"Mamy jedno ministerstwo, które jest ministerstwem jak w Monty Pythonie - jest, ale czym się zajmuje, tego tak naprawdę nikt nie wie" - powiedział podczas konferencji prasowej zorganizowanej przed siedzibą kancelarii premiera rzecznik klubu PJN Lucjan Karasiewicz.

Reklama

Dodał, że jego ugrupowanie "próbowało dociec, czym zajmuje się minister Pitera", jednak nie udało mu się.

Biorący udział w konferencji europoseł PJN Marek Migalski zaznaczył, że Pitera jest sekretarzem stanu - ministrem w kancelarii premiera. "Odczytam pełny tytuł: Pełnomocnik Rządu ds. Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych. Pytamy się, gdzie jest owo opracowanie? Słowem - co pani minister zrobiła w ciągu 3,5 roku?" - pytał.

Migalski powiedział, że pod koniec lutego dyrektor jego biura Adam Skowron wysłał do minister ds. walki z korupcją pismo z pytaniami m.in. czym się zajmuje jej biuro, ile osób zatrudnia i na czym polega jego praca.

Według Migalskiego Pitera w odpowiedzi napisała, że "jest oburzona i uważa za nieetyczne", że Skowron nie poinformował w piśmie o pełnionych przez siebie funkcjach. "O tym, że jest dyrektorem mojego biura, aktywnym i czynnym politykiem naszej partii, pełnomocnikiem PJN w woj. śląskim i że jest pracownikiem firmy PR - nota bene akurat już nie jest" - wyliczał europoseł.

Według niego zachowanie Pitery jest "skandaliczne z kilku powodów". "Po pierwsze, dyrektor mojego biura skierował zapytanie do pani pełnomocnik, (...) dostał natomiast odpowiedź od pani poseł, z jej biura na papierze firmowym pani poseł" - zaznaczył. Jego zdaniem oznacza to, że Pitera "nie ma najmniejszego pojęcia, jak wygląda praca pani minister, nie wie, co oznacza ewidencja, odpowiada jako inna osoba na pytanie, które dostaje w innym trybie".



Reklama

Według Migalskiego Pitera nie odpowiedziała na postawione jej pytania, które potraktowała jako "podchwytliwe", bo adresat pisma "nie ujawnił się ze swoimi preferencjami politycznymi". Według Migalskiego ustawa o dostępie do informacji publicznej nie wymaga od osoby występującej o informacje przedstawiania, "jakie ma poglądy polityczne, do jakiej partii należy, czy u kogo pracuje".

Z kolei poseł Jacek Pilch przytoczył sytuację, w której wójt lub burmistrz odmówił dostępu do informacji publicznej obywatelowi, a w efekcie stracił stanowisko. "Więc wójtowi czy burmistrzowi nie wolno takich rzeczy robić, a pani minister najwyraźniej wolno" - ironizował.

Brak odpowiedzi na pytania to - mówił natomiast Migalski - "szczegół śmieszny, żałosny, który być może jest złamaniem prawa, choć o tym powinien zdecydować sąd". Jak dodał, minister "najwyraźniej ukrywa się z efektami swojej pracy". "Być może dlatego, że te efekty po 3,5 roku rządzenia są znikome, żeby nie powiedzieć żałosne" - dodał.

Tymczasem - jak mówił - "minister z partii, która ma w swoich szeregach Mira, Zbycha, senatora Ludwiczuka i tych, którzy przyznawali się w Wałbrzychu, że handlowali głosami, powinna być naprawdę zapracowana".

Julia Pitera odnosząc się w rozmowie z PAP do zarzutów PJN, m.in. do słów Migalskiego, który powoływał się na ustawę o dostępie do informacji publicznej powiedziała, że "w oparciu o ustawę o dostępie do informacji publicznej każdy dostaje informacje, natomiast prawie nikt nie kłamie". "W tym wypadku miałam do czynienia z kłamstwem" - dodała minister.

Według niej dyrektor biura poselskiego Migalskiego zadzwonił do jej "sekretariatu, przedstawił się jako dziennikarz i zażądał od sekretarki informacji" na temat pracy Pitery. Jak mówiła, sekretarka odpowiedziała, że nie jest upoważniona do odpowiedzi na pytania i zażądała przesłania e-maila.



Pitera dodała, że dzwoniący do sekretariatu podał nazwisko. "Pozwoliłam sobie sprawdzić. Okazało się, że nie jest dziennikarzem, że pracuje w firmie, która zajmuje się PR i marketingiem politycznym, że jest dyrektorem biura prasowego pana Migalskiego, że jest pełnomocnikiem PJN na Katowice, że był kandydatem na radnego z listy PiS" - powiedziała.

"I jeszcze miał taką nieprzyjemną rzecz, że publikował oświadczenie, że w ulotce miał napisaną nieprawdę, że ma skończone dwa fakultety" - zaznaczyła.

Dlatego - jak powiedziała - proponuje Migalskiemu zająć się tym, "kogo zatrudnia w swoim biurze". "I dlaczego zatrudniani pracownicy zajmują się taką dziwną robotą i mają chyba trochę - że tak powiem - pokręcony kościec moralny" - oceniła.