To echa burzy medialnej, która rozszalała się po publikacji tygodnika "Wprost". W efekcie minister transportu zdecydował się pozwać gazetę, a reprezentujący go Roman Giertych poinformował, że od wydawcy domaga się zabezpieczenia powództwa na 30 mln zł.
Zdaniem "Wprost" szefowi resortu wystarczyłaby znacznie mniejsza kwota z przeznaczeniem na pożyteczny cel.
Roman Giertych podkreśla tymczasem, że kwota 30 mln zł, jakiej żąda od właściciela "Wprost", jest uzasadniona: nie wynika z żadnego mojego wymysłu, tylko ze skali przeprosin, których domagamy się od AWR Wprost. Informacja była przekazywana także w innych mediach, jak uzasadnia.
Zauważa też, że sugestia wystąpienie z pozwem cywilnym, która miałby kogokolwiek zastraszać, jest absurdalna. Jego zdaniem, gdyby Sławomir Nowak nie chciał iść do sądu, to napisalibyście Panowie, że boi się o wynik sprawy.
Przekonuje też, że - jego zdaniem - za słowami wydawcy stoi przede wszystkim obawa przed brakiem pieniędzy spółek Skarbu Państwa na reklamy w tytule. Dziwnie to wygląda, że formułujecie zarzut do właściciela prywatnej kancelarii, która nigdy grosza nie wzięła państwowych pieniędzy, że wykonując swoją pracę może utrudnić Waszym wydawcom akwizycję reklam od podmiotów publicznych - pisze Roman Giertych.
Na koniec udziela rady. Jeżeli Panowie macie dowody na przedstawiane sugestie korupcji, to dlaczego tyle wściekłości w Waszym oświadczeniu? Wystarczy te dowody przedstawić w sądzie i żadne przeprosiny zarówno na kwotę 30 mln jak i na 1 złoty Wam nie grożą - pisze.
I kwituje, że jeżeli wydawca chce posiadać immunitet od spraw sądowych na pisanie nieprawdziwych oskarżeń, to jest to oczekiwanie delikatnie mówiąc wygórowane.