Po miesiącach bezowocnych prób nawiązania kontaktów z polskimi władzami Bruksela postanowiła w końcu uderzyć pięścią w stół. Wczoraj na wniosek niewielkiego klubu Zielonych europarlament poświęcił plenarną debatę zasadności budowy w naszym kraju amerykańskiej bazy. I zaprosił na swoje obrady szefa unijnej dyplomacji Javiera Solanę.

Reklama

"To nie jest tylko sprawa między Polską i Stanami Zjednoczonymi czy nawet wyłącznie sprawa dla NATO. Ambicją Unii jest wypracowanie wspólnej polityki obronnej. Dlatego Bruksela musi mieć prawo do udziału w debacie, czy budować w Polsce bazę" - przekonuje DZIENNIK Robert Fitzhenry, rzecznik Europejskiej Partii Ludowej, największego klubu europarlamentu zrzeszającego ugrupowania chadeckie i konserwatywne.

Inicjatywa posłów przychodzi dla polskich władz w najmniej wygodnym momencie. Wczoraj do Waszyngtonu przyleciał szef naszej dyplomacji Radosław Sikorski. Od Amerykanów usłyszy, w jakim stopniu wesprą modernizację naszej armii w zamian za zgodę na budowę bazy. Rząd chciałby zamknąć dwustronne rokowania z Amerykanami szybko i bez udziału innych państw. "Jestem przekonany, że obu stronom starczy dobrej woli, aby zakończyć te rozmowy sukcesem" - przekonywał wczoraj ambasadorów akredytowanych w Polsce premier Donald Tusk.

Europejscy parlamentarzyści sprawy widzą jednak inaczej. I jeżeli zdołają przekonać Radę UE do zajęcia się amerykańską inwestycją w Polsce, może to poważnie utrudnić porozumienie między Warszawą i Waszyngtonem. "Jesteśmy przeciwni budowie bazy, bo z jej powodu Europa stanie się celem ataków awanturniczych państw" - mówi twardo DZIENNIKOWI Terry Robinson, rzecznik klubu socjalistów, do którego zapisany jest co czwarty unijny deputowany. I dodaje kolejny argument przeciw projektowi: otwarty kryzys w stosunkach z Rosją. "Gdyby tak naprawdę chodziło o obronę przeciw Iranowi, ta baza zostałaby zbudowana w Grecji. Wystarczy spojrzeć na mapę" - odrzuca argumenty amerykańskich wojskowych, że to Polska jest idealnie położona na linii ewentualnego przelotu rakiety z Bliskiego Wschodu do Europy Zachodniej lub USA.

Podobny pogląd mają inne lewicowe kluby parlamentu: Zieloni i postkomuniści. Ale nawet liberałowie i konserwatyście są podzieleni, czy amerykański projekt ma sens. "Będziemy organizowali manifestacje, słali petycje. W końcu jeśli ta baza ma bronić całej Europy, to chyba nie może być tak, że tylko Polska decyduje o jej powstaniu" - przekonuje Helmut Weixler, rzecznik europejskich Zielonych.

Do tej kampanii nie chciał wczoraj ustosunkować się szef europejskiej dyplomacji Javier Solana. Ale i on zasugerował, że w stosunkach z Iranem tylko dyplomacja może zapobiec katastrofie. "Naszym celem jest pozbycie się wszelkich podejrzeń, że Teheran może szykować się do przejęcie broni jądrowej. Ale to da się osiągnąć wyłącznie na drodze rokowań dyplomatycznych" - przekonywał Hiszpan. To właśnie narastająca groźba budowy przez Iran rakiet o zasięgu międzykontynentalnym z głowicami jądrowymi jest głównym argumentem administracji prezydenta Busha na rzecz budowy zespołu silosów w Polsce. "W Iranie nawet są pewne elementy demokracji, czego nie widać w innych krajach Bliskiego Wschodu. Skorzystajmy z tego, nawiążmy rozmowy z irańskimi deputowanymi" - zachęcał nawet Solana. Choć i on przyznał: jeśli Iran zdobędzie broń jądrową, doprowadzi to do destabilizacji sytuacji międzynarodowej na niewyobrażalną skalę.