W tym tygodniu ostatnich sześciu ministrów stawi się na dywaniku u premiera. Jednak już przed końcem przeglądu pracy poszczególnych ministrów Jarosław Kaczyński zapowiedział, że głowy polecą. Czyje? Tego nie chciał zdradzić. "Ci, których być może odwołam, mają duże zalety, ale w moim przekonaniu reprezentują koncepcje, których nie da się zrealizować" - mówił w wywiadzie dla najnowszego tygodnika "Wprost".

Reklama

Z informacji DZIENNIKA wynika, że wypowiadając te słowa, premier miał na myśli Jerzego Polaczka. Minister transportu już przy poprzednim przeglądzie ministerstw, przeprowadzanym latem zeszłego roku, wypadł blado. Premier pokazał mu wtedy żółtą kartkę. Skrytykował go przede wszystkim za mizerne wykorzystanie funduszy z Unii Europejskiej. Ma to kluczowe znaczenie dla realizacji najważniejszego punktu programu rządu, czyli budowy dróg i autostrad. "Niestety, Polaczek nie jest zbyt mocny merytorycznie" - ocenia jego kolega z rządu.

I choć w ostatnich miesiącach Ministerstwo Transportu wyraźnie się poprawiło i zaczęło lepiej wykorzystywać pomoc unijną, Polaczek wciąż nie ma się czym pochwalić. Dlatego część polityków PiS wróży, że to właśnie on odejdzie wkrótce z rządu.

Podobnie słabo wypada resort gospodarki. Piotr Woźniak miał być ministrem zaledwie przez trzy miesiące, potem chciał stanąć na czele PGNiG. Jego odejście było niemal przesądzone już kilka tygodni temu, kiedy to premier Kaczyński zaproponował ten resort Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. I gdyby nie jego odmowa, Woźniaka już by w rządzie nie było. Porządki w Ministerstwie Gospodarki już się jednak zaczęły. Premier nakazał Woźniakowi przygotowanie wniosków o odwołanie dwóch swoich zastępców. Chodzi o Andrzeja Kaczmarka i Tomasza Wilczaka. "Mają oni fatalne notowania w PiS" - twierdzi jeden z naszych rozmówców. Szef komitetu stałego Rady Ministrów Przemysław Gosiewski potwierdził, że Woźniak przekazał już Kaczyńskiemu wnioski o odwołanie obu wiceministrów. "Zostaną one przyjęte przez premiera, gdy tylko minister Woźniak znajdzie ich następców" - mówi Gosiewski.

Czy ten ruch uchroni Woźniaka przed dymisją? Tego nie wiadomo. PiS już kilkakrotnie przymierzało się do jego odwołania. Ma mu za złe zbyt bliskie kontakty z Krajową Izbą Gospodarczą. "To ostoja wpływów komunistów w gospodarce" - tak o KIG mówi jeden z wpływowych polityków PiS. Podobno od tygodnia Woźniak jest "na politycznym urlopie". Jest kwestią otwartą, czy wróci z niego do rządu, czy już nie.

Przegląd pracy resortów dobiega końca i na początku przyszłego tygodnia premier ma ogłosić swoje decyzje.

Najprawdopodobniej zmiany ograniczą się wyłącznie do ministrów rekomendowanych przez PiS. Swoich ludzi nie zamierza bowiem wymieniać ani Samoobrona, ani Liga Polskich Rodzin. A to, jak twierdzi wicepremier Roman Giertych, wiąże premierowi ręce. "W umowie koalicyjnej jest zapisane, że ministrów odwołuje szef partii, z której pochodzą" - mówi DZIENNIKOWI szef LPR.

I choć PiS chciałoby się pozbyć z rządu minister pracy Anny Kalaty, bez zgody Leppera jest to niemożliwe. A Samoobrona nawet nie myśli o takim ruchu. "Kalata jest dobrym ministrem" - ucina wszelkie pytania Janusz Maksymiuk, prawa ręka Leppera w Samoobronie.

Jeden z naszych rozmówców jest przekonany, że tym razem ziszczą się pogłoski o odejściu szefa MON. "Jest to pewne niemal tak, jak kiedyś odejście Marcinkiewicza" - twierdzi nasz informator. Powód? Sikorski ma nie najlepsze kontakty z Pałacem Prezydenckim. Lech Kaczyński jako konstytucyjny zwierzchnik sił zbrojnych miał mu za złe, że niewystarczająco informuje go o bieżących sprawach.

Ale to niejedyny problem Sikorskiego. Według jednego z członków rządu premierowi nie podoba się to, że szef MON wygłasza publicznie dość kontrowersyjne sądy. Tak było podczas obchodów 25. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Sikorski stwierdził wtedy, że jest przeciwny odebraniu Wojciechowi Jaruzelskiemu generalskich dystynkcji. Argumentował to podeszłym wiekiem generała. Stwierdził, że osądzi go historia. Tego samego dnia za degradacją Jaruzelskiego jednoznacznie wypowiedział się zarówno prezydent, jak i premier. Zgrzyt był widoczny gołym okiem. Kilka dni później, podczas posiedzenia rządu, Kaczyński dał ministrowi obrony jasno do zrozumienia, gdzie jest jego miejsce w szeregu. Sikorski miał usłyszeć wówczas od premiera, że zabiera głos wtedy, kiedy ten sobie tego nie życzy.