Samorządowcy wypowiadają otwartą wojnę PiS-owi. Wszyscy są zgodni - takiego zjazdu w wolnej Polsce jeszcze nie było. Z całego kraju do Warszawy zjechali przedstawiciele gmin, powiatów i województw.
Włodarze sprzeciwiają się wprowadzeniu zasady limitu dwóch kadencji, które PiS chce wdrożyć jak najszybciej, a najlepiej już od przyszłorocznych wyborów lokalnych. Wówczas samorządowcy z co najmniej dwiema kadencjami na koncie nie mogliby wystartować, co zdaniem części ekspertów i opozycji sejmowej jest niekonstytucyjne. Wątpliwości są nawet w obozie rządzącym (głośno o nich mówi np. Jarosław Gowin).
Ale sprzeciw wójtów i burmistrzów dotyczy także podbierania im kompetencji przez rząd Beaty Szydło i dążenia do centralizacji zadań. Aktualnie największe emocje budzi plan rządu prowadzący do faktycznego odebrania samorządom władztwa nad wojewódzkimi funduszami ochrony środowiska, które co roku obracają kwotami rzędu 8 mld zł.
- Są co najmniej trzy powody, dla których tu przyjechaliśmy - stwierdził przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP Marek Olszewski, otwierając obrady. - Pierwszy to poczucie odpowiedzialności za państwo. Drugi to fakt, że jesteśmy reprezentantami władz lokalnej, wybranej w wolnych i demokratycznych wyborach. Trzeci to nasze prawo do upominania się o przestrzegania naszych praw pracowniczych oraz prawa mieszkańców do wyboru takiego włodarza, jakiego sobie zażyczą - wskazał Olszewski.
- Dochodzi do ograniczania podstawowych praw obywatelskich, centralizacji państwa i odbierania kompetencji władzom lokalnym. Środowisko samorządowe codziennie jest dyskredytowane. Chcemy, by powstał samorządowy komitet protestacyjny - dodał.
Przytoczono również dane, które w opinii uczestników spotkania, świadczą o tym, że limit kadencji nie jest potrzebny, bo działa mechanizm samoregulacji. Jest tylko 5 proc. wójtów siedmiokadencyjnych. Pozostałe 95 proc. weryfikują demokratyczne wybory - wskazują samorządowcy. Przykładowo, w ostatniej elekcji (w 2014 roku) wyborcy podziękowali ok. 30 procentom włodarzy. Wśród nich był m.in. wieloletni prezydent Poznania Ryszard Grobelny.
Samorządowcy oskarżają rząd o to, że ten ich oczernia i posługuje się fałszywymi tezami. - Jak słyszę te słowa o "sitwach” w samorządach, to nie potrafię zachować spokoju. Napisałem do ministra sprawiedliwości i prokuratury krajowej pytanie o podstawę takich stwierdzeń. Okazuje się, że nikt nie prowadzi żadnej ewidencji, a prokuratura zna tylko jeden przypadek związany z nadużywaniem uprawnień czy korupcji. A więc to wszystko to gołosłowne oszczerstwa, na które musimy reagować - stwierdził Zygmunt Frankiewicz, prezes Związku Miast Polskich (korporacji zrzeszającej ok. 300 miast) oraz wieloletni prezydent Gliwic.
Pojawiły się też bardziej enigmatyczne zapowiedzi. - Polityka już się nami zainteresowała. Niewykluczone, że my będziemy musieli się zainteresować polityką - stwierdził Frankiewicz.
Słowa te można odczytać na dwa sposoby. Albo jest to zapowiedź tego, że dwukadencyjni wójtowie, burmistrzowie i prezydenci, których dosięgnie wyborczy topór, masowo wystartują w wyborach parlamentarnych (i tym samym zrobią sporą konkurencję obecnym posłom i senatorom), albo nawiązanie do plotek krążących w środowisku samorządowym o konieczności powołania partii politycznej (na razie pojawiła się oddolna inicjatywa kilkudziesięciu włodarzy, którzy powołali w tym tygodniu ruch "Bezpartyjni"). Tak czy inaczej - nie jest to dobra wiadomość dla obecnych parlamentarzystów, zarówno tych z opozycji, jak i większości rządzącej.
W słowach nie przebierał też Olgierd Geblewicz, marszałek woj. zachodniopomorskiego i prezes Związku Województw RP. - PiS ma bardzo prosty pomysł na samorząd. Opluć go, zdeprecjonować i zlikwidować. Podobnie, jak to stało się z m.in. z Trybunałem Konstytucyjnym (TK). Wpierw prezes Kaczyński zaczął mówić o patologiach. Dwa dni później portal Niezależna.pl już napisał o korupcji i kontroli CBA w samorządzie. Nie było po 1989 roku siły politycznej w Polsce, która prowadziłaby do recentralizacji państwa. Tą siłą jest PiS i Jarosław Kaczyński - stwierdził marszałek.
Do walki samorządowców zagrzewał także Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli i przedstawiciel Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Samorządowych, zrzeszającego ok. tysiąca gmin w Polsce. - Jesteśmy w stanie wojny - wskazał. - Jestem prezydentem od 15 lat. To u mnie odbyła się słynna konferencja Beaty Szydło pt. "Polska w ruinie”, która obraziła moich mieszkańców. Musimy wycofać się z posiedzeń Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Ponadto, jednego dnia we wszystkich samorządach należy przegłosować jednolitej treści apel w obronie polskiej samorządności - zaapelował Wadim Tyszkiewicz.
Propozycję zawieszenia prac Komisji Wspólnej wsparł Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. - Trzeba powiedzieć mieszkańcom, co mogą stracić wskutek demontażu samorządów. Być może trzeba będzie wyjść na ulice, organizować referenda i przeprowadzić kampanie informacyjne. Trzeba wyłożyć na to pieniądze publiczne, podobnie jak zrobiła to Warszawa w sprawie referendum o metropolii - wskazał.
Jak ustaliliśmy, samorządowy komitet protestacyjny zajmie się zbieraniem funduszy, m.in. od chętnych mieszkańców, na ogólnopolską kampanię informacyjną, która ma pokazać Polskę lokalną w innym świetle niż przedstawia to PiS.
Głos zabrał też wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski. - Obecnej władzy udała się jedna rzecz - zjednoczyła nas. Bo tak samo jak dzisiaj masowo lecą drzewa, tak za chwilę polecimy my wszyscy. Taki jest efekt przyjmowania rozwiązań pisanych na kolanie, w pośpiechu i bez konsultacji - przestrzegł wiceprezydent.
Samorządowców wsparł Jerzy Stępień, jeden z twórców polskich reform samorządowych z lat 90., a także były prezes TK. - Z chwilą sparaliżowania trybunału, zniesiono porządek konstytucyjny państwa. Liczy się tylko to, kto ma największą siłę. Ta władza nie przyjmuje już żadnych argumentów. Wprowadzono państwo w "drżączkę rewolucyjną”, by wprowadzić chaos i obstawić stanowiska swoimi ludźmi. Wprowadzenie ograniczenia w postaci dwóch kadencji jest niekonstytucyjnie. To atak na podstawowe prawa obywatelskie i ograniczanie praw wyborczych. Ale co z tego, skoro jest grupa usłużnych profesorów, którzy stwierdzą, że wszystko jest w porządku? - przekonywał prezes Stępień. Dostało się zresztą nie tylko trybunałowi. - Mediów publicznych nie ma, bo to tylko tuba propagandowa. Służby cywilnej też na dobrą sprawę już nie ma. Sądownictwo? Sędziowie są zaniepokojeni sytuacją i nie wiadomo, jak sytuacja się rozwinie. Opozycja sejmowa? Może sobie pokrzyczeć, ale jej argumentów nikt nie słucha - wymieniał Jerzy Stępień.
Na zjazd zaproszeni byli przedstawiciele wszystkich partii politycznych. Pojawili się przedstawiciele tylko trzech klubów - PO (m.in. Tomasz Siemoniak), PSL (m.in. Władysław Kosiniak-Kamysz) i Nowoczesnej (Marek Sowa). Przedstawiciele PiS nie skorzystali z zaproszenia.
W dzisiejszym wydaniu „Dziennika Gazety Prawnej” opublikowaliśmy zapis z debaty, którą 9 marca br. zorganizowaliśmy w naszej redakcji. Dyskusja dotyczyła przyszłości polskich samorządów. Udział w niej wzięli przedstawiciele PiS, PO, Kukiz’15, a także samorządowcy i eksperci. Jak reform szykowanych przez PiS bronił przedstawiciel tej partii, poseł Szymon Szynkowski vel Sęk? Poniżej prezentujemy jego kluczowe wypowiedzi:
Szymon Szynkowski vel Sęk, poseł PiS: Zmiany przez nas proponowane nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. Jako były radny Poznania byłem jedną z osób, które pracowały nad programem PiS w zakresie samorządowym. Znajduje się tam postulat ograniczenia liczby kadencji sprawowanych przez wójtów, burmistrzów i prezydentów, wzmocnienia rad gmin i miast w zakresie możliwości kontrolowania władz wykonawczych. Oczywiście pewne postulaty trzeba adaptować do aktualnej sytuacji, ale ogólny kierunek jest właśnie taki. Z jednej strony chcemy oddać obywatelom większą kontrolę nad władzami gmin. Z drugiej - dać możliwość „odrdzewienia” mechanizmu samorządów. Warto dać wyborcom możliwość sprawdzenia innego rozwiązania, podobnie jak to ma miejsce przy prezydencie RP.
Czy jest już decyzja, jak wprowadzić zasadę dwukadencyjności?
Szymon Szynkowski vel Sęk, poseł PiS: Jesteśmy na początku tej dyskusji, nie przesądzałbym ostatecznych rozwiązań, choć skłaniamy się ku temu, by nie odsuwać tej reformy zbyt daleko w czasie, w związku z czym zaczęłaby de facto funkcjonować dopiero po ośmiu latach licząc od 2018 r. Wyborcy oczekują od nas szybkich działań, dlatego nie ma powodu, by czekać.
Czas na końcowe wnioski.