Lider PO zrobił już krok, by zdobyć głosy emigracji. Zdecydował się na start z Warszawy, a nie Gdańska, a według ordynacji wyborczej, głosując z zagranicy, głosuje się właśnie na listę warszawską. Jednak oczekiwania, że emigranci pomogą wybory wygrać, mogą się okazać płonne. Polacy na obczyźnie głosować nie chcą. Tłumaczą, że z kraju uciekli także przed polityką. Potwierdzają to statystyki. Dwa lata temu w wyborach parlamentarnych poza Polską wzięło udział zaledwie 35 tys. emigrantów. A w Londynie - mniej niż 3 tys. osób. Nic nie wskazuje na to, by teraz miało się to zmienić - twierdzi polski konsulat w Londynie.
W Wyspach Brytyjskich drzemie potężny potencjał wyborczy. Według różnych szacunków do pracy w Anglii i Irlandii wyjechało od 800 tys. do nawet 2 mln Polaków. Gdyby politykom udało się ich zmobilizować, mogliby w bardzo znaczący sposób wpłynąć na wynik wyborczy w Warszawie.
Politolodzy nie wierzą, że taka mobilizacja się uda. Dr Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego jest przekonany, że do urn pójdzie bardzo znikoma część emigrantów. "Ci ludzie uciekali z Polski m.in. dlatego, że byli zniesmaczeni kulturą polityczną, nie sądzę więc, by nagle zapałali chęcią uczestniczenia w życiu publicznym" - tłumaczy w DZIENNIKU Migalski.
Podobnego zdania jest socjolog prof. Ireneusz Krzemiński. Choć on zostawia sobie margines błędu. "Można spodziewać się nieco większej aktywności Polonii. Przykładem może być lutowa wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Irlandii, która ściągnęła sporą grupę demonstrantów" - wyjaśnia Krzemiński. Nasi eksperci za to bardzo różnie oceniają ewentualny wynik wyborczy. Krzemiński twierdzi, że należy się spodziewać zwycięstwa PO, bo młodzi ludzie, a to oni głównie wyjechali z kraju, są naturalnym elektoratem tej partii. Migalski przekonuje z kolei, że wyniki PO i PiS mogą być zbliżone do siebie, bo z kraju wyjechali ludzie biedniejsi, chętniej głosujący na partię Jarosława Kaczyńskiego.
Choć oficjalnych sondaży preferencji wyborczych na Wyspach nikt nie przeprowadził, to z internetowej sondy portalu Mojawyspa.co.uk wynika, że PO może liczyć na ponad 50 proc. głosów, a PiS cieszy się mniejszym niż 10 proc. poparciem. Nie jest to jednak badanie wiarygodne.
Temat wyborów, bardzo gorący w naszym kraju, jest prawie niedostrzegalny w Wielkiej Brytanii. "Trudno doszukać się na ulicach Londynu lub w prasie polonijnej chociażby śladu kampanii wyborczej" - przekonuje Katarzyna Kopacz, redaktor naczelna „Gońca Polskiego”, jednego z największych polskich tygodników ukazujących się na Wyspach. Jej zdaniem nie należy się także spodziewać dużej frekwencji wyborczej, choć wskazuje na bardzo prozaiczne przyczyny. "Niedziela jest jedynym dniem wolnym od pracy, dlatego młodzi ludzie wybiorą spotkania z przyjaciółmi niż pójście do urn. Albo wybiorą pracę za podwójną stawkę" - opisuje na łamach DZIENNIKA londyńskie realia Kopacz.
Specjalnego zainteresowania nie zanotował też polski konsulat w Londynie, do którego z pytaniami o procedury wyborcze zgłasza się taka sama liczba osób jak dwa lata temu. Specjalnej kampanii zachęcającej do głosowania nie przewiduje też polskie MSZ odpowiedzialne za wybory za granicami kraju. "Będzie więcej punktów wyborczych niż do tej pory, zachęcać do wyborów powinny partie" - przekonuje Robert Szaniawski, rzecznik MSZ.
Czy im się to uda? Raczej wątpliwe. Na szeroko reklamowane spotkanie z Janem Rokitą w Londynie pod koniec ubiegłego roku przyszło zaledwie kilkadziesiąt osób. Absencję Polacy tłumaczą polityczną frustracją. "Gdzie byli politycy, jak wyjeżdżaliśmy z kraju? Nie chcę też, żeby ze swoją kampanią przyjeżdżali tutaj" - mówi Mirosław Budziński z Manchesteru.