Luty 2002. Trzydziestokilkuletni major D.S. siedzi od paru tygodni w postsowieckiej bazie wojskowej Bagram. Jest jedynym oficerem polskiego wywiadu wojskowego w Afganistanie. Przysłał go osobiście szef wywiadu WSI pułkownik Waldemar Żak. Nieprzypadkowo major ma opinię jednego z najzdolniejszych oficerów operacyjnych. Jego zadanie polega na rozpoznaniu sytuacji przed przyjazdem polskich saperów.
Jednak w Kabulu napotyka mur. Nie ma kontaktów, niewiele wie i niewiele może. Ponadto nie wie jeszcze, że w blisko pięcioletniej operacji "Kandahar", która się właśnie zaczyna, weźmie udział do końca. Na razie czeka na delegację z Polski, na czele której stoi minister obrony Jerzy Szmajdziński.
Oprócz Szmajdzińskiego z samolotu wysiedli szef Wojskowych Służb Informacyjnych generał Marek Dukaczewski i pułkownik PRL-owskiego wywiadu cywilnego Aleksander Makowski, wyrzucony ze służby w 1990 r. Ten ostatni jest tu po to, by pomóc majorowi D.S. Ma poznać go z miejscowymi notablami, z afgańskimi dowódcami i szefami służb specjalnych. Pułkownik szybko wywiązuje się z tego zadania. Otwiera wszystkie drzwi, kontaktuje nawet majora D.S. z marszałkiem Mohammedem Fahimem, wpływowym szefem resortu obrony. Dla Makowskiego to żaden problem.
Od pięciu lat pułkownik robi interesy z afgańskimi notablami: handluje szmaragdami, próbuje załatwić broń, a nawet pomaga w drukowaniu pieniędzy.
Transfer z Gwardii do Legii
Grudzień 2001. Jerzy Szmajdziński, świeżo upieczony minister, rozmawia w swoim gabinecie z szefem WSI. "Jak wyglądamy w Afganistanie? - spytałem Dukaczewskiego" - wspomina w rozmowie z DZIENNIKIEM Szmajdziński. "Słabo" - odparł szef tajnych służb. To znajdźcie kogoś - powiedziałem generałowi" - opowiada były minister.
Do Afganistanu mają wkrótce wyruszyć polscy żołnierze. Chodzi o ograniczony kontyngent składający się głównie z wojsk saperskich. Mimo że grupa wojskowych jest nieliczna, wymaga osłony kontrwywiadowczej.
Od niedawna wspierany przez Zachód afgański Sojusz Północny kontroluje Kabul i większą część kraju. Sojusz pokonał talibów dzięki ogromnej pomocy Amerykanów. To był rewanż za ataki popieranej przez talibów Al-Kaidy na Stany Zjednoczone 11 września. Armia fundamentalistów została rozbita, ale sytuacja w Afganistanie jest napięta. Amerykanie potrzebują polskich saperów, by pomogli w rozminowaniu okolic Kabulu. Problem polega na tym, że WSI nie mają w Afganistanie żadnych swoich źródeł pozyskiwania informacji.
Dukaczewski wpadł na pewien pomysł. Wie, że jeden z jego oficerów, pułkownik Marek Oziembała, ma kontakt z Aleksandrem Makowskim, dobrze znającym Afganistan. Oziembała i Makowski pracowali razem w Rzymie pod koniec lat 80. Obaj byli szpiegami. Oziembała w wywiadzie wojskowym, Makowski w cywilnym.
Makowski miał ochotę włączyć się do afgańskiej misji WSI. Sprawa nie była jednak prosta, bo wywiad cywilny nie chciał się zgodzić na jego transfer.
Żeby dobić targu, WSI zorganizowały w grudniu 2001 r. spotkanie w tajnym mieszkaniu operacyjnym w centrum Warszawy. Przybył na nie szef służb cywilnych Zbigniew Siemiątkowski oraz Szmajdziński i Dukaczewski. Czwartym obecnym był kandydat do tajnej operacji - pułkownik Makowski.
"Szmajdziński usiłował zweryfikować możliwości operacyjne Makowskiego. Ja nie wierzyłem, że jakieś ma (...). On stąpał po grząskim gruncie, na styku biznesu i służb (...) Zakładaliśmy (w służbach cywilnych - przyp. red.), że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane" - tak przed komisją Macierewicza odpowiadał o tym spotkaniu Siemiątkowski.
Szmajdziński dla DZIENNIKA: "Siemiątkowski wcale nie zniechęcał nas do współpracy z Makowskim. Wyglądał na trochę zazdrosnego, że pułkownika ma przejąć wojsko".
"Przejście z Gwardii do Legii nie jest mile widziane w świecie służb" - mówi nam osoba z otoczenia Siemiątkowskiego.
Mimo oporów cywilów doszło do transferu. W lutym Makowski znalazł się na pokładzie samolotu, który leciał do Kabulu. Obok siedzieli Szmajdziński i Dukaczewski.
Współpracownik na kocią łapę
Pierwsza część misji Makowskiego nie była skomplikowana. Po prostu poznał majora D.S. ze swoimi znajomymi, wysoko postawionymi politykami z Sojuszu Północnego. Był jednak przekonany, że jego możliwości są większe.
Choć nie jest ani oficerem, ani agentem, ani współpracownikiem WSI i nie podpisał żadnego dokumentu, dostaje nowe zadania. "Rzeczywiście go nie zarejestrowaliśmy. Mielibyśmy z tym biurokratyczną epopeję. Makowski był przecież oficerem wywiadu cywilnego wyrzuconym ze służby w 1990 r. Potem funkcjonował jako tajny współpracownik służb cywilnych. To komplikowało sprawę, tymczasem potrzebowaliśmy go od zaraz" - tłumaczy jeden z szefów służb wojskowych.
Makowski ma za zadanie zbierać w Afganistanie informacje interesujące wywiad WSI. Przede wszystkim dotyczące polskich saperów. Jednak naszych żołnierzy jest niewielu, nie biorą udziału w misjach bojowych. Makowski zaczyna więc przynosić informacje o kontyngentach państw sojuszniczych. Jedna z nich ma dotyczyć wojsk kanadyjskich. Według informacji Makowskiego Al-Kaida wzięła na celownik Kanadyjczyków. Chce dokonać kilku ataków samobójczych na ich żołnierzy w nadziei, że doprowadzi to do politycznej decyzji o wycofaniu z Afganistanu całego kontyngentu.
Obrońcy misji Makowskiego podkreślają, że jego wiadomości pozwoliły ochronić Kanadyjczyków. Jego przeciwnicy nazywają go konfabulantem. Tezę o tym, że Makowski jest groźnym mitomanem, mają potwierdzać trzy główne wątki operacji "Kandahar". Oto pierwszy z nich.
Zamach, którego nie było
W 2003 r. Makowski zdobywa niepokojącą wiadomość. Polska może stać się celem ataku terrorystycznego. Afgańskie źródła Makowskiego podają scenariusz uderzenia na nasz kraj. Nie można jednak zweryfikować tych informacji. Próby spełzają na niczym. Raport Makowskiego trafia więc do szuflady. Przełom następuje pod koniec 2005 r. W innym kraju, w innej operacji, niezwiązanej z "Kandaharem", WSI trafiają na niemal identyczny plan zamachu.
W grudniu 2005 r. do dopiero co powołanego koordynatora ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna dociera alarmujący sygnał od generała Dukaczewskiego: "Polsce grozi zamach".
Wszystko rozgrywa się tuż po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych. Lech Kaczyński szykuje się do objęcia urzędu prezydenta. Ludzie są zabiegani. W centrach handlowych w dużych miastach trwa szał zakupów. Władze mają kłopot. Z jednej strony odnoszą się do informacji przynoszonych przez WSI z najwyższą rezerwą; nie wierzą w tę instytucję, w czasie kampanii obiecywali przecież, że Wojskowe Służby zostaną rozpędzone. Z drugiej strony nie wolno zignorować takiego ostrzeżenia. Jeśli informacje są prawdziwe, może dojść do ogromnej tragedii.
Wassermann powołuje specjalny zespół. Wchodzą do niego przedstawiciele wszystkich służb - od wywiadu cywilnego aż po funkcjonariuszy Straży Granicznej.
"I ocenili, że zagrożenie, które zgłosiły WSI, było wątpliwe. Wyglądało to na próbę postawienia państwa na nogi tuż po przejęciu władzy przez PiS, w gorącym okresie świąteczno-noworocznym" - mówi DZIENNIKOWI minister.
"Ale odwołano plenerowe imprezy sylwestrowe w Warszawie. Czyli jednak było coś na rzeczy?"
"Sygnał o zagrożeniu był mało wiarygodny, ale nie można go było zlekceważyć całkowicie. Jednak cała ta akcja wyglądała na grę ze strony Dukaczewskiego - oto ja mam źródła za granicą, przynoszę wiadomości o śmiertelnych zagrożeniach, a wy chcecie mnie odwołać i na dodatek rozwiązać WSI" - tłumaczy Wassermann.
Osoba z kierownictwa MON, która poznała materiały dostarczone przez Dukaczewskiego: - Zagrożenie było realne. To nie były wymysły. Ciekawe, dlaczego w tamtych dniach po ulicach chodziły patrole policyjno-wojskowe?
Wassermann: "Patrole? Nie wiązałbym tego bezpośrednio z sygnałem od WSI. Chodziło o bezpieczeństwo na ulicach w okresie przedświątecznym".
Wtedy jeszcze nikt z najważniejszych ludzi w Polsce nie wiedział, że za wiadomością o zamachu i całą operacja "Kandahar" kryje się Aleksander Makowski.
Kolejny wątek operacji "Kandahar" to polowanie na przywódców terrorystycznej organizacji Al-Kaida.
Polowania na Al-Kaidę
15 stycznia 2006 r. amerykańska rakieta trafia w pakistańską wioskę Damadola w pobliżu granicy z Afganistanem. Ginie 18 osób, kilku członków Al-Kaidy i kilkunastu cywilów, ale atak jest absolutną porażką. Wśród ofiar nie ma bowiem tego, którego CIA chciało zabić, czyli człowieka numer dwa w Al-Kaidzie, Egipcjanina Ajmana Al-Zawahiriego. Atak na Damadolę wywołuje wściekłość Pakistańczyków. Na ulice Karaczi, Peszawaru, Multanu wychodzą tłumy.
"Każdy, kto jest przyjacielem Ameryki, to zdrajca!" - skandują ludzie w Karaczi. Nieudana akcja musiała zaboleć decydentów w Waszyngtonie. Tym bardziej że dwa tygodnie później arabska telewizja Al-Dżazira pokazuje taśmę z odezwą Al-Zawahiriego. "Wiesz, gdzie mnie znaleźć? Jestem wśród muzułmańskich mas" - szydzi brodaty terrorysta, zwracając się wprost do prezydenta Busha.
Po ataku na Damadolę do poszukiwań Al-Zawahiriego przyłącza się Makowski.
Od stycznia do maja 2006 trzykrotnie przekazuje CIA informacje o miejscach, w których ma się pojawić zastępca bin Ladena. Wszystkie trzy lokalizacje znajdują się na terenie Pakistanu. Makowski podaje Amerykanom daty przyjazdów Al-Zawahiriego, wiadomości na temat systemów zabezpieczeń w poszczególnych miejscach.
"Będziemy to weryfikować" - odpowiadają ludzie z CIA, którzy tym razem chcą mieć pewność, że rakieta trafi w zastępcę bin Ladena.
Wiadomości o Al-Zawahirim Makowski ma od swych afgańskich informatorów, którzy chcą zgarnąć 25 milionów dolarów nagrody za głowę terrorysty. Gwarantem wypłaty gigantycznych pieniędzy w przypadku udanej akcji mają by Wojskowe Służby Informacyjne. - Sprytnie pomyślane przez afgańskich informatorów Makowskiego. W przypadku niewywiązania się przez Amerykanów z obietnicy nagrody, polscy żołnierze w Afganistanie mogliby zostać zakładnikami tej umowy - mówi nasz rozmówca z WSI.
Problem w tym, że Al-Zawahiri żyje do dziś i ma się świetnie.
Wysoki rangą urzędnik z MON: - Za pierwszym razem Amerykanie nie zdążyli uderzyć, potem nie udało im się pozytywnie zweryfikować informacji. Jeśli nawet jest tylko pięć procent szans na zlikwidowanie kogoś z czołówki Al-Kaidy, to trzeba próbować. Amerykanie zachęcali nas do pracy "na tym kierunku".
W raporcie Antoni Macierewicz stawia zarzut, że Makowski chciał wyłudzić od sojuszników wielomilionową nagrodę pod pozorem zabicia terrorystów. Amerykanie jednak nie płacą za kota w worku. Muszą mieć pewność, że terrorysta został zlikwidowany. "Najlepiej, gdy ginie w publicznym miejscu wśród wielu świadków lub gdy znane jest miejsce pochówku, żeby można było sprawdzić, co kryje ziemia" - mówi sam Makowski.
Z naszych informacji wynika, że prezydent Lech Kaczyński był wprowadzony w ten aspekt operacji "Kandahar". Informował go o tym Radek Sikorski, a także D.S., który zdążył już awansować na podpułkownika. Jednak nie jest jasne, czy prezydent został powiadomiony o trzecim i najbardziej istotnym elemencie tajnej misji "Kandahar".
Budowlańcy z tajnego wojska
W lipcu 2005 r. Szmajdziński leci do Waszyngtonu. Spotyka się z Donaldem Rumsfeldem. Szef Pentagonu uprzedza polskiego ministra, że NATO wkrótce poprosi nas o wysłanie dużego kontyngentu wojskowego do Afganistanu. Nie chodzi już o saperów, ale o jednostki liniowe uzbrojone w ciężki sprzęt, które wezmą udział w wojnie z odradzającą się armią talibów. Wiadomość od Rumsfelda to sygnał dla WSI, że trzeba nasilić działania w Kabulu. Jesienią 2005 rodzi się pomysł, by założyć w afgańskiej stolicy fikcyjną firmę budowlaną, w której pod przykrywką biznesmenów pracowałoby dwóch oficerów WSI. Koncepcję opracowuje oficer D.S., który od początku operacji ściśle współdziała z Makowskim. Latają razem do Afganistanu. Przed wyprawami Makowski podpisuje dwie instrukcje wyjazdowe. Co ciekawe, są to jedyne dokumenty, które formalnie wiążą byłego pułkownika PRL-owskiego wywiadu z WSI.
Jaki był cel tworzenia firmy w Kabulu?
Żołnierze działający pod przykryciem biznesmenów mają koncentrować się na zbieraniu informacji o zagrożeniach dla naszego kontyngentu. Mają wykorzystywać m.in. miejscowych pracowników spółki budowlanej. Pieniądze na jej działalność, według planu, miały pochodzić z dowództwa ISAF, czyli sił NATO w Afganistanie. Politycy z USA dawali wówczas do zrozumienia, że na czele ISAF-u może stanąć polski generał.
Drugi pomysł na finansowanie firmy miał polegać na załatwieniu jej intratnych kontraktów na odbudowę Afganistanu. Polskie służby chciały po cichu dogadać się z Amerykanami, tak by spółka wojskowych wygrała w kilku przetargach. Poza zbieraniem informacji miała posłużyć do jeszcze jednego tajnego zadania. Chodziło o to, żeby na współpracy z nią mogła zarabiać rodzina jednego z najważniejszych afgańskich notabli. Układ był prosty. Rodzina zarabia, a notabl pomaga polskiej armii - przydziela swoich przewodników, tłumaczy, bierze na siebie negocjacje z przywódcami klanów w miejscach, gdzie będą działać Polacy. Pomoże w kryzysowych sytuacjach, na przykład w poszukiwaniach porwanych żołnierzy. Układ ten został dogadany z Afgańczykiem w maju 2006 r. Polityk ten miał nawet przyjechać do Polski, ale do wizyty w końcu nie doszło.
Antoni Macierewicz w swoim raporcie nie miał wątpliwości. W całej sprawie nie chodziło o bezpieczeństwo żołnierzy, ale o to, by publiczne pieniądze trafiły do prywatnych kieszeni ludzi związanych z WSI. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" wyraził się jeszcze dobitniej: - To była próba stworzenia firm, które byłyby współwłasnością Makowskiego i miejscowych notabli. Miały żerować na polskiej armii.
Jeden z wysokich rangą oficerów WSI krytykuje tę wypowiedź ministra: "Afganistan ma w Polsce ambasadę. Minister nie powinien mówić o ważnych Afgańczykach, e są notablami, którzy chcą żerować na polskiej armii. Mam nadzieję, że ten wywiad nie został przetłumaczony i posłany do Kabulu".
Z naszych informacji wynika, że do powołania "firmy budowlanej" nigdy nie doszło. W lipcu 2006 r. zaczęła działać komisja weryfikacyjna Antoniego Macierewicza. Współpracownicy ministra mogli wreszcie zajrzeć do wszystkich dokumentów Wojskowych Służb. Wśród nich natknęli się na teczki "Kandaharu". Czść danych była zamazana, o czym wspomina raport, ale weryfikatorzy bez trudu odkryli, że głównym bohaterem operacji jest Aleksander Makowski - pułkownik, szef Wydziału Dywersji Ideologicznej w PRL-owskim wywiadzie, który w latach 80. niszczył działającą w podziemiu "Solidarność". Makowski był jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej wyrafinowanych wrogów opozycji demokratycznej. Odkrycie jego obecności w "Kandaharze" oznaczało koniec tajnej misji.
Oficer WSI u prezydenta
Nie ma wątpliwości, że afgańska operacja była jedną z najważniejszych, które WSI prowadziły za granicą. Jerzy Szmajdziński powiedział nam, że "Kandahar" był pierwszą sprawą, o której opowiedział swemu następcy, Radkowi Sikorskiemu. Do rozmowy w cztery oczy między politykami doszło w momencie przekazywania stanowiska w Ministerstwie Obrony. Jak duża była wiedza Sikorskiego o tej akcji? Minister nie chciał tego komentować w rozmowie z DZIENNIKIEM. Jednak osoba z jego najbliższego otoczenia twierdzi, że nie wchodził w szczegóły tajnej misji. W jego świadomości "Kandahar" był jedynie polowaniem na terrorystów z najwyższej półki. Przeczy to tezie zawartej w raporcie, że minister Sikorski na początku 2006 r. został zaznajomiony z całą dokumentacją operacji "Kandahar".
DZIENNIK potwierdził w trzech wiarygodnych i niezależnych od siebie źródłach, że Sikorski wraz z pułkownikiem D.S. w maju 2006 r. był u prezydenta Kaczyńskiego.
Potem D.S. rozmawiał z prezydentem jeszcze raz, bez obecności ministra obrony narodowej. W czasie rozmów z Kaczyńskim poruszano problem ścigania szefów Al-Kaidy. Nie wiadomo, czy wypłynęły wówczas także inne szczegóły afgańskiej misji i to, że jej głównym bohaterem jest Aleksander Makowski.
Chociaż zdaniem autorów raportu Macierewicza Sikorski znał dokładnie detale operacji, nie jest on wymieniony wśród osb za nią odpowiedzialnych. Dlaczego?
Misja toczyła się od początku 2002 do jesieni 2006 r. Raport mówi wyraźnie, że w opisywanym okresie szefami WSI byli generał Marek Dukaczewski i generał Jan Żukowski. Pierwszego powołano za kadencji Jerzego Szmajdzińskiego, ale drugi został szefem WSI, gdy ministrem był Radek Sikorski. W raporcie napisano też, że odpowiedzialność za "nadzór nad działaniem służb ponosił minister obrony narodowej, który wyznaczał i zwalniał szefa WSI". Chodzi więc i o Szmajdzińskiego, i o Sikorskiego. Jednak to drugie nazwisko nie pada. Niegramatyczne zdanie na końcu rozdziału o operacji "Kandahar" brzmi: "Ministrami ON w opisanym okresie był Jerzy Szmajdziński". Liczba mnoga wskazuje, że powinno być tam drugie nazwisko - Radka Sikorskiego. Dlaczego go zabrakło? Macierewicz odmówił odpowiedzi na to pytanie. Jeden z jego bliskich wspłpracowników potwierdza, że nazwisko wypadło: - Pracując w pośpiechu, zawsze pozostawia się ślady. Każdy ma prawo do wnikliwej analizy tekstu i wyciągania logicznych wniosków.
Trudno dziś ocenić, jakie będą skutki ujawnienia operacji "Kandahar", i to w przeddzień wyjazdu naszych żołnierzy na wojnę do Afganistanu.
Co się dzieje z głównymi bohaterami tej operacji? Szmajdziński jest szefem parlamentarnego klubu SLD, Sikorskiego wymienia się jako kandydata na ambasadora w Stanach Zjednoczonych, Dukaczewski jest emerytowanym generałem rozwiązanych Służb, Makowski był niedawno w Afganistanie "sprzątać po raporcie", pułkownik D.S. w trybie natychmiastowym i w ramach protestu przeciw ujawnieniu "Kandaharu" zwolnił się z armii. Szuka pracy.