Katarzyna Kwiatkowska musi się przenieść na pół roku z Warszawy do odległego o 180 km Golubia-Dobrzynia. - Mogę tylko podejrzewać, że chodzi o moją aktywność w stowarzyszeniu "Lex super omnia". Od trzech lat publikujemy raporty na temat funkcjonowania prokuratury i rozumiem, że nie jest to akceptowane przez kierownictwo Prokuratury Krajowej - wyznaje w TOK FM.
Metoda "kija i marchewki"
Pod decyzją o przeniesieniu Kwiatkowskiej widnieje podpis zastępcy Zbigniewa Ziobry, prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego. Kwiatkowska przypomina, że Święczkowski sam mówił, że w zarządzaniu stosuje metodę "kija i marchewki".
- Kijem dostają ci, którzy mają własne zdanie. Efektem tego są albo postępowania dyscyplinarne, albo tego typu delegacje jako forma kary - mówi prokurator. Jej zdaniem w całej operacji chodzi o to, aby "inni prokuratorzy zobaczyli, że nie warto mieć własnego zdania, a należy się podporządkować temu, co dzieje się w polskiej prokuraturze".
Hotele pozamykane...
- Argument o wzmacnianiu kadr z powodu pandemii wywołuje u mnie krytyczny uśmiech - dodaje Kwiatkowska. Zauważa, że w tym wypadku przecież bez trudu można by delegować prokuratorów mieszkających w pobliżu jednostek wymagających "wzmocnienia". Tymczasem ściąga się śledczych z drugiego końca Polski bez względu na koszty i kłopoty osobiste.
- Myślę, że i dla mnie, i dla pozostałych prokuratorów jest to bardzo poważna decyzja. Każdy z nas ma rodzinę, pewne zobowiązania i sprawy osobiste. Dostaliśmy 48 godzin na to, by znaleźć sobie mieszkanie w czasie pandemii, gdy hotele są pozamykane. Okazało się to nie lada problemem - wyznaje Kwiatkowska.
Prokurator jutro rano powinna stawić się w prokuraturze w Golubiu-Dobrzyniu, jednak wciąż nie ma tam gdzie mieszkać. - Musiałam złożyć wniosek o kilkudniowy urlop, by znaleźć mieszkanie i uregulować sprawy rodzinno-osobiste - oznajmia.