Wszyscy gotowi są na długie i trudne negocjacje. "Ja zamieszkam w pracy, bo nie będę miał czasu na odpoczynek w hotelu. Biorę ze sobą koszule na zmianę i torbę z kosmetykami" - mówi mi jeden z urzędników Komisji Europejskiej.

Reklama

Także dziennikarzom, którzy przyjechali do Brukseli specjalnie na szczyt, radzono: Lepiej mieć przy sobie szczoteczki do zębów i pastę oraz zarezerwować hotelowe pokoje na jedną noc dłużej, bo rokowania z pewnością przeciągną się do soboty.

Wielokrotnie zdarzało się to w historii unijnych szczytów, po raz ostatni w grudniu 2005 roku podczas negocjacji budżetowych. Tak jak wtedy każdy szykuje też teraz dodatkowy bagaż. "Zawsze należy mieć przy sobie zapasową koszulę. Im bardziej kontrowersyjny szczyt, tym większa walizka" - mówi ze śmiechem minister ds. europejskich i wielokrotny uczestnik unijnych szczytów Jarosław Pietras. A współpracownicy prezydenta Lecha Kaczyńskiego zapewniali mnie wczoraj, że zna on "prawo dodatkowej koszuli".

Polski sztab znajduje się na 70. poziomie budynku im. Justusa Lipsiusa (od nazwiska flamandzkiego filologa i humanisty), gdzie mieści się siedziba Rady UE. To trzy pomieszczenia: salka konferencyjna, pokój dla VIP-ów oraz sekretariat. To tu najprawdopodobniej będą się toczyć rozstrzygające rozmowy dwustronne, a także analizy wszelkich kompromisowych propozycji, jakie mogą pojawić się na stole obrad.

Do Brukseli przyjeżdża dzisiaj grupa matematyków z Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, którzy na wylot znają zasady systemów głosowania w UE: czy to podwójną większość, czy forsowany przez Polskę system pierwiastkowy. "Szybkie i dokładne liczenie jest niezbędne. Zazwyczaj propozycje porozumienia są bardzo ogólnikowe i ładnie brzmią. Zawsze trzeba badać, co się kryje pod tymi sformułowaniami i czy są dla nas korzystne" - mówi Pietras.

Podczas szczytu narady trwają niemal bez przerwy. Oficjalne sesje z udziałem przedstawicieli wszystkich 27 państw pozwalają jedynie zorientować się w sytuacji; każdy z prezydentów czy premierów będzie miał bowiem jedynie około pięciu minut na wystąpienie. Dlatego większość spraw rozgrywa się w kuluarach. "Podczas równie emocjonującego szczytu budżetowego w grudniu przed dwoma laty drzwi do polskich pokojów praktycznie się nie zamykały: spotkania dwu-, trój- i czterostronne, przychodzą do nas albo my idziemy do innych, nieustanne krążenie dokumentów" - opowiadał mi polski dyplomata.

Osobą poinformowaną o wszystkim i rozdającą karty będzie tym razem kanclerz Niemiec Angela Merkel. To atut przywódcy kraju, który przewodniczy UE i rozmawia z poszczególnymi państwami, głównie z tymi sprawiającymi kłopoty. Reszta delegacji bada sytuację, zazwyczaj biegając po korytarzach i nasłuchując plotek oraz wydzwaniając do znajomych.

Przez pierwsze dwa dni każdy upiera się przy swoim. Potem wszyscy zazwyczaj stają się elastyczni. Kolejne kraje zaczynają rezygnować ze swoich postulatów, gdy po wielu dyskusjach okazuje się, że nie mają one poparcia. Na stole zostają najtrudniejsze sprawy. Wówczas jednak walczy się nie tylko z partnerami przy stole rokowań, ale także z własnym zmęczeniem, szczególnie gdy negocjacje przeciągają się do nocy.





Reklama

"Trzeba działać na bardzo wysokich obrotach. Najlepiej przespać się pierwszego czy drugiego dnia przed południem, kiedy jeszcze nic się nie dzieje. Lepiej też unikać alkoholu" - mówi Pietras. Według niego nie potrzebne są żadne środki dodające energii. "Adrenalina robi swoje" - podkreśla.

Mimo to nadchodzi moment, gdy zmęczenie wygrywa. Wówczas państwo przewodniczące UE rzuca na stół od dawna gotową propozycję rozwiązania. O czwartej nad ranem wszystkim wydaje się to przełomem, choć faktycznie wcale nie musi tak być. I to jest właśnie ta decydująca chwila. Albo dochodzi do kompromisu i można krzyczeć "yes, yes, yes!", albo też szczyt kończy się fiaskiem.