Zgody w sprawie głosowania nie będzie
Prace nad nową ustawą wyborczą toczą się na dwóch frontach – politycznym i zdrowotnym.
Wokół przyszłego głosowania na prezydenta z jednej strony widać nadal atmosferę silnego sporu politycznego, z drugiej – presję rekomendacji ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który jest przeciwnikiem głosowania w lokalach. Dlatego wczoraj Szumowski spotkał się i z premierem, i prezesem PiS i przedstawił swoje warunki zgody na ustawę. Pakiet poprawek został zgłoszony podczas prac nad ustawą w Sejmie. Najważniejsza daje ministrowi prawo wprowadzenia na terenie gminy zagrożonej epidemią głosowania wyłącznie korespondencyjnego. Mógłby to zrobić do 7 dni przed wyborami. Ale najważniejsze w tym kontekście będzie rozporządzenie, które opisujemy na pierwszej stronie. Już widać, że rygory antyepidemiczne będą stwarzały pewne problemy przy organizacji wyborów.
– Obawiam się, że wiele lokali wyborczych może nie spełnić tak wyśrubowanych warunków, jak te dotyczące zasady jednej osoby na 15 mkw. ogólnodostępnej powierzchni. Ewentualnie wybory będą trwały bardzo długo, bo wyborcy będą musieli wchodzić pojedynczo, a na zewnątrz stworzą się długie kolejki – mówi Eugeniusz Gołembiewski, wiceprezes Unii Miasteczek Polskich. Jego zdaniem być może trzeba będzie zmienić siedziby komisji wyborczych, np. na sale gimnastyczne. – Na dziś wydaje mi się, że z trzech dotychczasowych lokali wyborczych o charakterze otwartym, tylko jeden spełni te warunki. W pozostałych przypadkach trzeba będzie poszukać nowych lokalizacji.
– Powinny to być jak największe przestrzenie, takie są wskazania ekspertów – odpowiada na te wątpliwości nasz rozmówca z Ministerstwa Zdrowia.
Jednocześnie wczoraj PiS forsował w Sejmie nową ustawę wyborczą. Oficjalny przekaz partii jest taki, że to kompromisowa propozycja. – Wychodzimy naprzeciw wielu postulatom zgłaszanym przez opozycję – mówił wczoraj w Sejmie poseł PiS Przemysław Czarnek. Opozycja jednak nie była skłonna do współpracy – PO wniosła o odrzucenie projektu w I czytaniu, Lewica chciała prac w komisjach, poprawki zaproponowali ludowcy i Konfederacja. To pokazuje, że o zgodę w sprawie wyborczych przepisów także przy drugim podejściu do głosowania będzie trudno. Tym bardziej że PiS zaszył w niej mechanizmy, które z jednej strony mogą utrudnić życie jego politycznym przeciwnikom, a z drugiej – zabezpieczają rząd przed problemami, które ujawniły się w trakcie przygotowań do wyborów na 10 maja, zwłaszcza w zakresie obstrukcji samorządów.
Osią sporów są regulacje, które mogą dać PiS przewagę na kilku polach. Pierwsze to możliwość żonglowania terminami. Nie dość, że marszałek Sejmu w postanowieniu o zarządzeniu wyborów określi „autorski” kalendarz wyborczy, tj. niewynikający wprost z kodeksu wyborczego, to jeszcze raz nakreślone terminy będzie można łatwo zmienić. Miałoby się to odbyć na wniosek ministra zdrowia, po zasięgnięciu opinii PKW i „mając na względzie sytuację epidemiczną na obszarze całego kraju lub jego części”. Obwarowania te dają PiS niemal pełną kontrolę nad harmonogramem wyborczym (opinia PKW może być negatywna, a mimo to kalendarz mógłby ulec zmianie).
– Na pierwszy rzut oka to niekonstytucyjne. W kalendarzu wyborczym określone są obowiązki i prawa nie tylko kandydatów, lecz także obywateli, np. dopisywanie się do spisu wyborców. Jeśli marszałek w dowolnym momencie będzie mógł zmienić terminy, nie ma to nic wspólnego z uczciwymi wyborami – mówi Jan Grabiec, poseł PO.
Zdaniem opozycji możliwość żonglowania terminami rodzi pokusę zablokowania startu ewentualnym nowym kandydatom, np. poprzez skrócenie czasu na zebranie 100 tys. podpisów.
Drugie pole przewagi dotyczy kampanijnych finansów. Dotychczas zarejestrowane komitety mogą łącznie wydać 150 proc. kampanijnego limitu, czyli ok. 28 mln zł (limit wynosi 19 mln zł). Te, które zarejestrowałyby się dopiero teraz, będą mogły wydać 50 proc. limitu, czyli ponad 9 mln zł. Jak tłumaczy nam jeden z autorów projektu, to logiczne skoro poprzednia kampania trwała cztery miesiąca, a obecna będzie o połowę krótsza. – Identyczne limity dla starych i nowych faworyzowałyby tych, którzy dopiero zdecydowali się na start – tłumaczy polityk PiS.
Ale w ocenie jednego z polityków opozycji taki zabieg z limitami wydatków kampanijnych utrudni dotychczasowym komitetom podjęcie ewentualnej decyzji o wymianie kandydata. Bo jeśli komitet do tej pory wydał np. 13 mln zł, to w nowej kampanii będzie mógł wydać pozostałe 6 mln zł z dotychczasowego limitu plus 9 mln zł z nowego, czyli łącznie 15. Natomiast jeśli wystawi nowego kandydata, to będzie miał do dyspozycji tylko nowy limit, czyli 9 mln zł, a więc sporo mniej. Jeśli więc np. Koalicja Obywatelska zdecydowałaby się na wymianę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na nowego kandydata, wiązałoby się to ze znacznym uszczupleniem pieniędzy na prowadzenie nowej kampanii. – W sprawie kandydatki potrzebna będzie decyzja organów statutowych, skoro są nowe wybory. Na pewno PiS, ustawiając te limity, chce nam czy lewicy ograniczyć pole manewru przy ewentualnej wymianie kandydata – przyznaje polityk PO.
PiS ubezpiecza się też na wypadek ponownej obstrukcji samorządowców. Formalnie to urząd gminy ma odpowiadać za dostarczenie pakietów wyborczych (Poczta będzie tylko pośrednikiem). A jeśli znów pojawi się problem z wyznaczeniem lokalu wyborczego przez samorząd, zrobi to za niego wojewoda.