Szef klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości - partii deklarującej praworządność - tak naprawdę nie ma żadnych oporów, by wykorzystywać swoją pozycję do załatwiania prywatnych spraw. Państwowe grunty dzierżawił już jako wicewojewoda podkarpacki. Teraz jako poseł PiS zaczął ziemię skupować.
Tam, na wzgórzu, jest strażnica
"Panie, my nic nie wiemy. To jakiś poseł kupił te pola nad rzeczką od agencji?" - mieszkańcy Huwnik pod Fredropolem są bardzo zdziwieni, że ziemia ma nowego właściciela.
Prawie trzy hektary gruntów pod Fredropolem kupił 31 stycznia tego roku Marek Kuchciński. Najnowszy nabytek posła ma nie tylko walory widokowe. Do najsławniejszego na Podkarpaciu sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej, dokąd corocznie wędrują tysiące pielgrzymów, są stąd tylko trzy kilometry. Wieże kościoła widać nawet z pól posła. Granica z Ukrainą przebiega tuż obok, a ziemia leży pod okiem Straży Granicznej, bo sąsiaduje ze strażnicą.
To niejedyna posiadłość posła. W 2005 roku kupił już trzy działki w Leszczawce koło Birczy. Nieruchomości te mają jedną wspólną cechę - zostały kupione od Agencji Nieruchomości Rolnych w Rzeszowie jako działki rolne, a więc za bezcen. Ujawniony już w ubiegłorocznym oświadczeniu majątkowym pierwszy zakup - 1 hektar 25 arów - poseł wycenił na cztery tysiące. Ile zapłacił za kupione w styczniu tego roku pola? Do piątku ANR nam nie odpowiedziała.
Wicewowojewoda zataja dzierżawę
Kuchciński państwową ziemią zainteresował się już znacznie wcześniej. W 1999 r. po reformie administracyjnej zrobionej przez AWS niespodziewanie został wicewojewodą podkarpackim. Było to zresztą jego pierwsze znaczące stanowisko po dziewięciu latach cichego działania w przemyskim Porozumieniu Centrum i kilku w radzie miasta. Wicewojewoda szybko poczuł swoją władzę.
"Byliśmy w towarzystwie paru przyjaciół. Słyszałem, jak Kuchciński się przechwala: <Kazałem sobie dać z agencji wykaz działek od hektara wzwyż>" - opowiada DZIENNIKOWI jeden z przemyskich znajomych posła.
I rzeczywiście, jako wicewojewoda Kuchciński po cichu wydzierżawił prawie 90 hektarów państwowej ziemi. "Po cichu", bo kiedy w kampanii wyborczej w 2001 r. lokalne gazety zapytały kandydatów na posłów o stan posiadania, Kuchciński o żadnych łąkach nawet nie wspomniał. Rzeszowskim "Nowinom" powiedział tylko, że ma: renault megane z 1999 r., pięć tysięcy złotych oszczędności, mieszkanie o powierzchni 49 metrów (wspólnie z żoną) i że jest w jednej trzeciej współwłaścicielem działki budowlanej o powierzchni 18 arów. Pochwalił się nawet, że ma bibliotekę liczącą 10 tysięcy książek, które zbierał od 30 lat. O ziemi nie było ani słowa.
"Dlaczego kłamiecie? Kuchciński dzierżawi od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa ponad 80 hektarów ziemi" - gorączkował się czytelnik, którego zacytowały tydzień później "Nowiny". Dopiero wtedy Kuchciński przyznał się, że nie wpisał do deklaracji majątkowej tej ziemi, bo "nie jest właścicielem tego terenu", tylko go dzierżawi.
Czy Kuchciński wpisał dzierżawę do oświadczenia majątkowego, które musiał składać jako wicewojewoda? Nie wiadomo, bo papier, jeśli był, przepadł bez śladu.
"U nas w kancelarii tajnej nie ma tego oświadczenia" - twierdzi Centrum Informacyjne Rządu. Dokumentu nie mają także w Rzeszowie. "Deklaracje majątkowe zawsze były wysyłane do CIR. Nie robimy ich kopii" - zapewniają pracownicy Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.
Boso na koniach po Bieszczadach
Jak wynika z oficjalnych informacji rzeszowskiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych, Marek Kuchciński wydzierżawił w 2000 r. prawie 33 hektary pól w Wapowcach pod Przemyślem, a rok później prawie 57 hektarów w Kalnicy w gminie Zagórz (Bieszczady).
Kiedy w październiku 2001 r. Kuchciński został posłem PiS, łąki w Bieszczadach oddał agencji. "Od 2002 r. dzierżawi je <ustalona osoba fizyczna>" - twierdzi agencja. "Kto? Tego nie ujawnia". O nowym dzierżawcy nic też nie wiedzą mieszkańcy Kalnicy. "Po Kuchcińskim to chyba to wróciło do agencji. Tu nikt nic nie robi, pola leżą odłogiem" - mówi pani sołtys.
Zupełnie coś innego poseł PiS zrobił jednak z polami w Wapowcach. Położone malowniczo pod lasem ziemie za zgodą agencji scedował na Edmunda Gorzelanego, ps. Mundek, swojego guru z czasów hipisowsko-narkomańskiej przeszłości.
"No tak, czasem coś braliśmy. Marek też" - przyznaje Edmund Gorzelany. Do dziś, chociaż posiwiały, nosi się jak hipis: długie włosy i broda. Rozmawiamy w jego przemyskim mieszkaniu mieszczącym się w obskurnej kamienicy. Drewniany domek na łąkach, które przejął od Kuchcińskiego, ktoś mu spalił. Teraz ma tam tylko - jak mówi - tipi na lato. Pięć swoich koni, na których lubi jeździć boso, trzyma u kolegi w Bieszczadach.
"Z tego się nie można wyleczyć, tak jak z alkoholizmu" - mówi pytany, czy nadal bierze jakieś narkotyki.
Prezent dla "Mundka"
W latach dziewięćdziesiątych "Mundek" próbował prowadzić jakąś hurtownię, ale większych sukcesów w biznesie nie odniósł. W połowie ostatniej dekady ubiegłego wieku kupił na kredyt dawny ośrodek wypoczynkowy Niwa włanie w Wapowcach.
"Przerobił go na stylizowany dworek z pokojami gościnnymi i dużą salą kominkową. Kuchciński przyjeżdżał do niego ze swoimi gośćmi, w tym politykami, których zapraszał do Przemyśla. Bywała tam nawet znana aktorka, która sama ma kilkadziesiąt kilometrów dalej swój domek" - opowiada jeden z dawnych bywalców Niwy. Dodatkową atrakcją, oprócz gospodarza hipisa, było kilka koni, które Gorzelany tam trzymał.
Kuchciński odwiedzał "Mundka" także jako wicewojewoda podkarpacki. Kiedy wydzierżawił łąki, połowę - 15 hektarów - poddzierżawił od razu hipisowi. Ale interes z pensjonatem i stajnią szedł "Mundkowi" coraz gorzej. Kiedy bank coraz natarczywiej upominał się o zwrot kredytu, w końcu musiał Niwę sprzedać.
Prezent od Kuchcińskiego, czyli cesja dzierżawy pól w Wapowcach, pojawił się w samą porę. "Mundek" przyznaje, że dostaje teraz dopłaty unijne i ekologiczne. Nawet kupił traktor. Ma także jako dzierżawca prawo pierwokupu tych terenów. "Nie mam pieniędzy" - przyznaje Gorzelany. "Ale wezmę kredyt, wystarczy zapłacić dziesięć procent, a resztę spłacać w ratach" - rozmarza się.
"Dlaczego zrobił pan taki prezent Gorzelanemu?" - zapytaliśmy posła Kuchcińskiego. Odesłał nas do Agencji Nieruchomości Rolnych, "bo to ona podejmowała decyzję" i do... Gorzelanego.
"Dlaczego poseł zrobił cesję dzierżawy na pana?" - pytamy "Mundka". "Bo go poprosiłem. Myślicie, że jestem taki naiwny, żeby wam się przyznać, że jestem słupem Marka Kuchcińskiego" - odpowiada Gorzelany, w swoim mniemaniu, dowcipnie.
Ciekawe, czy jeżeli Marek Kuchciński poprosi, to Gorzelany zrobi cesję dzierżawy na powrót na niego?
Na członka do hipisów
Marek Kuchciński unika rozmów o swojej młodości w środowisku przemyskich hipisów i narkomanów.
"Czy Marek K. włamał się do apteki?" - tak zaczyna się jeden z wątków na jednym z forów o Przemyślu. Wieść, że szef klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości ma na koncie jakąś narkomańską przeszłość, jest bowiem w Przemyślu tajemnicą poliszynela. Wszyscy też wiedzą o jego bliskiej znajomości z Edmundem Gorzelanym - hipisem i narkomanem karanym za przestępstwa kryminalne - która trwa do dziś.
"Jak Kuchciński poznał <Mundka>"? Znajomość sięga jeszcze lat siedemdziesiątych. Marek Kuchciński był wtedy uczniem I Liceum im. J. Słowackiego w Przemyślu. "Mundek", trochę starszy, gromadzil wokół siebie towarzystwo hipisowsko-narkomańskie, ale z ambicjami artystycznymi i literackimi.
"Przyszedł do mnie i powiedział, że chce się do hipisów zapisać na członka" - opowiadał dziennikarzom "Mundek". Takim wstępem dzisiejszy poseł zdobył sobie pierwszy pseudonim - Członek. "Pamiętam, że Marek był też nazywany Penelopą, ale to przezwisko jest nie ze środowiska hipisowskiego. Tak go nazwali, bo udzielał się w kabarecie. Grał Odysa i musiał krzyczeć: "Penelopo, otwórz, to ja!". To było u nas w domu kultury na osiedlu Kmiecie" - dodaje jego znajomy z tamtych czasów, też były hipis. "Marek grał na kongach" - wspomina.
Kipisz u Kuchcińskich
Późniejszy szef klubu Prawa i Sprawiedliwości "na członka" zgłosił się jednak nie do niewinnej grupy dzieci kwiatów, ale do narkomanów, którzy dla zdobycia towaru byli skłonni popełnić każde przestępstwo.
"Z przemyskiego więzienia wyszedł recydywista Stanisław W. Był z Krakowa, ale postanowił zostać w Przemyślu i zamieszkał na prywatnej kwaterze u Kuchcińskich na Matejki" - opowiada były milicjant z sekcji kryminalnej przemyskiej komendy. Wkrótce okazało się, że W. włamał się do dwóch domów noclegowych PTTK i milicja weszła do mieszkania Kuchcińskich na przeszukanie.
"Zrobiliśmy kipisz, bo szukaliśmy fantów z tych włamań, ale znaleźliśmy jeszcze coś - morfinę" - wspomina milicjant. Okazało się, że W. razem z "Dyszlem" i "Mundkiem" fałszowali recepty, m.in. na morfinę i krople Inoziemcowa, które potem kupowali i rozprowadzali w grupie hipisowsko-narkomańskiej. Druki recept wykradł ojcu syn przemyskiego lekarza. Sprawa trafiła do sądu.
"A Kuchciński?"
"Wtedy był "nielat". Na słomianej macie w jego pokoju były poprzypinane opakowania po herbacie z Peweksu. Myśleliśmy, że coś kombinuje z tą herbatą, parząc jakieś czaje (niezwykle mocne wywary). Nie mieliśmy jednak dowodów, że bierze twarde narkotyki. Przeprowadzaliśmy z nim wtedy rozmowy ostrzegawcze" - opowiada milicjant.
Śmierć w bramie
Wraz z modą na hipisów młodzieńcy i dziewczyny zapuścili długie włosy, założyli wąskie spodnie albo dzwony i zaczęli szukać narkotyków. Dostęp do nich w PRL nie był łatwy, wąchali więc klej, palili trawkę, haszysz, a niektórzy gotowali wywary z makówek i tak otrzymany kompot wstrzykiwali sobie w żyły. Popularne były też wtedy leki o odurzającym działaniu, które trzeba było jakoś zdobyć.
"Tu chodziliśmy do szkoły, chociaż ja byłem w niższej klasie" - opowiada jeden z sąsiadów Kuchcińkich, wskazując w stronę Liceum im. Słowackiego. Rozmawiamy w przemyskiej restauracji. "Nikt z nas wtedy nie wiedział, co to narkotyki. Kiedy zaczął się ruch hipisów, widzieliśmy ich inny ubiór, długie włosy. Potem okazało się, że to grupa jakichś lekomanów, którzy włamują się do aptek. Sprawa stała się głośna. Na wiosnę 1975 rooku pisały o niej gazety, bo wśród zamieszanych były tzw. dzieci z dobrych domów. To z nimi trzymał się Marek" - wspomina.
"Dzidka" miała 17 lat. W kwietniu 1975 roku zmarła w bramie przu ul. Chopina. Dziesięć minut wcześniej dwójka kolegów narkomanów wstrzyknęła jej krople Inoziemcowa. Sami mieli je wziąć zaraz po niej. Już tego nie zrobili. Przestraszyli się. Śmierć młodej dziewczyny wstrząsnęła wtedy miastem. "Życie Przemyskie" napisało o niej reportaż "Niedokończone życie".
"Kilka tygodni wcześniej do sądu poszedł akt oskarżenia przeciwko 14 chłopcom i dziewczynom w wieku od 17 do 22 lat, którzy zażywali narkotyki. Nie pomogły rozmowy ostrzegawcze milicjantów z młodzieżą i rodzicami" - informował tygodnik. Akt tych spraw próżno jednak szukać w przemyskich prokuraturach, sądach i na policji. - Materiały z tamtych czasów zostały już zniszczone. Minęło przecież 30 lat - usłyszeliśmy we wszystkich tych instytucjach.
Po śmierci "Dzidki" milicja ostro wzięła się za środowiska hipisowsko-narkomańskie. Za nieumyślne spowodowanie śmierci sąd skazał tylko dwójkę narkomanów, którzy podali jej zastrzyk. Skąd dziewczyna wzięła krople Inoziemcowa, nie ustalono. "To nie było nasze towarzystwo" - podkreśla były hipis z grupy "Mundka" zapytany o sprawę "Dzidki". "Do nas należeli <Dyszel>, <Waciak>, <Wskazówa>. Kręcił się koło nas też Marek i jego siostra" - przyznaje.
"Mundek" fałszuje recepty
"Zatrzymywaliśmy tego "Mundka" chyba kilkadziesiąt razy. Miał taki pokój zrobiony na czerwono, jak piekło. Raz mi się pociął żyletką" - wspomina śledczy z tamtych czasów.
Milicjanci z sekcji kryminalnej pamiętają, że u "Mundka" zawsze było parę osób. Niektórzy, choć wtedy ćpali, wyszli na ludzi. Pokończyli studia i są teraz znanymi malarzami czy grafikami. "To nie było zwykłe ćpanie. My mieliśmy własną ideologię, której częścią były narkotyki" - wspomina uczestnik tamtych spotkań, dziś szanowany obywatel Przemyśla.
Te idealistyczne wspomnienia burzą jednak przypadki śmierci z przedawkowania i z powodu źle zrobionego zastrzyku - kiedy do żyły dostało się powietrze. Także w grupie "Mundka" zdarzały się tragedie.
"W namiocie nad Sanem znaleźliśmy dwa trupy. Widywaliśmy tych młodych ludzi wcześniej u <Mundka>. Okazało się, że wstrzyknęli sobie wywar z makówek" - opowiada były milicjant.
Jego zdaniem grupa "Mundka" miała dwa główne sposoby na na zdobycie narkotyków: opisane już fałszowanie recept albo włamania do aptek.
"Dostałem wyrok w 1976 roku za włamania do aptek" - przyznaje DZIENNIKOWI Edmund Gorzelany. Takiej sprawy nie udało nam się odnaleźć. W lubelskim sądzie rejonowym dowiedzieliśmy się jednak, że w 1976 roku "Mundek" został zatrzymany i skazany za podrabianie recept na krople Inoziemcowa.
Prywatna sprawa posła
O Marku Kuchcińskim Gorzelany nie chce jednak rozmawiać. "Ale znamy się" - przyznaje. "Zawsze rękę podniesie, jak jedzie lancią. Potwierdza tylko, że <coś brali> i <Marek też>".
"Ojciec Kuchcińskiego przychodził do mnie i żalił się, że nie wie, co ma zrobić, żeby Marka wyprowadzić na ludzi. Żeby zostawił te narkotyki i to towarzystwo" - opowiada DZIENNIKOWI Stanisław Żółkiewicz, były wicewojewoda przemyski i prezes Stowarzyszenia Obrońców Pamięci Orląt Przemyskich.
Sam Marek Kuchciński unika jak może rozmów na temat swojej młodości. Przez dwa tygodnie zwodził nas, odwlekając spotkanie, a przez telefon, pytany o narkotyki, próbował przekonywać: "To moja prywatna sprawa".
Dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", który napisał o nim reportaż "Penelopa IV RP", przyznał się jednak, że nie był święty, próbował przypalać trawkę i brać środki odurzające. "Ja nie traktuję tej mojej młodości poważnie" - podkreślał.