Prokuratorskie perypetie śledztwa dotyczącego wanny z hydromasażem o nazwie Hydorita 150 zamontowanej na pierwszym piętrze w willi ministra - koordynatora służb specjalnych zajmują już dziesięć tomów akt. Mieszczą się w nich czteroletnie wysiłki kilku oskarżycieli z różnych prokuratur: najpierw krakowskiej, następnie krajowej i - teraz - warszawskiej.

Reklama

"Oficjalnej decyzji jeszcze nie ma. Ale już wiadomo, że ustały powody, aby dalej prowadzić tę farsę. Bo jedynym prawdziwym powodem jej wszczęcia były wpływy odchodzącego ministra - koordynatora Zbigniewa Wassermanna" - przyznaje jeden z warszawskich prokuratorów. Tej informacji nie chce potwierdzić Dariusz Korneluk, szef prokuratury okręgowej dla Warszawy Pragi: "Musimy zrealizować czynności, które są zaplanowane. Dopiero wtedy podejmiemy decyzję" - twierdzi.

Oficjalnie decyzja zapadnie najdalej za dwa tygodnie, bo na początku września śledztwo zostało przedłużone do 30 listopada. Jednak w dwóch niezależnych źródłach potwierdziliśmy, że jego los jest już przesądzony. Już wcześniej prowadzący sprawę prokurator chciał zakończyć dochodzenie.

"Za każdym razem zwracali sprawę z nakazem dalszego jej prowadzenia z wytycznymi, co należy jeszcze zrobić. A były to niebanalne pomysły, np. wskazywano konieczność przesłuchania byłego naczelnego geodety kraju lub krakowskich polityków. Mniej czasu i nerwów kosztują nas sprawy dotyczące zorganizowanej przestępczości" - mówi DZIENNIKOWI jeden z prokuratorów.

Reklama

Śledztwo toczy się od 2003 r., kiedy ówczesny poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Wassermann uznał, że wadliwie zainstalowana wanna w jego domu "naraża na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Zbigniewa, Halinę i Wojciecha Wassermanów". Chodziło o to, że instalacja sterująca biczami wodnymi została tak podłączona, że w przypadku jej zalania kąpiący się poseł lub jego domownicy mogliby zostać porażeni prądem.
Najpierw krakowscy śledczy postawili zarzuty sześciu robotnikom. Po nagłośnieniu sprawy przez media prokuratura krajowa zdecydowała o odebraniu im śledztwa i przekazaniu do stolicy. Chodziło o uniknięcie zarzutów o stronniczość, gdyż Wassermann pracował przez wiele lat w Krakowie.

Dokładnie taki sam los ma wkrótce podzielić sprawa dotycząca śmierci ojca ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Doniesienie o możliwym popełnieniu przestępstwa złożył brat ministra Witold w sierpniu zeszłego roku. Według niego lekarze z krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego, którzy operowali Jerzego Ziobrę, popełnili błąd. Dotąd na zlecenie oskarżycieli sporządzono sześć ekspertyz, kilkakrotnie zmieniał się też prokurator prowadzący sprawę. "Tylko jedna z zamówionych ekspertyz potwierdza, że lekarze popełnili błędy. Cała reszta stwierdzała, że leczenie Jerzego Ziobry było wzorcowe, zgodne ze wszystkimi procedurami" - tłumaczy jeden z prokuratorów znających akta śledztwa.

Ostatecznie - decyzją prokuratury krajowej - sprawę przeniesiono z Krakowa do Ostrowca Świętokrzyskiego. Od razu też wybuchł skandal. Prowadzący sprawę prokuratorzy oraz ich bezpośredni przełożony chcieli natychmiastowego umorzenia sprawy. Nie godziła się na to prokurator okręgowa. W połowie października prokurator rejonowy z Ostrowca Świętokrzyskiego podał się do dymisji.

"Nie chciał zmuszać swoich prokuratorów do działań wbrew ich sumieniom i zawodowym umiejętnościom. Teraz ta sprawa zostanie bardzo szybko umorzona" - tłumaczy jeden z kieleckich prokuratorów znających akta śledztwa.