieliby mieć mniejsze prawa, niż mieszkańcy innych państw Wspólnoty" - mówi DZIENNIKOWI szykowany na nowego marszałka Sejmu Bronisław Komorowski.
Na podpisaniu traktatu sprawa się jednak nie kończy. Znacznie trudniejsza będzie jego ratyfikacja. Dotychczasowy rząd zapowiedział, że przeprowadzi ją parlament. Traktat w Sejmie i Senacie jednak nie przejdzie, jeśli nie poprze go 2/3 posłów i senatorów. Takiej większości, nawet z poparcie LiD, koalicja PO-PSL nie ma ani w jednej, ani w drugiej izbie parlamentu.
"Zgodnie z artykułem 90 Konstytucji w tym przypadku wymagana jest większość kwalifikowana, bo traktat przekazuje dodatkowe kompetencje Brukseli. Taki był wniosek z analiz prawnych MSZ i Sejmu unijnej Konstytucji, a obecny traktat w tym względzie się nie różni" - mówi Paweł Świeboda, który był wieloletnim dyrektor Departamentu UE w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
W Sejmie PO i PSL, wraz z LiD dysponuje 63,79 procentami głosów, wyraźniej mniej, niż wynosi większość kwalifikowana (66,66 proc.). W Senacie, gdzie Platforma ma 60 przedstawicieli (może też liczyć w tej sprawie na poparcie Włodzimierza Cimoszewicza) zdobycie wymaganej większości dla traktatu będzie wbrew PiS jeszcze trudniejsze.
Odrzucenie przez Polskę traktatu po raz kolejny w ostatnich latach pogrążyłoby Unię w głębokim kryzysie. Czy PO i PiS dogadają się, aby tego uniknąć ?
Donald Tusk wyraźnie stara się rozładować napięcie. Lider PO zapowiedział, że „bardzo liczy” na spotkanie w tej sprawie z prezydentem. "My nie dostrzegamy jakichś szczególnych zagrożeń jeśli chodzi o zapisy w Karcie, ale muszę też uszanować opinie, które mówią: uwaga, tam pewien typ zagrożeń się pojawia" - przekonuje przyszły premier.
Politycy PO mogą też powołać się na opinie ekspertów, którzy jednomyślnie twierdzą, że Karta nie może w żaden sposób wpływać na przepisy w Polsce. "Niemcy wysiedleni z Polski nie będą mogli odwoływać się do Karty, bo jej zapisy nie będą działały wstecz" - przekonuje rzecznik Rady UE, Jesus Carmona. Nawet prof. Zdzisław Galicki, do którego stanowiska odwoływała się Anna Fotyga, przyznaje, że pani minister „dokonała nadinterpretacji” jego analiz.
Jednak debata między PO i PiS przechodzi w coraz większym stopniu od argumentów, do emocji. "Roszczeniami niemieckimi zagrożone jest 30 procent terytorium Polski. Pojawiają się też kolejne roszczenia dotyczące dóbr kultury" - straszy Fotyga. "To dyrdymały" - odpowiada Bronisław Komorowski.