Łęczeszczyce pod Grójcem, niespełna 50 kilometrów od Warszawy. To tutaj ukryło się przed światem małżeństwo Łyżwińskich - najbardziej kontrowersyjni politycy, jacy kiedykolwiek zasiadali w sejmowych ławach - pisze "Fakt".

Ptaki śpiewają, drzewa przyjemnie szumią, a oni opalają się i spacerują leśnymi ścieżkami. Stanisław i Wanda Łyżwińscy przyjechali do leśniczówki (formalnie należącej do ich syna) kilka dni temu, zaraz po wybuchu afery gruntowej i po tym, gdy wybuchł kolejny skandal z udziałem Łyżwińskiego, który podobno zlecał przestępcom porwanie jednego z biznesmenów - donosi bulwarówka.

Małżeństwo nie wygląda jednak na zmartwione. Popalają papierosy i z uśmiechem na twarzy chodzą sobie po swoich leśnych włościach. Nie ma się co im dziwić. Wszak normalny człowiek z ciążącymi takiej wagi zarzutami, jakimi może "pochwalić się" Łyżwiński, już dawno siedziałby w więzieniu. Ale nie on - stwierdza "Fakt".

Polityk Samoobrony sprawia wrażenie, jakby to nie nad nim wisiała groźba dziesięciu lat odsiadki. A taka kara czeka go za podżeganie do porwania biznesmena Zbigniewa B., byłego wspólnika w interesach, który rzekomo był winien Łyżwińskiemu 500 tys. złotych. Brudną robotą miał zająć się Andrzej Pastwa, oszust-recydywista, blisko współpracujący przed kilkoma laty z Samoobroną.

"Do worka, k…, potrzymać tydzień i ch…!" - instruował Pastwę Łyżwiński, jak ma postąpić z dłużnikiem. Poseł miał jednak pecha, bo jego zleceniobiorca nagrał całą rozmowę, która - według doniesień tygodnika "Wprost" - znalazła się wśród materiałów dowodowych przeciwko Łyżwińskiemu.

Oprócz tego polityk Samoobrony odpowie za gwałt i molestowanie seksualne - w sumie ciąży nad nim siedem zarzutów, które zostały dołączone przez prokuraturę do wniosku o uchylenie immunitetu Łyżwińskiemu - informuje "Fakt".