Cztery i pół godziny trwało piątkowe niejawne posiedzenie Sądu Dyscyplinarnego przy Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, który zajmował się rozpatrzeniem wniosku prokuratury o uchylenie immunitetu sędziemu Wojciechowi Łączewskiemu. Pierwsze posiedzenie w tej sprawie odbyło się w połowie lutego.

Reklama

Obrońcy sędziego zwrócili się wtedy do sądu, by skierował do Trybunału Sprawiedliwości UE pytani, czy system wymiaru sprawiedliwości w Polsce "w elemencie dyscyplinarnym spełnia wymogi unijne". Chcieli, by TSUE ocenił - jak mówił adw. Artur Pietryka - "czy system wymiaru sprawiedliwości w elemencie dyscyplinarnym, czyli dotyczącym sędziów i tego, jak oni pełnią służbę, spełnia wymogi, jakie stawiają przed nim regulacje unijne - Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, ale też polska Konstytucja".

- Sąd najpierw rozpoznawał kwestie zgłoszone na poprzednim posiedzeniu, dotyczącym zadania pytań prejudycjalnych. Te wnioski zostały oddalone, głównie z powodu takiego, że zdaniem sądu pierwszej instancji gros argumentów dotyczyło umocowania sądów dyscyplinarnych drugiej instancji, czyli Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego - poinformował dziennikarzy po piątkowym posiedzeniu rzecznik Sądu Apelacyjnego w Krakowie Tomasz Szymański.

Jak wyjaśnił, "sąd doszedł do wniosku, że w związku z tym te argumenty nie przemawiają za zadaniem pytania na etapie postępowania pierwszoinstancyjnego, bo uznał, że nie będą one miały znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy na tym etapie postępowania".

Sędzia Szymański poinformował również, że "nie doszło do podjęcia ostatecznej decyzji o uchyleniu immunitetu, dlatego że zostały złożone wnioski formalne, między innymi o umorzenie postępowania z uwagi na fakt, że prokurator prowadził zarówno jedno, jak i drugie postępowanie przeciwko panu sędziemu".

- Padł wniosek, że w związku z tym powinno dojść do umorzenia postępowania z uwagi na brak skargi uprawionego oskarżyciela - tłumaczył sędzia Szymański. Wyjaśnił, że sąd odroczył posiedzenie do 5 kwietnia, bo chce "zapoznać się z decyzją, która ewentualnie byłaby podstawą do podjęcia decyzji o uznaniu, że rzeczywiście dochodzi do ujemnej przesłanki procesowej".

Jak mówiła dziennikarzom reprezentująca sędziego adw. Beata Czechowicz, wniosek o umorzenie postępowania wpłynął, ponieważ "wniosek o uchylenie immunitetu złożony został przez prokuratora, któremu brak było cech bezstronności".

Reklama

- Jest to bowiem prokurator, który - przed złożeniem wniosku - umorzył postępowanie z zawiadomienia o przestępstwie, złożonym przez pana sędziego Łączewskiego - wyjaśniła. - Jest to poważny problem prawny i faktyczny, i nad tym problemem sąd w tej chwili będzie się zastanawiał.

Wyjaśniła, że w ocenie obrońców prokurator, który wystosował wniosek, "był niezdatny do procedowania w tej sprawie z uwagi na zajęte wcześniej stanowisko merytoryczne w tej pierwotnej sprawie z zawiadomienia sędziego Łączewskiego".

Łączewski to sędzia znany m.in. z tego, że cztery lata temu orzekał w składzie sędziowskim, który skazał m.in. byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego na trzy lata więzienia, uznając m.in., że ten przekroczył uprawnienia i prowadził nielegalne działania operacyjne CBA w "aferze gruntowej".

Jeżeli sąd zgodzi się na uchylenie sędziemu immunitetu, prokuratura będzie mogła przedstawić mu zarzuty i ewentualnie skierować akt oskarżenia do sądu, przed którym będzie się toczyło postępowanie karne.

Wniosek, który prokuratura skierowała do sądu 21 stycznia, dotyczy złożenia przez Łączewskiego doniesienia o przestępstwie, którego nie było, i składania fałszywych zeznań. Z ustaleń śledztwa wynika – jak poinformowała Prokuratura Regionalna w Krakowie – że wbrew złożonemu przez sędziego zawiadomieniu o przestępstwie nie doszło do włamania do prowadzonych przez niego pod fikcyjnymi nazwiskami kont na Twitterze.

Jak wskazują również zgromadzone dowody, sędzia zeznał nieprawdę, że to rzekomy włamywacz namawiał w internetowej korespondencji osobę, którą wziął za redaktora naczelnego "Newsweeka" Tomasza Lisa, do prowadzenia antyrządowej kampanii, a także bez wiedzy sędziego zrobił i wysłał za pośrednictwem Twittera jego zdjęcie. Fotografia miała być dowodem, że właścicielem konta zarejestrowanego na fałszywe nazwisko "Krzysztof Stefaniak" jest właśnie sędzia Wojciech Łączewski.

Zlecona przez prokuraturę ekspertyza z zakresu informatyki jednoznacznie wykazała, że nikt poza sędzią Łączewskim nie miał dostępu do jego urządzeń elektronicznych i kont na Twitterze. Wersji zdarzeń przedstawionych przez sędziego przeczą zaś zeznania świadków.

W lutym 2016 r. sędzia Łączewski złożył w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie ustne zawiadomienie, że nieznana mu osoba włamała się na jego konta prowadzone pod fikcyjnymi nazwiskami na Twitterze i w jego imieniu prowadziła korespondencję. W sprawie zostało wszczęte śledztwo; powołany biegły ocenił, że nie doszło do włamania.