- Nie będę nadzwyczaj oryginalna, jak powiem, że najbardziej poruszyły mnie różnice między zarobkami dyrektora Departamentu Komunikacji, ale nawet dyrektora Gabinetu Prezesa a zarobkami tych wszystkich, którzy odpowiadają za bardzo ważne pieniądze – stwierdziła była prezes NBP w rozmowie z TOK FM.

Reklama

Stwierdziła, że komunikacja w banku, a więc dziedzina, którą zajmowały się obydwie kobiety, jest ważna, ale nie jest tym samy, co w bankach komercyjnych. Według niej osoby za niego odpowiedzialne w takiej instytucji, jak NBP, powinny umieć zarządzić w sytuacji kryzysu i wyciszyć sytuację. - A tutaj akurat nie wyciszono i można powiedzieć, że pani odpowiedzialna za szybką reakcję nie reaguje w ogóle – stwierdziła Gronkiewicz-Waltz.

Dodała, że o systemie wynagrodzeń w banku centralnym decyduje zarząd a stawki na konkretnych stanowiskach ustalają poszczególni szefowie. - Prezes w stosunku do dyrektorów, zwłaszcza tych, których nadzoruje; członkowie zarządu w stosunku do tych dyrektorów, których oni nadzorują. I to już jest indywidualna ocena pracy – wyjaśniała.

Jest duży rozdział, jeśli chodzi o ważność poszczególnych działów. I ta komunikacja się tak niechlubnie wyróżnia - dodała. Jej zdaniem pracownicy NBP przeżyli pewnie szok, kiedy dowiedzieli się z mediów o zarobkach Wojciechowskiej, które "Gazeta Wyborcza" oszacowała na ok. 65 tys. złotych. - Pewnie część z nich liczyła na to, że to nieprawda, że media przesadzają. W tym sensie to na pewno dużo krwi napsuje w NBP - komentowała.

Zwróciła uwagę, że ustawa nie tylko doprowadziła do ujawnienia zarobków, ale będzie również regulowała ich wysokość. Jej zdaniem zostaną one teraz obniżone. Pytana, czy Wojciechowska i Sukiennik stracą stanowiska, odpowiedziała, że nie wie, ale w ten sposób "prezes by się przyznał, że powołał do nich niewłaściwe osoby".

Gronkiewicz-Waltz tłumaczyła także, że mimo całej tej sytuacji jest zwolenniczką utrzymywania kadencji prezesa NBP i nie widzi przesłanek do jego odwołania. - Spokojnie niech dokończy tę kadencję, żeby nie było w historii NBP, że jakiś prezes w ciągu 30 lat musiał zrezygnować. To nie byłoby dobrze widziane - podkreśliła.

Reklama