Do tej podróży w czasie skłonił Piotra Tymochowicza - jak sam pisze na Facebooku - ostatni tekst w gazecie Adama Michnika, zatytułowany "Tymochowicz: Trzeba być cynikiem".
- "Gazeta Wyborcza" po raz kolejny na przestrzeni ostatnich 5 lat postanawia mi przyprawić odpowiednio skrojony wizerunek cynicznej i hochsztaplerskiej gęby. Ok, przyjmuje to wyzwanie. (...) Zapowiadam więc drobny serial na temat nie opisywanych dotąd przez nikogo kulis funkcjonowania GW - zapowiada Tymochowicz.
Skąd czerpie wiedzę na temat "ciekawych tajemnic Michnika, Heleny Łuczywo i Lwa Rywina"? Otóż to informacje z pierwszej ręki.
Tymochowicz był na początku lat 90 młodym dziennikarzem i zaczynał właśnie w "GW".
Pierwszy z odcinków poświęca wydarzeniom z września 1990 roku, kiedy to Lech Wałęsa odebrał gazecie prawo do drukowania na pierwszej stronie znaku "Solidarnośc".
- Redaktor Michnik Wódz Naczelny szalał czerwony. Jak rasowy bulterier z wściekłością, rzucając takimi kurwami, których sam nie potrafiłbym powtórzyć, a co dopiero wymyślić - pisze Tymochowicz.
Medialny doradca SLD twierdzi, że Michnik wrzeszczał: (...) że nie będzie mu byle gnój robotnik podskakiwał, że on Redaktor Naczelny może jeśli zechce, posłać go z powrotem do roli elektryka w Stoczni, że nikt w Polsce mu nie podskoczy - a co dopiero jakiś Prezydent - którego on przecież namaścił - czytamy na profilu Tymochowicza.
Swoje "wspominki" Tymochowicz konstatuje stwierdzeniem, że mimo upływu lat misja "GW" się nie zmieniła - to sprawowanie realnej władzy nad rządem dusz - poprzez kreowanie rzeczywistosci według swoich własnych wyobrażeń i urojeń - twierdzi PR-owiec Sojuszu.
Na koniec pisze, że jeśli się czegoś w swoim życiu wstydzi, to nie współpracy z Andrzejem Lepperem czy z Januszem Palikotem, ale całego okresu współpracy z "Gazetą Wyborczą".