Z badań profesora Janusza Czapińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego wychodzi scenariusz polityczny, który powinien przerazić PO. Jeśli frekwencja spadnie do 40 procent, to do Sejmu wejdą tylko cztery partie - PO, PiS, SLD i Ruch Palikota. Jeśli zaś do urn pójdzie zaledwie 36 proc. wyborców, to PiS byłby w stanie sam stworzyć rząd, a nawet uzyskać większość konstytucyjną - informuje "Gazeta Wyborcza".

Reklama

Jak na te informacje zareagowała PO? W partii nie ma już jednego jeziora. Jest kilka strumyków i oczek wodnych. Na różnych frakcjach zrobiło to różne wrażenie - tłumaczy Czapiński. To pytanie przede wszystkim do zarządu i premiera. Podstawowy problem polega na tym, że niska frekwencja sprzyja PiS-owi, jeśli ludzie nie pójdą do wyborów, to będzie to dla nas zła wiadomość - wyjaśnia Rafał Grupiński, szef klubu PO. Bardzo trafna diagnoza wyjściowa - mówi za to poseł Andrzej Halicki. Dlatego potrzebne jest mocne otwarcie koncepcyjne i wizerunkowe, by zmobilizować nasz elektorat - dodaje.

Z kolei były minister sprawiedliwości twierdzi, że ludzie, z którymi się spotyka, domagają się, by PO wreszcie zaczęła realizować program. Ludzie boją się bezrobocia, przy czym nasz elektorat nie jest roszczeniowy. Domaga się liberalizacji rynku pracy, by ludzie i przedsiębiorcy mogli wreszcie normalnie działać - tłumaczy.