Jędrzej Bielecki: W poniedziałek będzie pan w Waszyngtonie rozmawiał o tarczy antyrakietowej z sekretarzem obrony USA Robertem Gatesem. Powie mu pan twardo: bez Patriotów i umowy wojskowej nie ma mowy o budowie bazy amerykańskiej w Polsce?

Reklama

Bogdan Klich*: Powiem, że byłoby ogromnie trudno przekonać opinię publiczną w Polsce do tego, żeby instalacja amerykańska znalazła się na terenie naszego kraju bez dodatkowych zabezpieczeń dla polskiej przestrzeni powietrznej. Nie dysponujemy dziś środkami neutralizacji rakiet krótkiego i średniego zasięgu. A to inwestycja liczona w miliardach złotych, na którą nas nie stać. Proces modernizacji polskich sił zbrojnych wymaga więc wsparcia z zewnątrz. Tym bardziej, że moment jest szczególny, bo podejmujemy wielkie wyzwanie profesjonalizacji polskiej armii. Stąd to twarde oczekiwanie pod adresem rządu amerykańskiego.

Chodzi o zabezpieczenie naszego kraju przed atakiem rakietowym ze strony Rosji, którym rosyjscy generałowie regularnie straszą?

Nie tak. W nadchodzących latach polska przestrzeń powietrzna będzie się coraz bardziej odsłaniała, bo żywotność systemów obrony, którymi obecnie dysponujemy, kończy się. Zaś pojawienie się amerykańskiej bazy spowoduje, że nasz kraj będzie bardziej narażony na wszelkie zagrożenia. Stąd w całym programie modernizacji polskich sił zbrojnych ta sprawa jest dla nas absolutnym priorytetem. Nasza uwaga nie koncentruje się wyłącznie na zagrożeniu ze strony Rosji. Przeciwnie, nie boimy się Rosji. Uważamy, że z jej strony nie pojawią się w najbliższym czasie realne zagrożenia o charakterze wojskowym. Po powstaniu amerykańskiej bazy największe zagrożenie dla terytorium Polski będzie raczej pochodziło ze strony organizacji terrorystycznych. Mogą one wykorzystać zarówno domowe technologie „brudnej bomby”, jak i wyrafinowane sposoby rażenia przeciwnika przy pomocy broni rakietowej.

Reklama

Czy chcemy, aby amerykańskie systemy obrony powietrznej zabezpieczyły wyłącznie samą bazę, czy cały kraj?

Mówimy o zabezpieczeniu nie tylko samej bazy, ale także kluczowych ośrodków w Polsce: centrów administracyjnych, ośrodków przemysłowych, głównych węzłów komunikacyjnych, infrastruktury o krytycznym znaczeniu, głównych skupisk ludności. Zabezpieczenie tak wielu celów jest możliwe, bo staramy się uzyskać od Amerykanów mobilne systemy obrony, jak Patriot 3 czy THAAD.

Jak szybko Amerykanie mieliby nam je przekazać?

Reklama

Najlepiej równolegle z budową amerykańskiej bazy. Uważamy, że zastrzyk finansowy, jaki w ten sposób Amerykanie przekażą na rzecz modernizacji naszych sił zbrojnych, zbilansuje ryzyko, jakie dla naszego bezpieczeństwa jest związane z budową bazy.

Do tej pory żaden polski rząd nie rozmawiał z Amerykanami tak twardo. Co się stało? To gorycz po doświadczeniach z Irakiem, z wizami?

W Polsce jest duża frustracja z powodu rozdźwięku między deklaracjami płynącymi z amerykańskich ośrodków władzy a stanem faktycznym naszej współpracy w najważniejszej dla Polski dziedzinie, jaką jest polityka bezpieczeństwa. Z jednej strony słyszymy zapewnienia, że Polska jest ważnym, strategicznym partnerem w Europie, z drugiej wsparcie USA dla naszych sił zbrojnych zmalało do śladowego poziomu 28 mln dolarów rocznie. Mamy cały czas w pamięci zaangażowanie Amerykanów dla innych sojuszników: Izrael otrzymuje 2,4 mld dolarów rocznie, Egipt - 1,3 mld dolarów, zaś Pakistan, choć znany z autorytarnych rządów prezydenta Muszaraffa, dostaje 300 mln dolarów. Na tym tle Polska jawi się jako daleki kuzyn USA. Jeśli mamy być poważnym sojusznikiem, to Amerykanie muszą zaangażować się w modernizację polskich sił zbrojnych. Reakcja strony amerykańskiej na nasze oczekiwania będzie więc swoistym testem na to, czy Waszyngton rzeczywiście traktuje Polskę jako swojego partnera w Europie Środkowej. Mandat negocjacyjny opracowany jeszcze przez poprzedni rząd przed rozpoczęciem rokowań z USA równie jasno formułował zresztą nasz postulat w sprawie obrony powietrznej. Dopiero w trakcie negocjacji, a dokładnie na jesieni ubiegłego roku, z niewiadomych powodów polskie władze zmiękczyły dotychczasowe stanowisko. W naszym przekonaniu to zmiękczenie było niepożądane. Nie ma żadnych racji, które kazałyby nam trwać w tej pozycji.

Drugi warunek, jaki stawiamy Amerykanom, to zawarcie specjalnej umowy o współpracy wojskowej.

Takie porozumienie wiąże Amerykanów z niektórymi sojusznikami, jak Włochy czy Turcja. Zawarcie takiej umowy z Polską wydaje nam się uzasadnione ze względu na świadczenia, jakich podjęliśmy się wobec Amerykanów w ostatnich latach. Chodzi m.in. o bezwarunkowe poparcie w 2003 r. interwencji w Iraku kosztem naszych dobrych stosunków z niektórymi europejskimi partnerami. Taka umowa pozwoliłaby zarówno na instytucjonalizację naszej współpracy przez stałe konsultacje wszystkich zagadnień dotyczących bezpieczeństwa, bliską współpracę wywiadowczą a także dostęp do najnowszych technologii. Oczekujemy m.in., że Amerykanie przekażą nam technologie niezbędne do zbudowania systemów łączności i komunikacji wojskowej najnowszej generacji C4SIR.

A jeśli stawiając tak ostre warunki, na tyle spowolnimy rokowania z Amerykanami, że przeciągną się poza listopadowe wybory prezydenckie i do władzy dojdą w USA Demokraci?

Nie sądzę, aby w kwestiach strategicznych polityka Demokratów w jakimś zasadniczym stopniu różniła się od polityki Republikanów. Projekt obrony antyrakietowej został przecież uruchomiony przez prezydenta Billa Clintona. Co prawda, rozwinął go potem George W. Bush, ale nie sądzę, aby miał być zwinięty przez Demokratów. Demokraci mają zresztą tradycyjnie bardziej „wielostronne” podejście w polityce międzynarodowej.

Mamy już sygnały, że Amerykanie są gotowi wyjść naprzeciw naszym postulatom, czy może jedzie pan do Waszyngtonu całkowicie w ciemno?

Nowy rząd dopiero rozpoczyna negocjacje z Amerykanami. Nie znamy jeszcze odpowiedzi ze strony USA. W polityce tak długo, jak trwają negocjacje, nie można przewidzieć kształtu kompromisu. Mogę powiedzieć jedno: ten kompromis jest pożądany i my jesteśmy gotowi się do niego przyczynić.